Forum Tokio Hotel
Forum o zespole Tokio Hotel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Życie Madzii ;** ~> Part 11
Idź do strony 1, 2  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Opowiadania - wieloczęściówki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 16:04    Temat postu: Życie Madzii ;** ~> Part 11

Łaa więc teraz tu wklejam swoje wypociny... Pierwszych kilka odcinków, jest nuudne i nie związane z tematem, ale później się rozkręci xD Miłego czytania.. Mam nadzieję xP Ahaa i proszę o szczere opinie xD
Buzziak ;**

1

Była zima. Dookoła mnie widziałam zabieganych ludzi. Mnie się nie spieszyło... Szłam do szkoły... Totalnie mi się nie chciało... "Mróz prawie -30 stopni, a mama mnie goni do budy", pomyślałam ze złością.
Jakoś dowlekłam się do wcześniej wspomnianego miejsca, spóźniając się przy tym - jak zwykle - jakieś 20 minut.
Rzuciłam plecak, i opadłam bez sił na krzesło. Obok mnie dziewczyny z ożywieniem gadały o Tokio Hotel - bo jakby inaczej. Nie znałam tego zespołu, ale żeby nie wyglądać na totalnie zacofaną robiłam mądre miny i im przytakiwałam, ale od siebie nic nie dodawałam, oczywiście
Tak było codziennie...
Nie wiem gdzie usłyszałam ich nutę "Durch den monsun", ale strasznie mi się ona spodobała, i jak można się domyślać, ciągle jej słuchałam. Teraz już mogłam czynnie wypowiadać się o zespole, bo przeszukiwałam codziennie neta w poszukiwaniu ich zdjęć, piosenek, wywiadów, czegokolwiek... Stałam się najlepszym informatorem dla dziewczyn, jeśli chodzi o nich. Totalnie oszalałam na punkcie Toma, chociaż po jakimś miesiącu przerzuciłam się na Billa. Laski były ze mnie dumne. Koło łóżka moje ściany pokrywają ich plakaty. Wszyscy w domu się ze mnie nabijają. Nie mam lekko. Marcin, mój brat, przedrzeźnia mnie, i pyta o jakieś szczegóły dotyczące ich życia, wyglądu... A robi to z taką ironią, że czuję się do dupy. TH staje się powoli moim nałogiem. Jestem gotowa na wszystko, żeby mieć ich płytę, na szczęście koleżanka mi ją pożycza. Już mam wszystko na kompie. Słucham tego bez przerwy. W szkole ledwo myślę. Czuję się jak ćpunka, która nie może przeżyć bez towaru. Ale mi to nie przeszkadza. Wstydzę się mówić chłopakom, że słucham Tokio Hotel - oni by mnie wyśmiali. Jestem płytka, wiem. Jest mi to obojętne. Obok mnie leci piosenka "Rette mich". Działa na mnie uspokajająco. Chyba zaraz zasnę. Powstrzymuję się, bo jestem w pokoju brata, to u niego stoi komputer. Nie wyjdę stąd, bo nie będę mogła słuchać piosenek. Trudno, leżę z głową na biurku. Cholera, domofon. Leżę jeszcze przez 5 sekund, po czym podnoszę się i odbieram. To mój brat. K*rwa, muszę już iść, bo on chce być sam w swoim pokoju. Codzienność. W głowie jeszcze słyszę echo moich ukochanych piosenek... Wszystkie się juz ze sobą mieszają... Powoli opadam na łóżko...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Madziaa ;** dnia Wtorek 24-10-2006, 18:23, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
colien




Dołączył: 14 Cze 2006
Posty: 169
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: London - New England .

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 16:43    Temat postu:

Pierwsza .

EDIT :

Niepodobało mi się. Bardzo krótkie. Tyle. Koniec .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mod-Falka
TH FC Forum Team



Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 1631
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza światów...

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 16:58    Temat postu:

No fakt, za ciekawe to nie było a w dodatku krótkie, że aż strach.
Na razie ciężko mi powiedzieć cokolwiek więcej, czekam na kolejne odcinki i rozwinięcie akcji.
Pozdrawiam i życzę weny Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Destiny




Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 17:25    Temat postu:

Na forum jestem od nie dawna. Wybacz mi, że skrytykuję, ale nie podobało mi się. Krótkie. Chyba to zdanie jest źle złożone " Koło łóżka moje ściany pokrywają ich plakaty" powinno być raczej " Koło łóżka, moje ściany były pokryte ich plakatami"
Mam 3 z polskiego, więc nie bądźcie źli, jak się pomyliłam...
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 18:45    Temat postu:

Wiem, że króciuśkie, więc dam dwa. Dzięki za oceny - mam nadzieję, że były szcere, i bynajmniej nie zniechęciły mnie - przeciwnie - zmobilizowały do daklszego pisania i udoskonalania mojego stylu. Jeszce raz dzięki x)

Destiny - nie mogło być, tak jak mi zaproponowałaś, bo w tej części akcja toczy się 'teraz' x)


2

Dziś są Walentynki. Niby zwykły dzień, a jednak czujesz się inaczej. Ja nie wysyłam kartki do nikogo. Nie mam do kogo... Głupio się czuję, gdy idąc, widzę dookoła mnie same zakochane pary idące za rękę, całujące się, czy po prostu patrzące na siebie... Nie wybieram się dziś do szkoły. Już wcześniej ustawiłam się z koleżanką. Mamy pojechać do dwóch chłopaków. Gdy siedzę u niej dostaję SMS-a, od mojego brata: "Magda wiem gdzie jesteś. Czego mamę okłamałaś, że umówiłaś się z koleżankami w szkole? A spróbuj nie pójść do szkoły albo się spóźnić, to jutro mama będzie o wszystkim wiedziała". Nie wiem co robić. Chcę się wykręcić od spotkania. I tak nie mam ochoty nigdzie jechać. Moją ostatnią nadzieją jest Patka. Mówię, że pojadę jak ona będzie ze mną. Dzwonię do niej, mając głęboką nadzieję, że nie będzie chciała nigdzie jechać. Klnę ją w myślach. Zgodziła się. Jestem wkurzona. Natalka zapewnia mnie, że wszystko będzie dobrze. Strasznie boli mnie brzuch.
Jesteśmy w KFC. Zjadłam jogurt, i frytki. Brzuch nadal boli. We trzy czekamy na Mikę, i Kamila. Natalka się niecierpliwi.
- Może są już blisko, dlatego nie odpisują - mówię.
W tym momencie podchodzą. Mika mówi:
- Nawet bliżej niż myślisz - i całuje Natalkę.
Głupio mi. Zapoznaję Kamila z Patką. Zostawiamy zakochanych i idziemy na drugą stronę KFC. Brzuch mnie tak boli, że myślę, że padnę tam na miejscu. Nic nie mówię, nie będę się skarżyła. To tylko brzuch.
Idziemy do domu Miki. Gadamy o głupotach, zamawiamy dwie pizze. Dziwnie się czuję. Mika i Natalka wychodzą z pokoju. Moim zdaniem atmosfera staje się lżejsza. Swobodniej rozmawiamy z Kamilem. Mówię mu, że wzięłyśmy z Patką ślub, i pytam czy będzie naszym synem. Zgadza się. Nie ma wyjścia. Wracamy do domu. Moja pierwsza czynność - włączenie kompa, i oczywiście muzyczki. Uspokajam się powoli. Nie obchodzi mnie to, że nie dostałam żadnej kartki. W sumie to może i bym dostała, ale jak mnie nie było w szkole to jak... Na gadu - gadu wszyscy się mnie pytają czemu mnie nie było. Są kochani. Jeszcze dziś mam misję. Przekonać mamę, żebym mogła pójść na dyskotekę. Zamiast na angielski. Słyszałam, że mój kochany band ma przyjechać w wakacje do Polski. Strasznie bym chciała być na ich koncercie... A wiem, że na pewno by mnie nie puścili rodzice... To jest okropne uczucie...

3

Zimno. Zimno cholernie. Gdzie ja do jasnej Anielki się wybieram o tej porze? Pojęcia nie mam. Powoli odwracam się w lewo. Widzę malutkie światełko. Zaczynam iść w jego kierunku, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Dobiegam zdyszana do jakiś drzwi. Spod nich, sączy się smuga światła, za którą tu przybiegłam. Wyciągam rękę w stronę klamki. Nawet jej nie dotykam, a drzwi powoli otwierają się w moją stronę, tak, że aby mogły rozchylić się do końca, muszę się odsunąć. Światło znajdujące się za drzwiami oślepia mnie. Jest takie jasne, że aż białe. Stoję oniemiała na progu. Powoli przechodzę przez nie... Zaczynam spadać... Nie mogę się poruszyć, tylko we mnie czai się strach. Krzyczę. Nie słyszę się. Lecę coraz szybciej. Wiem to, chociaż nie czuję żadnego wiatru. Nawet małego podmuchu, który rozwiał by mi włosy. Nagle uderzam o coś.

Otwieram szybko oczy. Oddycham dziesięć razy szybciej, niż powinnam. To był sen. "A czego się spodziewałaś?", myślę. Opadam na poduszki. Czuję, że obok mnie coś się porusza. Każdą komórkę mojego ciała przeszywa dreszcz strachu. Nie mogę się ruszyć. Moja wyobraźnia jest czasami zabójcza. Już sobie wyobrażam jakiegoś mordercę, który czai się aby zabić mnie, moją siostrę... moją rodzinę. Powoli oczy przyzwyczajają mi się do ciemności. Widzę już to, co się poruszyło. To kot. Skąd u licha wziął się u mnie w domu kot? Cholera. Patrzę jeszcze raz. Nie ma nic. Czuję się jak debil. Przecież on tam był! Mam zwidy...? Niee... To niemożliwe. Patrzę jeszcze raz. Siedzi tam. Drży mu koniec długiego ogona. Ma przeraźliwie żółte oczy, które wpatrują się we mnie z niezwykłą determinacją, jakby mówiły "No, popatrz, ja tu jestem, co teraz zrobisz? Taki jestem ciekawy co zrobisz...". Wytrzeszczam oczy, a po chwili ze wszystkich stron, napierają na mnie czarne ściany.

Ale mnie łeb boli. Cicho jęczę. Boję się otworzyć oczy, bo nie wiem co zobaczę tym razem. Mam przebłysk odwagi. Otwieram powoli najpierw jedno oko. Jest jasno. Otwieram drugie oko. Leżę u siebie w pokoju. Nikogo nie ma w łóżku naprzeciwko. Czyli w łóżku mojej siostry. Jeszcze przez chwilę leżę, po czym łaskawie podnoszę moją szanowną pupcię, i ruszam powoli w kierunku kuchni, skąd dochodzą mnie jakieś głosy. Staję jak wryta na środku przedpokoju. W kuchni siedzi tylko duży, rudo-biały kot. Mrugam szybko powiekami. Może to jest jeszcze przebłysk tego co się działo w moim śnie? Bo doszłam do wniosku, że to był sen, no bo co innego. Kot nadal tam siedział. Strach mnie sparaliżował. Skąd on się tu wziął? Dla kogoś innego może nie było by takim szokiem jak dla mnie, ale do mojego domu po prostu NIE WOLNO wprowadzać żadnych zwierzaków! Powoli zaczynam się cofać. Potykam się o czyjegoś buta. Przewracając się zdążyłam zobaczyć jak kot zaczyna warczeć. To już nie jest zwykły kot. To potwór. Podnosi się i zaczyna iść w moim kierunku. Odsuwam się najdalej jak mogę. Zwierzę ciągle się przybliża. W pewnym momencie skacze. Czuję jak jego pazury rozrywają moją satynową piżamkę. Ostry ból przeszywa mnie w miejscach, w których ten potwór zatopił swoje pazury. Staram się go strząsnąć z siebie. Na próżno. Teraz siedzi już na moich plecach, pazurami wczepiony w moją skórę. Czuję jak ją rozrywa. Ból mnie oślepia.

Dookoła widzę ciemność. Powoli odwracam się w lewą stronę. Widzę malutkie światełko. O nie, nie pójdę już tam. Odwracam się o 180 stopni. "O nie", myślę "Następne drzwi". Ale nie są to juz obce drzwi, są to drzwi, które widzę sto razy dziennie, które tak przeklinam kiedy się zatną. Moje kochane domowe drzwi... Naciskam klamkę.

Otwieram oczy. Leżę w swoim łóżku. Obok mnie siedzi mama. Za nią stoi tata, Marcin i Iwona. "Co jest?", myślę. Mama gdy widzi, że się jej przyglądam, rzuca się na mnie głośno szlochając. Znad jej ramienia widzę, że tata płacze. Marcin z Iwona siedzą na łóżku Iwony. Marcin ma twarz ukrytą w dłoniach. Iwona patrzy mi w oczy. Co w nich dostrzegam? Przerażenie? Troskę? Ulgę? A może niechęć czy odrazę? Nie wiem. Ma nieprzeniknioną twarz. Na razie muszę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Budziłam się już dziś (ale czy to było dziś?) tyle razy, że jestem zmęczona. Jęczę cichutko bo mama mnie powoli dusi. Natychmiast mnie puszcza. Od razu mi lepiej. No, to teraz zostaje mi się dowiedzieć o co tu chodzi. Próbuję cos powiedzieć, ale nie mam siły, więc rezygnuję z tego pomysłu. Po prostu leżę i się im przyglądam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Destiny




Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 19:34    Temat postu:

Masz rację, hehehe. Wybacz Smile
Ja też mam opowiadanie, narazie je piszę w Wordzie...i nie wiem czy dodać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 20:16    Temat postu:

Destiny - dodać, dodać x) Przekonasz się co myślą inni o Twojej twórczości, i jak by co będziesz się starała ją udoskonalić x) a nowa część była lepsza ? x)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Holly Blue




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 1192
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 20:37    Temat postu:

1. ale strasznie mi się ona spodobała, i jak można się domyślać<--- obyło by się bez "ona"
Obok mnie leci piosenka "Rette mich".<-- Zazwyczaj ujmuje się to "W tle leci..."
oprócz tego same powtórzenia mnie mojego itp. oraz jest jestem jesteśmy itd. i inne mniej widoczne.
Raz napisałaś jakeiś słowo które poprawnie pisz sie przez a, a nie przez e lub na odwrót wiesz już nie pamiętam słowa...
Ogółem notka beznadziejna włączając długość.
Widzę widzę widziałam, zauważyłąm - powtórzenia.
e idziemy ida idąc pełno powtórzeń.
No i język nie zbyt wyszukany. Rozumiem na codzień net, muzyczka
Aha błędy są tylko nie które ( jestem za dużym lenie żeby odnajdywać wszystkie) i nie pokolei bo w połowie mi sie coś wycięło później wkleiło no i takie tam...
No i nie poki mnie fabuła... no bo jakaś ... dziwna? I proponuję jedną rzecz. Zapewniam Cię że łatwiej pisze sie w czasie przeszłym więc może spróbuj?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 21:02    Temat postu:

Holly Blue - czwarta notka będzie już w przeszłym x) i dłuższa. Te dwie pierwsze to tak jak by kartki z mojego pamiętnika... Ale później już tylko czysty wymysł xD dzięki za ocenę ;*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Holly Blue




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 1192
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Środa 21-06-2006, 21:05    Temat postu:

Aha no to mam nadzieję że będzie faktycznie lepiej i że szybciutko sie op tym przekonam
Holly.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Avie




Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tajemnica...

PostWysłany: Czwartek 22-06-2006, 10:17    Temat postu:

Fakt nie za fajne. No ale sądzę, że sie poprawisz. Krótkie noty-Krótki komentarzyk Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Piątek 23-06-2006, 16:05    Temat postu:

Część troszkę dłuższa od pierwszych trzech x) Mam nadzieję, że również lepsza jakościowo x) Dzięki za komenty x*

4

"O naaara", myślę sobie leżąc w bezpiecznym łóżku, "trzeba by naprawdę, albo takiego szczęścia, aby to przeżyć, albo takiego pecha, aby musieć znosić ten ból", coraz bardziej się denerwuję. Oj, może być gorąco. Na moje czoło występują powoli kropelki potu. Strasznie mnie bolą plecy. Od tamtego nieszczęsnego przebudzenia minął prawie tydzień, a ja ani razu nie wstałam z łóżka, nawet nie pozwolili mi się przekręcić chociaż w inną stronę. Tak więc teraz wpatruję się ponuro w sufit, klnąc cicho pod nosem. Nie wiem co się dzieje, i chyba nikt mi nie zamierza tego powiedzieć. Jedyne co udało mi się wyciągnąć z mamy (niezawodnym sposobem "Mamooo proooszęę....” - lekki szloch, mama mówi "nie mogę", Ty wtedy dzielnie powstrzymujesz łzy, ale tak żeby to widziała, i mówisz łamiącym się głosem, "rozumiem..." wtedy mama pęka jak bańka) to to, że coś mi się stało. Bardzo złego, ale już nic mi nie grozi. No cóż, na to wpadłam sama, już wcześniej. Marcin jest dla mnie totalnie chamski: gdy proszę go aby mi włączył chociaż na chwilę, jakąś moją piosenkę, to mówi żebym sama sobie włączyła i wychodzi. Wrr... No, i co ja mam z nim zrobić? U-ła wchodzi mama. Ma dziwną minę, nawet jak na nią. Ciekawe o co chodzi...
- Magda... Co ty właściwie widziałaś jak... ee... spałaś? - zapytała.
Luudzie, czy to ważne? To i tak tylko moja wyobraźnia, więc o co u diabła chodzi?
Za mamą do pokoju wchodzi tata, z taką samą grobową miną.
- Więc...? - Ponagla mnie mama.
- No a ten... A czy to ważne? - Pytam, jako, że chcę zapomnieć o tym śnie, nie mam ochoty odpowiadać na to pytanie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - To mój tata. Czemu taki poważny do cholery?!
- Hmm... - Zamyślam się. - To był taki dziwny sen... - Zaczynam niepewnie. - Najpierw stałam w jakimś korytarzu, a gdy się odwróciłam, zobaczyłam jakieś światełko. Zaczęłam iść w jego stronę. - W tym momencie mama wydaje z siebie zduszony okrzyk. No tak. Rozumiem. Te wszystkie opowieści, o śmierciach klinicznych, światełkach i Bóg wie czym, dawały o sobie znać. - Oj mamo daj spokój - Burczę.
- No mów dalej. - Ponagla mnie ojciec.
Chyba nie mam wyjścia. Opowiadam im wszystko jak na spowiedzi. Mają dziwne miny.
- No o co do jasnej cholery chodzi?! - Nie wytrzymuję tego milczenia.
- Bo... - Zaczyna mama. - My cię znaleźliśmy jak leżałaś z rozbitą głową w przedpokoju... - W tym momencie łamie jej się głos.
- I poszarpaną piżamą, no i plecami też. - Wzdycha tata.
- Jasne - Mówię z przekąsem. - Bujać to my, a nie nas.
- A jak myślisz, skąd masz te rany na plecach?! - Denerwuje się tata.
- A bo ja wiem?! - Nienawidzę jak ktoś krzyczy na mnie bez powodu. - Nie pozwoliliście mi się ruszyć choćby o centymetr! To skąd mam wiedzieć co mam na plecach?! - Drę się. Oboje wyglądają na zmieszanych. - No, ale chyba jak bym tam miała jakieś rany, to bym raczej na nich nie leżała, co?! Wy chyba nienormalni jesteście! - Wiem, jestem podła, ale jak się wkurzę, to mnie nic nie powstrzyma przed wypowiedzeniem słów, których potem i tak żałuję.
Jednak w tym momencie słyszę w głowie wyraźne stop . Milknę. Unikam ich palącego wzroku.
- Lekarz tak powiedział... - Zaczyna nieśmiało mama.
- Co powiedział? - Warczę.
- No... Że masz leżeć na plecach. - Boi się. Boi się mnie .
O co w tym wszystkim chodzi?
- A opatrunki? Cokolwiek? To głębokie rany? Co mi się wogule stało?! - Ponownie tracę nad sobą panowanie.
Rodzice mają przerażone miny. Patrzą na mnie jak bym im cos zrobiła. Nienawidzę tego. Próbują wzbudzić we mnie poczucie winy. Nie uda im się to.
Poczułam jak rośnie we mnie coś dzikiego. Coś, co sprawia, że mam ochotę uderzyć matkę. Ugryźć ojca. "Naczytałaś się za dużo książek", myślę. Czemu ugryźć? Pasuje do sytuacji? A może to przez tego... To coś? Nie wiem. Nagle czuję, że opadam z sił. Zasypiam.

Leniwie otworzyłam oczy. W pokoju było juz całkiem jasno. Spojrzałam w lewo, i nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Zamrugałam szybko kilka razy. Nie... TO było tam dalej... Podniosłam drżącą rękę... Zawahałam się... Szybko rozejrzałam się po pokoju, jak bym bała się, że robię coś złego i zostanę na tym przyłapana. Moja ręka powędrowała dalej, w stronę kupki kartek. Pojęcia nie miałam co to jest. Powoli, bo mnie bolały plecy, podniosłam jedną z nich, leżącą na wierzchu. Była zgięta w pół a jej treść głosiła: "Madziu! Byłyśmy u Ciebie, ale Twoja mama powiedziała, ze śpisz. Pozwoliła nam jednak zostawić wiadomość do Ciebie. W sumie to nie żadna wiadomość, a raczej informacja. Chociaż może to w sumie jedno i to samo. Oj nie ważne. Nie było Cię tyle czasu w szkole... A przez te dni... Co ja gadam, przez te tygodnie tyle się działo... Żałuj, że nie byłaś. A... Miałam powiedzieć, co się stało! Nie uwierzysz... Ale... Przez jakieś dwa dni chodziłam z Igorem... No nie miej takiej miny! On zerwał. Ale słuchaj, dlaczego! Powiedział, że skoro już się nie przyjaźnimy, bo Cię nie widzi ze mną na przerwach, to już nie ma sensu żebyśmy byli razem. Szok. On chciał być ze mną, aby być bliżej Ciebie. Ale jazda! Yh... A okazało się, że Bartek chce ze mną kręcić... Czemu Ty zawsze masz lepiej co? Bartek... Taki... Bąbel... Bleee... No nic, kończymy... Patka każe mi napisać że bardzo tęskni. Może wpadniemy jeszcze po lekcjach ale nie wiem czy będzie nam się chciało Pozdrawiamy ;** ". Hehe kochane dziewczynki. Ilona nawet się nie podpisała, to taka skleroza. Ale yy... Że CO ona napisała?! Że Igor?! Ze MNĄ?! Jezuśku mój najdroższy... O rany... Z wrażenia zapomniałam, że nie wolno mi się ruszać, i spróbowałam wstać, za co mnie Bozia pokarała od razu okropnym bólem. Igor... Igor... No cóż... Byłam w nim zakochana kiedyś... Przez jakieś... 2 miesiące? Olał mnie chłopak, to niech teraz sobie za dużo nie wyobraża... Ale, no z drugiej strony... Igor... On jest taki słodki, że niewiem.. Może jak przyjdą laski to go obgadamy...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zaczynało się ściemniać, gdy rozległo się ciche pukanie do mojego pokoju. Mruknęłam jakieś pozwolenie na wejście do środka, i ponownie zamknęłam oczy. Nic mi się nie chciało.
- Ej, to tak się wita koleżanki? - Usłyszałam głos Ilony.
Od razu otworzyłam oczy. Obok mojego łóżka stały dwie dziewczyny. Ilona - szczupła blondynka, z włosami sięgającymi do połowy pleców, ubrana w zgniłozieloną bluzę, z cekinami, i ciemno - niebieskie jeansy biodrówki. Patka - jak zwykle związała swoje czarne włosy w niedbały kucyk, ubrana w jasną, polarową bluzę, i ciemne jeansy.
Uśmiechnęłam się do nich szeroko. Jak ja dawno ich nie widziałam!
- No wiesz... - Zaczęłam się drażnić z Iloną. - Ja was tutaj nie zapraszałam.
- W każdej chwili możemy wyjść. - Ilona starała się zachować powagę, ale jej to zabardzo nie wychodziło. - Ale żebyś nie żałowała, bo przyniosłyśmy ci coś, czego wiemy, że ci brakuje... - Dodała zachęcającym tonem.
- Co?! - Wrzasnęłam tak niespodziewanie, że obie podskoczyły. - No już! Dawać mi to! Nie ociągać się! - Ciągnęłam swój wywód.
- Jak się nie zamkniesz to nic nie dostaniesz. - Ilona pokazała mi język, a ja natychmiast zamilkłam, patrząc wyczekująco to na jedną, to na drugą.
- Tadaa!! - Patka wyciągnęła z torby odtwarzacz mp4, nie widziałam na pierwszy rzut oka.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Do kiedy? - Zapytałam.
- Co do kiedy? - Patka nie wiedziała o co chodzi.
- No... Kiedy mam to ci oddać?
- Mi? - Albo udawała głupią, albo nią była.
- Nie, Królewnie Śnieżce. - Westchnęłam.
- To dla ciebie Łosiu. - Wtrąciła Ilona.
- Jak to dla mnie?
- No tak... Widocznie bardzo cię lubią w klasie. - Wyszczerzyła się do mnie Patka.
- Ee?
- No głąbie! - Ilona nie wytrzymała. - Wszyscy z klasy złożyli się na coś, czego naprawdę teraz potrzebujesz!
- Co?! - Wydarłam się, i aż syknęłam z dobrze mi już znanego bólu.
- Junior proponował wielkiego miśka, ale powiedziałyśmy, że przydało by ci się coś innego. - Powiedziała spokojnie Patka.
Jakie chamy, nawet się nie przejęły tym, że mało nie umarłam. Tzn. przed chwilą. Bueh, nie ma to jak cudne koleżanki. Ale... Kto by mi przyniósł to... To... To cudo? One jednak są niezłe. Uśmiechnęłam się do siebie.
Chrząknęłam głośno, patrząc znacząco na wspaniały przedmiot, który trzymała Patka. Ta o dziwo od razu zrozumiała o co mi chodzi, i mi go dała. Jeździłam palcami po gładkim, przyjemnie chłodnym urządzeniu.
- Tylko jak ja na to coś nagram? -Jęknęłam, powracając do rzeczywistości.
Przecież na Marcina nie mogę liczyć, w tym wypadku, a sama wstać nie mogę. Cholera. Czuję się jak niedźwiedź stojący pod drzewem, który nie może dosięgnąć łapą do gniazda pszczół a tym samym do miodu.
- Nie bój żaby... - Zaczęła Patka.
- Spisz nam listę piosenek, a my ci nagramy - wtrąciła Ilona.

- Jasne - parsknęłam. - Połowy z tego co ja chce to raczej nie macie, ale pomińmy. To o co chodziło z Igorem? - zmieniłam temat.
- Ooooooch - oczy Ilony zrobiły się okrągłe. - Igor.
- No Igor, przecież nie Bąbel.
Ilona nagle spaliła cegłę.
- Te, mówcie szybko o co chodzi! - zażądałam.
- Zakochała się - Patka bezgłośnie poruszyła ustami, tak, żeby Ilona nic nie zauważyła.
- Przez dwa dni? - zapytałam całkiem głośno, co ponownie zwróciło uwagę Ilony, na moja osobę.
- Co przez dwa dni? - zapytała głupio.
Została chamsko zignorowana.
- No to opowiadać mi wszystko! Nie mówcie, ze w szkole się nie działo nic ciekawego przez... Ile mnie nie było? - wyrzuciłam z siebie jednym tchem, aby przerwać niezręczną ciszę.
- Prawie dwa miesiące - szepnęła Patka zachrypniętym głosem.
Y... Że CO? Chyba dwa tygodnie chciała powiedzieć, ale nie będę już jej poprawiała.
- No nieważne - powiedziałam głośno. - Opowiadać, bo i tak się z tego nie wywiniecie - dodałam.
Łaskawie zostałam poczęstowana opowieścią, jak to Śledź haniebnie podlizywał się Juniorowi, a temu to się (o zgrozo!) podobało.
- No, i chodzili ze sobą jakieś dwa tygodnie - kończyła opowieść Ilona.
Nie wytrzymałam. Chciałam parsknąć śmiechem, takim jak zawsze, gdy mnie coś szczególnie rozbawiło, ale został on bardzo szybko zduszony, a zastąpił go ślepy, dobrze mi juz znany, ból w dole pleców.
- Co jest? - zapytała Patka.
- Nic - powiedziałam i otarłam załzawione oczy. - No to - próbowałam się uśmiechnąć - Śledź została brutalnie zostawiona?
- Lepiej - wyszczerzyła się Patka.
- To może być lepiej? - zdziwiłam się lekko.
- Junior wydarł się na nią przy całej klasie, że on nie potrzebuje dziewczyny, która wygląda jak dziwka - wtrąciła Ilona a jej głos drgał ze szczęścia.
Moja twarz przybrała wyraz błogości.
- Cuudnie - wymruczałam.
- Słuchaj dalej! - powiedziała Patka.
A ja pominę to, że na początku to ja musiałam wyciągać z nich jakiekolwiek informacje.
- I ona chlasnęła go po twarzy – ciągnęła Ilona.
- A Junior takim chamskim tonem powiedział coś w stylu „zawsze byłaś prostaczką” – przejęła opowiadanie Patka.
Buhahaha, prostaczką? Od kiedy to Junior ma takie słownictwo? Oj chyba się sporo zmieniło pod moją nieobecność.
- No ale, jak to się stało? – nie potrafiłam ukryć szczęścia.
- No właśnie tak – odpowiedziała mi Patka.
- No ale jak była wtedy ona ubrana? – musiałam sobie to wszystko wyobrazić.
- A myślisz, że ja pamiętam? – burknęła Ilona, niezadowolona, że nie wystarczają mi dotychczasowe informacje.
- Tradycyjnie – podjęła się Patka. – Obleśna różowa bluzeczka i jej te najgorsze spodnie.
Pisnęłam z uciechy. Nie mogło być lepiej.
Mogło. Mogłabym przy tym być, a nie kisić ogóra w domu.
- No dobra – starałam się nie cieszyć z cudzego nieszczęścia, a to wymagało dużej siły woli. – A co z tym Igorem? Dowiem się wreszcie? – zapytałam trochę wyzywającym tonem. Chyba trochę zbyt wyzywającym, bo dziewczyny spojrzały po sobie zdziwione, ale nic nie powiedziały.
W końcu Ilona przerwała ciszę.
- Podbił do nas na przerwie – zaczęła Ilona. – I zapytał mnie czy nie widziałam Pauliny z ich klasy.
- No to powiedziała, że nie wie która to jest – wtrąciła Patka.
- On takie wielkie oczy zrobił, i stwierdził, że mi nie wierzy, bo widział nieraz jak, tutaj cytuję : „Wasza koleżanka z nią gada” – ciągnęła dalej Ilona.
- No to mu powiedziałyśmy, że to wcale nie znaczy, że my ją znamy, i sobie poszłyśmy – zakończyła dumnie Patka.
- Zostawiłyście go? Gdzie to było? – dopytywałam się.
- Na środku dużego hallu – Ilona pisnęła ze szczęścia.
Pewnie ma radochę, że się do niej odezwał.
- Biedactwo – szepnęłam czule. – Jak mogłyście go zostawić? On taki ładny jest – rozmarzyłam się.
- No to co, ale głupi – Patka jak zwykle myśli trzeźwo.
Co ja bym bez niej zrobiła? Dobrze, że jest. Że są.
Laskom się nagle zaczęło śpieszyć, „bo jest ciemno”.
- Niestety nie odprowadzę was, nawet do drzwi – zaczęłam przepraszającym tonem, ale mi przerwały:
- No jasne, rozumiemy – wyjechała Ilona.
- Pewnie, nie przejmuj się nami – zawtórowała jej Patka.
- No dobra, to kiedy się widzimy? – zmieniłam temat.
- Ja może będę mogła w sobotę, ale jeszcze nie wiem – stwierdziła Patka.
- A ja nie będę mogła. Jadę do rodzinki na jakąś uroczystość – powiedziała ponuro Ilona.
- To do zobaczenia w sobotę, mam nadzieję – pożegnałam je.
Dziewczyny już miały wychodzić, gdy je powstrzymałam.
- Czekajcie! A lista?
- Co? Jaka... Aaa! – Patka doznała olśnienia.
- No, sklerozy jedne, weźcie jakąś kartkę z biurka i długopis i już mi pisać – zarządziłam.
Ilona posłusznie wzięła z biurka kartkę i długopis, i spojrzała na mnie pytająco.
- No to na sam początek życzę sobie.. – zaczęłam.
- ...Wszystkie piosenki Tokio Hotel – dokończyła za mnie Patka.
- Dokładnie – wyszczerzyłam się. – Wiecie co... Wrzućcie tam jakieś fajne piosenki, już mi obojętnie jakie, byleby wszystkie TH były – stwierdziłam.
Yyy. Jakie chamki. Wyziały mnie. No nic...
- Z czego się małpy cieszycie? – spytałam zaczepnie.
- Ojj z niczego – zaczęła Patka.
- Musimy już iść, na serio – stwierdziła poważnie Ilona.
- No ok., to ja was już nie zatrzymuję – powiedziałam niechętnie. – I czekam na mój odtwarzaczy – dodałam trochę złośliwie.
- Jasne, jasne – zaczęła Ilona. – Jak jeszcze kiedyś cię odwiedzimy to ci go podrzucimy – coś nie wszedł jej ten żart.
Pożegnałam się jeszcze z dziewczynami, i snując marzenia jak by to było fajnie poznać chłopaków z TH, zasnęłam.

5

Następnego dnia obudził mnie krzyk mamy:
- Magda wstawaj! Zaraz przyjdzie do ciebie pan doktor!
- Tak ra-aa-no? – ziewnęłam.
- Jak to rano? – zaczęła swój wywód mama. – Już prawie 11, a ty mówisz, że rano? Jak byś była zdrowa, to byś już była w szkole od dawna.
- Tak, a jak jestem w szkole to niby nie rano? – burknęłam.
- A właśnie co do szkoły, to za dwa dni rozpoczyna ci się nauczanie indywidualne – poinformowała mnie rodzicielka.
- Że CO mi się zaczyna? – spytałam z niedowierzaniem.
- Nauczanie indywidualne – powtórzyła spokojnie. - I nie życzę sobie abyś mówiła do mnie takim niewdzięcznym tonem, jasne? – dodała ostrym głosem.
Co jej się stało? Przecież zawsze tak do niej mówiłam.
- Tak jest – burknęłam.
Drrrrrrr....
Nigdy nie lubiłam tego domofonu. Mama poszła otworzyć.
- Dzień dobry! – usłyszałam dziarski głos, i po chwili do mojego pokoju wszedł młody mężczyzna.
Tak na moje oko mógł mieć coś koło trzydziestki, czyli w sumie nie taki młody.
- Jak się pani czuje? – w końcu mnie zauważył.
- A jak mam się czuć? – burknęłam.
Nie lubiłam, gdy mnie koś budził, bo zawsze wtedy miałam zły humor. I jeszcze to nauczanie... W mojej klasie dwóch chłopaków miało indywidualne... Dwaj nieudacznicy... Brr...
- Dobrze – powiedział nie zniechęcony moim oschłym tonem lekarz. – Może się pani podnieść? – zapytał.
- Raczej nie – warknęłam. – Bo jak próbuję, to mnie plecy bolą.
Już miałam go dość. Wydawał się być taki... lalusiowaty.
- To może mała próba? – uśmiechnął się.
Spojrzałam na niego jak na kosmitę.
- Próba czego? – spojrzałam na niego spod oka.
- Podniesienia się – zaświergotał radośnie.
- Pan jest normalny? – nie wytrzymałam.
- Jak najbardziej, pani potrzebna jest rehabilitacja – stwierdził spokojnie.
- Ale jak się ruszę to mnie boli, rozumie pan? – warknęłam.
- Oczywiście, że rozumiem – żachnął się lekarz. – Ale żeby przestało, musisz to rozruszać.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na „ty” – warknęłam.
Nie speszyło go to. Tego pedała to nie speszyło! Coraz bardziej mnie irytował.
- Zatem możemy przejść – powiedział tylko. – Andrzej – wyciągną do mnie dłoń, której nie uścisnęłam. Popatrzyłam na niego z odrazą. Chyba w końcu wyczuł moją niechęć, bo powoli opuścił dłoń, a uśmiech spełzł z jego twarzy.
Zmrużył oczy i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Wiesz kim ja jestem?
- Powtarzam, że nie przypominam sobie, abym pozwoliła panu zwracać się do mnie na „ty” – warknęłam.
- Nie ty tu dyktujesz warunki, smarkulo – koleś tracił nad sobą panowanie.
Tego mi było trzeba. Musiałam na kimś wyładować całą moją złość, i nienawiść do mojego pecha. Czemu by nie na nim?
- Niech tak pan do mnie nie mówi – zmrużyłam oczy.
- Będę mówił do ciebie jak mi się podoba – wycedził. – Niewielu znajdziesz, którzy uwierzą ci w to, co się stało.
- To znaczy w co? – spytałam i bezczelnie ziewnęłam.
- Pamiętasz tego kota? – warknął. – On ci się nie śnił.
- Jasne – parsknęłam szyderczym śmiechem, aby go jeszcze bardziej rozdrażnić. – Wie pan co? Pan jest nienormalny.
Zignorował to. Po raz drugi mnie zignorował, zamiast wybuchnąć.
- Przejdźmy do ćwiczeń – powiedział szorstkim tonem.
- Do jakich ćwiczeń? – zapytałam z szyderczym uśmiechem.
- Podnieś się – rozkazał.
O nie, teraz to mnie wkurzył.
- Mówiłam ci już, że nie mogę się podnieść! – teraz i ja przeszłam na „ty”.
- Podnieś się – powtórzył takim samym tonem.
- Nie
- Tak
- Nie
- Tak
- Nie zmusisz mnie – warknęłam.
- Nie? – zapytał, i z szaleńczym rechotem wyciągnął do mnie ręce.
- Zabierz te łapy! – wrzasnęłam.
Do pokoju weszła mama. Dzięki Bogu. Uratowała mnie przed tym szaleńcem.
- Może herbatki, panie doktorze? – zapytała słodko.
Andrzej, jak nazywał się „pan doktor”, szybko zmienił tor swoich rąk, udając, że chciał poprawić mi poduszki. Żałosne.
Moja matka. Czy ona nie słyszała jak krzyczałam? A jeśli słyszała to dlaczego do cholery proponuje temu świrowi, herbatkę?! Na razie przyjmę opcję, że nic nie słyszała.
- Nie, dziękuję – odparł przesłodzonym tonem. – Może zechce pani popatrzeć, jakie postępy zrobiła pani córka w siadaniu? – uśmiechną się przymilnie, a jego szare, zimne oczy przyglądały mi się ze złośliwą satysfakcją.
- Jestem już zmęczona – powiedziałam szybko.
- No, jeszcze tylko raz – widziałam po jego oczach, że ma niezłą zabawę.
Mama patrzyła to na mnie, to na doktorka. Nic nie rozumiała. Tyle dobrego.
- Nie – warknęłam, nie przejmując się mamą, co było moim błędem.
- Jak ty się do starszych odzywasz?! – wykrzyknęła oburzona. – Ja pana najmocniej przepraszam, wiek dojrzewania... Rozumie pan... – zaczęła mnie tłumaczyć.
- Ależ nic się nie stało – Andrzej wykrzywił twarz w czymś, co chyba miało być uśmiechem. – To może ja już pójdę.
Odetchnęłam z ulgą. Na razie miałam go z głowy.
- Tak szybko, panie doktorze? – zaświergotała mama.
- No niestety, obowiązki wzywają – odparł zbolałym tonem.
O, ja nie wątpię, że wolałby tu zostać i mnie jeszcze pomęczyć. A niech spada, głupi pedał.
- Do widzenia – spojrzałam nie niego złośliwie. – A jeszcze lepiej, do nie-widzenia – poprawiłam się.
- Oj zapewniam cię, że spotkamy się jeszcze – stwierdził doktorek. – I to całkiem niedługo – dodał ze złowieszczym uśmiechem i wyszedł z pokoju, a za nim moja mama.
Uh... Zauważyłam, że nie ma na dole przedniego zęba. Mam nadzieję, że go boli.
Do pokoju weszła mama, a jej mina nie wróżyła niczego dobrego. Nie myliłam się. Już z progu zaczęła swój wywód:
- Co się z tobą dzieje? Czy ty myślisz, że mi jest tak miło jak ty się tak do ludzi odzywasz? Masz się tak więcej nie zachowywać. I żebym się już za ciebie nie musiała wstydzić!
To było jej ulubione powiedzonko. I żebym się już za ciebie nie musiała wstydzić... O tak, używała go dość często. Słyszałam to po tym jak niechcący zrzuciłam w sklepie wszystkie chipsy na podłogę, kiedy zleciała się cała ochrona sklepowa, bo jak przechodziłam przez bramkę coś zaczęło piszczeć, kiedy mnie tak bardzo bolał brzuch, że rozpłakałam się na ulicy, bo nie chciałam tak iść do szkoły... O tak, to było jedno z jej ulubionych powiedzonek.
- No co się tak patrzysz? – usłyszałam. – Może byś cos powiedziała!
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
- Przepraszam – powiedziałam bez najmniejszego cienia skruchy.
Moja rodzicielka tylko westchnęła i wyszła z pokoju. A ja powoli obróciłam głowę. Dopiero gdy zobaczyłam stosik karteczek różnej wielkości i koloru, przypomniałam sobie, że nie przeczytałam ich wszystkich, tylko tą jedną. Od Ilony i Patki. Tak się w sumie zastanawiałam jak one do mnie dotarły... Przecież nie wszyscy znają mój adres...
Jednak stwierdziłam, że skoro są, to wypada je chociaż przejrzeć, więc powolutku wyciągnęłam rękę i złapałam kilka kartek leżących najbliżej.
Rozwinęłam pierwszą: Chamie ze wsi, czego jesteś chora? Wracaj do nas szybko. Kłamca.
Uśmiechnęłam się lekko.
Druga: Wrona! Jak możesz?! Teraz muszę siedzieć z Olką... Ale jesteś... Zdrowiej szybko bo ja z nią już nie wytrzymuje. Anusia.
Mój banan na twarzy się powiększył.
Kolejna karteczka, tym razem nie była nawet zgięta: Myślisz, że nam cię tu brakuje? Bardzo bobrze, że cię tu nie ma, bo nie musimy oglądać twojego skrzywionego ryja.
Mój uśmiech nieco zbladł. Mimo, że nie było podpisu, wiedziałam od kogo to jest, ale nie przejmowałam się tym. Ja nienawidziłam Śledzia, a ona nienawidziła mnie. Proste.
Sięgnęłam po jeszcze następną: Wiem, że nie mieliśmy okazji się poznać bliżej, naprawdę tego żałuję. Mam nadzieję, że kiedy wyzdrowiejesz zdążymy to nadrobić. Będę czekał. Michał.
Wytrzeszczyłam oczy. Michał? Jaki Michał? Znam tylko jednego Michała. Z klasy. Z mojej klasy. Tego, co chodził ze Śledziem. Chyba, że to napisał jakiś inny Michał, którego nie kojarzę. Oj tam. Co się będę przejmowała, ja i tak nie wrócę szybko. To znaczy do szkoły.
Do pokoju bez pukania weszła Pati. Na jej widok usta rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu.
- Siema – wyszczerzyłam się.
- No hej, hej – odparła zniecierpliwiona.
- Co jest? – zapytałam podejrzliwie.
- Nic! – krzyknęła zdenerwowana.
- Nie krzycz na mnie! – wrzasnęłam.
- Nie krzyczę!
- Krzyczysz!
- Nieprawda!
- Prawda!
- Co się tu dzieje? – do pokoju weszła mama.
- Nic – burknęłam.
Coś się stało z Patiszonem, ja to wiem. Przyjaźniłyśmy się od siedmiu lat, znam ją jak nikt. Odkąd zaczęła chodzić z Kamilem, nagle polubili ją wszyscy dookoła. To nie oni byli z nią gdy płakała, tylko ja. To nie oni byli z nią, gdy pokłóciła się z tatą, tylko ja. To nie oni byli z nią, gdy miała doła, tylko ja. To nie oni ją pocieszali, tylko ja. To nie oni płakali razem z nią, tylko ja. To nie oni próbowali pomóc pogodzić się jej z ojcem, tylko ja. No i w końcu, to nie im zaufała, tylko mi. A teraz co się z nią działo? Dziwnie się zachowuje.
- Ciszej proszę – warknęła jeszcze mama, i wyszła z pokoju dokładnie zamykając drzwi.
- Zmieniłaś się – powiedziałam cicho, przerywając niezręczną ciszę.
Nawet cisza była czymś dziwnym, Pati zawsze miała mi wiele do powiedzenia... a teraz? Pełna skrępowania, i jakiegoś dziwnego napięcia cisza.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – usłyszałam jej głos, który zmroził mnie do szpiku kości. Był zimny i pozbawiony jakichkolwiek emocji.
- Powiesz mi co się stało? – spytałam po kolejnych minutach ciszy.
- Znam prawdę – powiedziała takim samym, zimnym tonem.
Zupełnie do niej nie pasował.
- Jaką prawdę? – spytałam cicho, i jakby z przestrachem.
- A taką – zaczęła z zapałem – że dowiedziałam się jaka to z ciebie była przyjaciółka!
- Coo? – zapytałam głupio.
- Jak to mnie obgadywałaś z każdym kto się nawinie – ciągnęła, jakby mnie w ogóle nie usłyszała – jak skarżyłaś się wszystkim dookoła, jaka jestem nachalna, że zmuszam cię do mojego towarzystwa, jak – tu zaszkliły jej się oczy – mówiłaś, że masz nadzieję, że nic nie wyjdzie z Kamilem – otarła policzek rękawem – jak...
- To jakieś bzdury – przerwałam jej potok oskarżeń.
- To nie są żadne bzdury! – zaperzyła się.
- Są – powiedziałam spokojnie. – Nie masz żadnego dowodu, że było tak jak mówisz. Ktoś ci wmawia coś, co nawet nie jest prawdą – rozkręcałam się. – Znasz mnie, powinnaś od razu wiedzieć, że cię okłamują.
- To moi przyjaciele – stwierdziła wyniośle. – I nie okłamują mnie.
- Pati – doznałam olśnienia. – Czy to powiedziała ci Magda Ka?
- Nie mów do mnie Pati – powiedziała zimnym tonem, zupełnie ignorując moje pytanie.
Coraz bardziej mnie irytowała.
- O Wielka i Najdoskonalsza, czy to powiedziała ci Magda Ka? – zakpiłam.
- Tak, teraz ona jest moją najlepszą przyjaciółką.
Zbladłam. Magda Ka jest najgorszą dziewczyną jaka miałam nieszczęście poznać. Wymyślała różne plotki, lubiła robić na złość wszystkim dookoła, obgadywała swoich najlepszych „przyjaciół” z kim popadnie... A Pati mi powiedziała, że to jej najlepsza przyjaciółka?! Ona jej nienawidziła! No... może to trochę za mocne słowo, ale nie znosiła jej, chyba najbardziej ze wszystkich dziewcząt.
- Ż-żartujesz? – wyjąkałam.
- Nie – stwierdziła zimno. – Z nią mogę pogadać o wszystkim, o chłopakach, o imprezach, o kosmetykach, ale i o sprzątaniu kibla, nienawiści i zwierzętach – wyrzuciła z siebie.
Nagle zobaczyłam jak cos się porusza, i aż się skurczyłam sama w sobie.
- I co? Boisz się mnie? – zakpiła Pati.
To wstało, przeciągnęło się leniwie, i zaczęło podchodzić.
- Pati... – zaczęłam.
- Już mówiłam, żebyś tak do mnie nie mówiła – warknęła.
Było coraz bliżej. Widziałam jak świecą mu się oczy. Czerwone oczy.
- P-pati... – wyjąkałam – odwróć się... – szepnęłam. – Albo nie! Wyjdź stąd! – chciałam ja ratować.
Nie posłuchała mnie. Po chwili stała już oko w oko z rudo – białym potworem, nawiedzającym mnie w koszmarach.
Stwór podchodził coraz bliżej, a jednocześnie coraz wolniej.
Myślałam, że rzuci się na Pati i postrzępi ją, tak samo jak mnie, ale on ją wymiął nie zaszczycając nawet krótkim spojrzeniem jej zastygłej w niemym przerażeniu twarzy. Za to patrzył wprost na mnie. Widziałam w jego oczach głód.
I nagle przed moimi oczami ukazało się cos strasznego.
Wielkie pustkowie. W oddali widać było mikroskopijne czubki wieżowców. Wiatr unosił jakąś starą gazetę i ciągnął ją w brew woli przed moimi oczami. Wbrew woli? Jakie wbrew woli? Gazeta nie ma dej woli. Ona jest, albo jej nie ma. Ale ja wyraźnie czułam, że ona nie chce aby ją przenoszono. Ani wiatr, ani nikt inny. Było jej dobrze tam, gdzie była, a teraz znowu była skazana na bezsensowną tułaczkę wraz z wiatrem. On się nią bawił. Wodziłam wzrokiem za gazetą, bezradnie lecącą tam, gdzie kazał jej wiatr, gdy to ujrzałam. To patrzyło na mnie, ale nie wyglądało już tak samo jak przed chwilą. Przed chwilą? A może to było już pół godziny, może cały dzień. Odwróciło głowę w moja stronę. Było głodne, czułam to. Skóra zwisała mu smętnie, a wystające żebra odstraszały widokiem. O tak, to coś było okropnie głodne i wychudzone. Nagle ogarnęło mnie uczucie potrzeby pomocy temu... czemuś. Nawet ja sama nie mogłam w to uwierzyć. To mnie poszarpało, sprowadziło na mnie konieczność żałosnego życia, dopóki nie wyzdrowieję, a to nie zapowiadało się zbyt prędko, skoro miałam mieć nauczanie indywidualne. A ja mam ochotę... nie, nie ochotę... mam potrzebę pomocy temu... zwierzęciu.
Kot – potwór spojrzał żałośnie na mnie swoimi czerwonymi ślepiami i miauknął przeraźliwie. Zaczęłam się cofać. Dostrzegłam przerażenie w oczach stworzenia, które miauknęło jeszcze raz, tym razem głośniej. Stwór odwrócił się i pobiegł truchtem kilka metrów, a obwisła skóra zakołysała się na boki. Stworzenie stanęło, i powoli odwróciło łeb w moją stronę. Chciałam się odwrócić, ale nie mogłam, ja już nie kontrolowałam gdzie się patrzę. Zwierze miauknęło po raz trzeci i machnęło swoim długim ogonem, jak by zapraszał mnie do siebie. Coś zaskoczyło w mojej głowie i, z trudem odrywając stopy od ziemi, przeszłam kilka kroków w stronę potwora. Ten, odwrócił łeb z powrotem i pobiegł dalej, oglądając się co jakiś czas, jak gdyby chciał sprawdzić, czy dalej za nim idę. Za każdym razem, gdy się tak odwracał, czułam bijące od niego zadowolenie. Nie wiedziałam po co za nim podążam. Nie zbliżaliśmy się do żadnego miasta, czy budynku. Dalej widziałam tylko płaska ziemię, bez żadnych roślin. Nie było też ptaków, a gdy się przyjrzałam ziemi, nie maszerowały po niej mrówki, czy jakieś inne stworzenia. To miejsce wyglądało na zupełnie wymarłe.
Stwór w pewnym momencie stanął. Odwrócił się, i ugiął przednie łapy.
Czy tak wygląda pokłon w wykonaniu potwora?

6

Coś zgrzytnęło, przesunęło się pod ziemią, i moim oczom ukazało się jakieś wejście. Ot, zwykła dziura na drodze, w środku było smołowato czarno. Czułam jedynie ciepłe podmuchy dochodzące z czeluści. Zwierzę machnęło swoim nienaturalnie długim ogonem i zniknęło w ciemności. Zawahałam się, jednak ciekawość zwyciężyła. Powoli, krok za krokiem, stopa za stopą, zaczęłam zbliżać się do otworu. Stanęłam nad nim, a moje nozdrza podrażnił zapach palonego włosa. Cofnęłam się chwiejnym krokiem. Smród był nie do wytrzymania. Patrzyłam bezsilnie na czarną dziurę, zastanawiając się gorączkowo jak do niej wejść nie narażając się jednocześnie na śmierć z tego zapachu. Ze środka dobiegło mnie przeraźliwie długie i głośne miauknięcie.
Musiałam znaleźć jakiś sposób, musiałam. I uświadomiłam sobie jak. Zdjęłam bluzę, owinęłam ja dookoła głowy, zostawiając tylko otwór na oczy. Wiedziałam, że nie w takim turbanie powietrza nie wystarczy na długo. Odwinęłam skraj mojej osłonki, wzięłam kilka głębokich wdechów, zasłoniłam się z powrotem, i już nachylałam się aby skoczyć w czeluść, kiedy coś śmignęło mi przed oczami. Mój mózg zdążył zarejestrować tylko to, że cos przecięło ze świstem powietrze, potem usłyszałam jeszcze dźwięk, jakby cos się wbijało w ziemię. Stało się to tak szybko, że nawet nie zdążyłam pomyśleć „co jest?” a już powrotem zapadła cisza. Przerwało ją kolejne miauknięcie, dłuższe, i głośniejsze od poprzedniego. Uniosłam oczy znad dziury i zobaczyłam strzałkę. Po prostu, cos takiego jak zwykły kierunkowskaz. Narysowana na nim strzałka pokazywała coś za mną. Odwróciłam się. Nic. Zamrugałam i ponownie spojrzałam na kierunkowskaz, nadal strzałka była zwrócona w przeciwnym kierunku. Odwróciłam się i z rosnącą irytacją stwierdziłam, że nadal nic tam nie ma. Coś się poruszyło. Przed oczami stanął mi bladoniebieski snop światła, prowadzący od ziemi do samego nieba. Zobaczyłam jak jakiś ciemny kształt spływa powoli z góry. Kiedy stanął na ziemi i snop zniknął, aż sapnęłam z wrażenia. Przede mną stał Anioł. Czułam, że jest prawdziwy. Stał całkiem niedaleko mnie, więc mogłam się dobrze przyjrzeć. Miał delikatne rysy twarzy, brązowe, prawie czarne oczy, czarne włosy (ku mojemu największemu zdziwieniu) postawione na żel, pełne usta i lekko zarumienione policzki. Cerę miał jasną. Czułam promieniujące z niego ciepło i troskę. Był wysoki, a przynajmniej wyższy ode mnie, o jakieś 10cm. Miał białe skejtowskie spodnie i białą SKEJTOWSKĄ bluzę. Buty szeroko wiązane, jak można się domyślić, były również białe. Jego ciemne włosy wspaniale kontrastowały z całą białą reszta garderoby. A co najważniejsze gdzieś z łopatek wyrastały mu SKRZYDŁA. Białe, bardzo puchate i pierzaste. Wielkie.
Zorientowałam się, że stoję z otwartą buzią, więc szybko ją zamknęłam. Po chwili wyjąkałam:
- K-kim jesteś?
- Znowu się zaciął, czy coo? – zgrzytnął zębami Anioł.
- E... Przepraszam... – zagadnęłam ponownie. – Kim jesteś?
- Ach, jestem Orlando – powiedział niedbale, podszedł do drogowskazu, mrukną coś a ten zniknął. To jest drogowskaz, nie Orlando.
- Magda? – przedstawiłam się, trochę zirytowana jego ignorancją.
- Uważaj! – krzyknął nagle i wyciągną do mnie dłoń.
Poczułam jak jakaś siła mnie do niego przyciąga. Leciałam teraz w obłokach, gdzieś w oddali grała jakaś kojąca melodyjka. Było mi tak dobrze... Nagle wszystko się skończyło, i już stałam koło Orlanda. Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia.
Tam, gdzie przed chwilą stałam, zobaczyłam tego przerośniętego kota.
- Ach, nie – powiedziałam wszystkowiedzącym tonem. – On nam nic nie zrobi.
- Jesteś pewna? – zapytał kpiąco Anioł.
Przytaknęłam.
- To patrz – stwierdził, szepnął coś w nieznanym mi języku, i oto kot zaczął przybierać inne kolory i rozmiary. Zadrżałam. Przed nami stał potwór. Śmieszne, że wcześniej nazywałam potworem kota, który w porównaniu z tym wyglądał jak słodka, bezbronna kuleczka. To coś było ze cztery razy większe, i jakieś trzy razy szersze ode mnie, machał we wszystkie strony długim jaszczurzym ogonem ponabijanym ostrymi jak brzytwa kolcami, młócił w powietrzu przednimi łapami uzbrojonymi w wielkie pazury. Chyba coś poczuł bo zaczął pociągać olbrzymimi nozdrzami; po chwili miałam okazję podziwiać jego nabiegłe krwią ślepia.
- Uciekaj! – krzyknął Orlando i pchnął mnie do przodu, tak, że poleciałam prosto między łapy stwora.
- Co ty zrobiłeś? – zawyłam zrozpaczona, teraz wystarczyło aby stwór siadł, a już by było po mnie.
- Siedź tam! – usłyszałam rozkaz Anioła.
- Nie! Nie, nie, nie! - krzyknęłam i wybiegłam spod zwierzęcia.
Ten natychmiast obrócił za mą łeb. Straciłam grunt pod nogami, zrozumiałam, że to ten jaszczur mnie złapał. Zamknęłam oczy. Potwór bawił się mną, podrzucał do góry, i łapał tuż nad ziemią. Zrobiło mi się niedobrze; pozieleniałam na twarzy. Coś błysnęło, i spadłam ciężko na ziemię. Dygotałam na całym ciele; miałam dreszcze.
Orlando stał przede mną i błyskał czymś, co jak się okazało, było świetlistym mieczem. Jaszczur chciał się do mnie dostać.
- Następnym razem słuchaj się mnie i nie rób głupstw – warknął Orlando.
Nie odpowiedziałam, tylko skuliłam się na ziemi. Anioł odwrócił się najprawdopodobniej z zamiarem wydania jakiegoś nowego rozkazu. Chyba się zdziwił, że się boję. Bałam się? Mało powiedziane, byłam śmiertelnie przerażona. Orlando uklęknął obok mnie, i powiedział uspokajającym głosem:
- No, nie bój się malutka.
- Nie boję się – powiedziałam przerażonym głosem.
- To ws…
- Uważaj! – krzyknęłam.
Anioł błyskawicznie się odwrócił, i znów zaczął błyskać tym swoim mieczem. Nie mogłam na to patrzeć.
- Komm und rette mich - ich verbrenne innerlich
Komm und rette mich - ich sehaff's nicht ohne dich
Komm und rette mich - rette mich - rette mich – zanuciłam przerażona.
W tym momencie, potwór padł nieżywy na ziemię.
- Zabiłeś go? – wyszeptałam.
- Cii..
Orlando podszedł i postawił mnie na nogi.
- Dzięki – powiedziałam.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się.
- O co w tym chodzi? – spytałam.
- To była śmierć.
- CO to było? – niedowierzałam. – Na pewno by mnie zabił, ale…
- On nie był twoim mordercą, on był twoją śmiercią – przerwał mi Orlando.
- Skąd wiesz? – zapytałam opryskliwie.
- Tam – wskazał na górę – wiemy wszystko.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- Tutaj. – padła odpowiedź.
- Widzę, że tutaj – zaczynałam się denerwować – ale dokładnie gdzie?
- Tego nie wie nikt – odpowiedział zamyślony.
- Świetnie. Cudownie. Wobec tego gdzie mam iść, żeby dojść do domu? – zapytałam.
- Nigdzie. Musisz poczekać aż dom przyjdzie do ciebie.
- Cudownie! Po prostu super! – krzyknęłam i siadłam po turecku na ziemi. – Może powiesz mi chociaż, co się ze mną dzieje, i działo?
- Skoro nalegasz – mruknął Orlando i usadowił się naprzeciwko mnie. – Co chcesz wiedzieć?
- Co to wszystko znaczyło? Ten… kot…?
- To nie był kot. – powiedział spokojnie Anioł.
- Wiem, że nie był! – zawyłam histerycznie. – Ale wolę to określenie – dodałam już spokojniej.
- To była twoja śmierć.
- Ale dlaczego akurat moja? Czy za każdym chodzi taka śmierć? Ja mam dopiero 15 lat!
- Nie… Nie każdy ma własną śmierć. Jesteś wyjątkowa, bo… - zawahał się – bo straciłaś swojego Anioła Stróża. – dokończył i spuścił głowę.
- Przykro mi – szepnęłam. – Czy to był… Twój przyjaciel? – zapytałam cicho.
Orlando tylko kiwnął głową.
- Przykro mi – powtórzyłam. – A co mu się stało? – zadałam nieśmiałe pytanie.
- Chciał cię obronić przed nią… Przed nią…
- Przed kim? – dociekałam.
- Śmiercią!
- Czyli to.. To przeze mnie zginął…?
- To nie ty tu zawiniłaś – w tym momencie poczułam jak by coś mnie ciągnęło – On po prostu był na to za młody…
Rozbudził tym moją ciekawość.
- To Anioły nie są w tym samym wieku? – zapytałam.
Orlando się roześmiał. Po raz pierwszy słyszałam śmiech Anioła. Brzmiał czysto i perliście.
- Nie, Anioły, tak jak ludzie są w różnym wieku, i rozmnażają się tak jak wy… - urwał zakłopotany.
Teraz to ja wybuchłam śmiechem.
- Naprawdę?
Anioł kiwnął głową czerwony jak burak, co mnie jeszcze bardziej rozweseliło.
- Kurde! – nie wytrzymałam, bo ciągnięcie stało się coraz bardziej natarczywe. – Cos mnie ciągnie!
- Już? – teraz to on był zdziwiony.
- Jak to j-już? – coraz trudniej utrzymywałam się na miejscu.
- Ratują cię, słuchaj, jak już wrócisz tam pamiętaj, aby żyć pełnią życia. Nie marnuj go, skoro dostałaś drugą szansę.
- O czym ty mówisz?! Leb die sekunde?! – krzyknęłam, bo odległość między nami była coraz większa.
- Będę na ciebie patrzył. Spoglądaj czasem na najjaśniejszą gwiazdę, pomogę ci.
- Jaka gwiazdę?! – histeryzowałam. – Łap mnie! Nie chce nigdzie lecieć!
- Teraz to ja zostałem twoim Stróżem – Orlando mówił coraz szybciej – więc słuchaj się mnie i nie zadawaj już pytań. Leć, czekają na ciebie – dodał, podbiegł kilka kroków, uścisnął mnie serdecznie, i… odleciał.
A ja poczułam się jak bym straciła najlepszego przyjaciela, i jak by jednocześnie coś mnie wciągało. Czułam się trochę jak woda, która przepływa przez lejek.

Obudziłam się gwałtownie, jak by ktoś krzyknął mi prosto w ucho. Wszystko dookoła było strasznie zamazane. Kolory i głosy mieszały się ze sobą, tworząc jeden dziki wrzask. Zamknęłam oczy. Byłam taka zmęczona… Chciałam zasnąć, ale nie dane mi to było. Za ramiona pochwyciły mnie czyjeś ręce. Jakaś dłoń pociągnęła mi powiekę, tak że musiałam otworzyć oczy. Byłam naprawdę zamroczona i bez sił. Błysnęło mi przeraźliwie białe światełko. Myślałam, ze oślepłam, ale po chwili jasność zmalała. Powolutku zaczęłam rozróżniać poszczególne kształty. Tu toczy się jakieś jajo, tam stoi prostokątny klocek… Wszystkie barwy nadal mi się mieszały. Teraz już potrafiłam rozróżnić głosy.
- Widać wyraźną poprawę, co przejawia się w większości oczywiście w tym, że córka się obudziła. – powiedział stanowczy, męski głos.
- M-m-ożemy z nią pobyć doktorze? – usłyszałam roztrzęsioną kobietę.
- Tylko pięć minut – znów usłyszałam tego mężczyznę.
Poczułam jak ktoś mnie łapie za rękę.
- Magda, kochanie, już wszystko dobrze… Wyzdrowiejesz, słyszysz? Już niedługo, naprawdę. Magda… Magda, słyszysz mnie?
‘Tak!’, krzyczałam w myślach, ale nie miałam siły powiedzieć tego głośno. Teraz najbardziej chciałam, aby mama, bo zrozumiałam, że to ona, przestała gadać. Te dźwięki rozsadzały mi głowę, tworząc straszny zamęt. Zamknęłam oczy; ktoś pocałował mnie w czoło.
- Pip… pip… pip… - nie wiedziałam co to za głos.
- Już? – usłyszałam szept mamy.
Nikt nie odpowiedział, ale poczułam jak ktoś się podnosi; po chwili usłyszałam obok siebie miękkie stąpanie, które stopniowo cichło. Natychmiast zasnęłam.

Obudziłam się wypoczęta jak nigdy. Otworzyłam oczy. Leżałam w sali szpitalnej. To orzekłam już na pierwszy rzut oka. Obok mojego łóżka stał wysoki stojak, a na nim zaczepiona była kroplówka. Widziałam krople, które bezszelestnie spływały do mojej żyły.
- Pip… pip… pip… - odwróciłam głowę. Zobaczyłam prostokątne pudło, a na nim wykres tego, jak bije moje serce. W sali byłam sama. Leżałam tyłem do okna, a przodem do drzwi.
- Hoja… hoha… - spróbowałam coś powiedzieć.
W tym momencie wszystko do mnie wróciło. Ulica. Śmiech dziewczyn. Samochód. Pisk opon. I… ciemność. Później przypomniałam sobie co, jak sobie uświadomiłam, działo się w mojej głowie. Wieczne spóźnianie, KFC, straszny ból brzucha, Tokio Hotel, kocur, rozdrapane plecy, dziwny doktor, potwór, i… Orlando. Przypomniałam sobie każde jego słowo, każdy gest… Złapałam się za głowę. A raczej próbowałam, bo zablokował mnie welflon wystający mi z ręki. Syknęłam z bólu.
- Moja… hłofa… - kolejna próba mówienia. Chyba było lepiej niż za pierwszym razem. – Moja hłoffa – podjęłam jeszcze jedną próbę. Miałam strasznie zastane mięśnie szczęki.
Do Sali wszedł doktor. Sprawdził kroplówkę, poświecił mi w oczy światełkiem, które nie oślepiło mnie już tak bardzo. Spytał jak się mam. Kiwnęłam głową i chciałam powiedzieć ‘dziękuję’.
- Śęęękujęę – wydukałam.
- Nic nie mów! – rozkazał doktor Sambor, jak przeczytałam na identyfikatorze. – Musisz oszczędzać siły. Wzruszyłam więc ramionami.
- Zaraz będą tu prawdopodobnie…
Do Sali weszła spora grupka osób. Moja mama, tata, Iwona i Marcin.
- … twoi rodzice – dokończył lekarz. – Przyjemnych odwiedzin – życzył mi jeszcze na koniec, po czym wyszedł.
- Jak się czujesz? – zapytała szybko mama.
Kiwnęłam głową.
- Nic nie potrzebujesz? – zapytał tym razem tata.
Zaczęłam kręcić przecząco, ale po chwili coś mi wpadło do głowy.
- Haarke – wydukałam.
- Co? – zapytała mama.
- Haarthe – usiłowałam powiedzieć im, że chcę kartkę. Łatwiej mi było poruszać dłonią, niż ustami.
- Kartkę? – upewniła się Iwona.
Gorliwie pokiwałam głową. Po chwili już bazgrałam po kartce. Chciałam ich poprosić o coś, czego mi nie chcieli kupić… Teraz na pewno to dostanę. Oddałam rodzicom zapisaną koślawym pismem kartkę.
- Płytę? – mama spojrzała na mnie pytająco.
Ponownie pokiwałam głową.
- To… Tokio… - Marcin wystawił koniuszek języka, chcąc się bardziej skupić.
Kiwałam zawzięcie głową, na znak, że jak na razie dobrze mnie rozszyfrowują.
- Płytę Tokio… Hotel? – kolejne pytające spojrzenie mamy.
Kiwałam głowa jak szalona.
- Hak – potwierdziłam, trochę niemrawo.
- A co to jest? – zdziwił się Marcin.
Ależ on się ze mną drażni.
- Hespół – powiedziałam wyniosłym tonem. To znaczy… na tyle wyniosłym na ile potrafiłam. Czyli raczej żałosnym.
- Nigdy o takim nie słyszałam – zdziwiła się Iwona.
Jasne! Całą ścianę naprzeciwko jej łóżka pokrywają ich plakaty, docinała mi, że to pedały, śmiała się razem ze swoimi koleżankami, ze słucham Tokio Hotel, a teraz co?! Mówi mi, ze nigdy o nich nie słyszała.
Popatrzyłam na nich ze złością.
- No hak nie? Hifona, tobie hafsze phehkadzało to, że mam phakaty pofyfieszane koło hóżka. Mahcin, ty hię ze mnie ciągle nabijałeś, He ich shucham. Mamo, tato, wy teh nie lubiliście ich muhyki.
Wow jak narazie to była moja najdłuższa wypowiedź.
Usłyszałam jak szepczą coś między sobą.
- Może to ten szok, czy coś – mówił Marcin.
- Albo jej się coś z głową zrobiło – podsunęła Iwona.
- Dajcie spokój – powiedziała mama. – Nic jej nie jest, jeszcze do końca nie wróciła do nas. Może ona tam coś – tu ściszył głos – widziała?
- Echem – chrząknęłam głośno, tak, że wszyscy podskoczyli.
Chyba zupełnie zapomnieli o mojej obecności. Moje brwi powędrowały do góry. Nie kryłam irytacji.
- E… - zaczął tata – poszukamy tej płyty, skoro tak co na niej zależy… Ale nic nie obiecujemy.
Kiwnęłam głową.
- Muszę już lecieć – powiedziała nagle Iwona.
- Do Mahcinka? – zapytałam z wyczuwalną kpiną.
- Skąd wiesz? – zdziwiła się.
- Ja hem hystko – padła moja krótka odpowiedź.
Iwona tylko wzruszyła ramionami, powiedziała mi ‘Pa’, i poszła.
- Chcesz się przespać? – zapytała ni stąd ni zowąd mama.
Pokręciłam głową.
- Co hę staho?
- Jak to co?
- No… Ze hnmą.
- To ty… - zaczęła niepewnie mama – ty nic nie pamiętasz... ? Wypadki, ani…
- Oj, ho pamiętam, ale pohem – zauważyłam, ze mówienie idzie mi coraz lepiej. Dziwne uczucie. Jakbym dopiero co uczyła się mówić.
- Byłaś w śpiączce – tata zadrżał.
- Przez trzy miesiące. Cud, że lekarze cię obudzili!
Zaśmiałam się w duchu. Lekarze… Oni tylko czuwali nad moim ciałem, a duszą byłam zupełnie gdzie indziej…

W szpitalu leżałam przez trzy tygodnie, w tym po tygodniu pozbyłam się kroplówki, a po dwóch odczepili mnie od tego tykającego urządzenia. Gorąco wlewało się przez zawsze otwarte okno. Codziennie widywałam rodzinkę w komplecie, przez jakieś pół godzinki. Potem wszyscy się gdzieś rozchodzili: do szkoły, do chłopaka, do racy… Płyty Tokio Hotel nigdzie nie znaleźli. O ile w ogóle szukali. Miałam więc sporo czasu na przemyślenie wszystkiego. Na początku, w każdej wolnej chwili przypominałam sobie szczegółowo wszystkie teksty piosenek TH. Później maile do nich ( te osobiste, a nie do ‘zespołu’ ), a w końcu każdy szczegół ich zmieniającego się wyglądu.
W pewien wyjątkowo upalny dzień, odwiedziła mnie mama dźwigając jakiś wielki tobół.
- Co to? – zaciekawiłam się.
- Twoje ubrania.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Pokaż! – zażądałam.
Po chwili siedziałam na łóżku, których w życiu nie miałam ochoty założyć.
- Ja w tym nie wyjdę! – pisnęłam.
- Co… ? Przecież to twoje ulubione ub…
- JAKIE?! – przerwałam jej. – Ja w tym czymś – pomachałam jej przed oczami krótką, różową spódniczką – nie wyjdę!
- Ależ Skarbie… Dzisiaj cię wypisują, musisz coś na siebie założyć – powiedziała uspokajającym tonem.
- Wolę iść w szlafroku niż w tym co tu przytaszczyłaś – warknęłam.
- Dobrze.. Zaraz kupię ci coś innego… Powiedz tylko co…
Zastanowiłam się przez chwilę, po czym wyrecytowałam:
- Zamiast tej, khem, boskiej, różowej, odsłaniającej pół tyłka spódniczki, kup mi jeansy, jasno niebieskie biodrówki, jeśli łaska. A zamiast tego czegoś – wskazałam na wściekle różową bluzkę, która prawdopodobnie ledwo zasłaniała piersi – możesz mi kupić zwykłą bluzkę na ramiączkach, może być taka jakby pocięta na plecach. Czarną, jeśli łaska.
- A jakieś k-kosmetyki? – zapytała mama, jednocześnie starając się zapamiętać wszystko. Po chwili jednak stwierdziła, że nie da rady i zaczęła notować.
Zajrzałam do torby w poszukiwaniu kosmetyków. Znalazłam. Różową kosmetyczkę z serduszkiem. W środku było pełno cieni do powiek, we wszystkich odcieniach różu. Znalazłam tam jeszcze podkład, puder w kamieniu, puder w kremie, RÓŻOWĄ kredkę do oczu, czarny tusz do rzęs ( ‘dzięki Bogu nie różowy!’, pomyślałam ), i róż na policzki. Wzięłam tusz i fluid, resztę schowałam do kosmetyczki, i podsunęłam do mamy.
- Czarną kredkę do oczu – powiedziałam tylko. – A jakieś buty mi przyniosłaś?
Pokazała mi różowe buty na najwyższym obcasie jakie w życiu widziałam.
- I ja… Ee… Chodziłam w tym? – zapytałam z niedowierzaniem.
Mama pokiwała twierdząco głową.
- O MÓJ BOŻE – tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić. – Jakieś klapki, jeśli łaska, mogą być na takim – tu pokazałam prawie złączonego ze sobą kciuka i palec wskazujący – obcasiku. Centymetr, do dwóch góra, rozumiesz? I błagam, tylko nie różowe!
Mama pokiwała głową, skończyła zapisywać wszystkie moje wymysły i wyszła. Po chwili wróciła:
- Jaka miała być bluzka? – zapytała. – Chodzi o kolor! – dodała szybko widząc moją minę.
- Czarna – wycedziłam.
- Dobrze, wrócę za jakieś pół godzinki.
‘Komm und rette mich’, pomyślałam.
W drzwiach znowu stanęła mama. Popatrzyła na mnie, złapała te wszystkie szmaty, w które chciała mnie ubrać i wycofała się.
Przewróciłam oczami.
- Ja się pochlastam – powiedziałam sama do siebie.
- Co zrobisz? – spytała się moja rodzicielka, która znowu weszła do Sali.
- Nic – powiedziałam szybko. – Mamo, gdzie jest mój telefon?
- Twój telefon? – zdziwiła się. – Leży w szufladzie.
- W jakiej znowu… - zobaczyłam malutkie drzwiczki i lekko pociągnęłam za wystający drucik. Nie mogłam przekręcić się o 180 stopni, więc sięgnęłam po omacku ręką do tej skrytki. Gdy tylko zobaczyłam co to jest, krzyknęłam przeraźliwie i rzuciłam tym o ścianę. Właśnie pozbyłam się słodziutkiego, różowiutkiego telefonu.
- Chcę nowy – powiedziałam.
- Jaki? – spytała mama.
- Nie wiem, może być Sonny Ericsson K700i, SREBRNY – zaakcentowałam ostatnie słowo. – I chcę laptopa.
- Masz już przecież… - zaprotestowała mama.
- Pewnie różowiutki, co? – zakpiłam.
- No… Tak
- Więc chcę nowego! Tylko żeby mi nie był różowy! – powiedziałam szybko.
- Magda, spokojnie, najpierw pójdę po ubrania, a o laptopie porozmawiamy później.
- Jak dojdziemy do domu, chcę widzieć na biurku laptopa i mój nowy telefon – powiedziałam nie znoszącym sprzeciwu głosem.
- Jak chcesz – powiedziała tylko mama i wyszła.
- Zabierz te śmieci! – krzyknęłam za nią.
Kobieta szybko się wróciła, pozbierała wszystkie odrzucona przeze mnie rzeczy, w tym telefon, i wyszła.
- Uff… - stęknęłam, i opadłam na poduszki.
Po chwili wstałam, przeciągnęłam się i podeszłam do okna. To co zobaczyłam nie mieściło mi się w głowie. Przed szpitalem stał z tuzin plastików, a pośrodku nich… Moja mama! Coś im zawzięcie tłumaczyła, co chwilę ręką wskazując prosto w moje okno. Szybko się stamtąd cofnęłam i usiadłam na łóżku. Byłam kompletnie odcięta od świata. Żadnego telefonu, ani kompa. Nic.
Po godzinie wróciła mama, dźwigając tą samą torbę. Ubrałam się zadowolona w nowe łaszki, pomalowałam rzęsy i byłam gotowa do wyjścia. Rodzicielka prowadziła mnie przez znajome ulice. Na szczęście plastik, który stał pod oknem szpitalnym, znikł.
Szłyśmy jakieś 30 minut. Weszłam do domu, z ulgą przyjmując jego chłód. Wzięłam torbę od mamy i zaczęłam wspinać się na górę.
- Mam nadzieję, że telefon i laptop na mnie czekają – powiedziałam ostrzegawczym tonem.
- Wszystko jest na biurku – stwierdziła mama.
Nie wiem jak ona załatwiła to tak szybko.
Ruszyłam dalej po schodach, skręciłam w lewo, przeszłam przez korytarz, i stanęłam przed progiem mojego pokoju. Nie pamiętałam go zbyt dobrze. Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i pchnęłam drzwi. Przeszłam kilka kroków po czym otworzyłam oczy. Zalała mnie fala różowości. Różowe ściany, różowe meble, różowe łóżko… Naprzeciwko drzwi, pod oknem stała różowa toaletka. Zajrzałam do szafy. Różowe spódniczki, różowe bluzeczki, różowe rajstopki, skarpetki, Podolanka. Różowe sweterki. Żadnych bluz. Obok szafy zobaczyłam stojak na buty. Siedem par różowych szpilek, jedna para wyższa od drugiej. Żałosne.
- Mamoooo! Mamoo! – krzyczałam zbiegając na dół.
- Co jest? – zapytała, gdy zobaczyła mnie na dole.
- Muszę… Muszę… Nie chcę mieszkać w tym pokoju! – zawyłam.
- Gdzie są wszyscy? – zapytałam po chwili.
- A gdzie mogą być? Tata w pracy, Iwona u Marcinka, a Marcin u Beaty.
- No tak – mruknęłam. – To jak z tym pokojem? Mogę dostać jakiś inny?
Mama pomyślała chwilę, i powiedziała:
- Nie dostaniesz innego pokoju. Ostatecznie możemy zrobić remont.
- Dzięki! – krzyknęłam i wyleciałam z kuchni. Zajrzałam do pokoju Iwony, który był naprzeciwko mojego. No tak, całe ściany pokryte zdjęciami jej i Marcinka. Stara wieża stojąca na szafce przy łóżku i meble w dawnym stylu. Zamknęłam drzwi i podążyłam w kierunku pokoju Marcina. Usta rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu. Mój brat potrafił sobie urządzić pokój. Meble w nowoczesnym stylu, przeważała biel. Na podłodze leżał kudłaty dywan, obok łóżka stał laptop, a nad łóżkiem wisiała srebrna wieża. O dziwo – w pokoju panował względny porządek.
- Magda! – usłyszałam z dołu wołanie mamy.
- Co? – spytałam kiedy już stanęłam przed nią.
- Tak sobie myślę… Chcesz pojechać na zakupy?
- Gdzie? – zapytałam – a właściwie czemu nie jesteś w pracy?
- Wzięłam sobie urlop. Jak chcesz już pojutrze możesz iść do szkoły. Na zakupy do Berlina.
- A… A moje zaległości? Jak to już pojutrze? Czemu tak?
Mama wzruszyła ramionami.
- Doktor pozwolił. Jedziemy?
- Pewnie! – ucieszyłam się. – Kiedy?
- Bądź gotowa za pół godziny.
Nie miałam ochoty wracać do plastikowego pokoju. Za wszelką cenę starałam się nie myśleć ‘mojego’ plastikowego pokoju. Postanowiłam się przejść. Po drodze mijałam domy i domki, jedne bardziej okazałe, inne mniej. W pewnym momencie usłyszałam znajomą melodię. Podążyłam w jej kierunku. Doszłam do garażu ładnego, małego domku. Zajrzałam do środka, i aż mnie zatkało.
- H-hej… - wyjąkałam.
Czterej chłopcy obrzucili mnie badawczymi spojrzeniami.
- Czego chcesz? – zapytał oschle Georg.
Spojrzałam na nich zdziwiona.
- Nie musisz być taki niemiły – powiedziałam.
- A ty nie musiałaś wtedy mówić, że wyglądam jak wydziedziczony pawian.
- Ja tak powiedziałam? – spytałam. – Naprawdę?
- A co, już nie pamiętasz? – spytał złośliwie Georg.
- Jeśli tak to p-przepraszam…
Chłopców wyraźnie zatkało. Chyba byłam niezłą jędzą. Moje przeprosiny musiały wyglądać i brzmieć szczerze, bo po chwili milczenia Georg powiedział:
- Już dobra… Nie ma sprawy…
Usta same rozciągnęły mi się w uśmiechu.
- Jak tam próba? – spytałam.
Atmosfera stała się jakby lżejsza.
- Chcesz posłuchać? – spytał ochoczo Bill. Nadal miał swoją mangową fryzurę.
- Jasne – powiedziałam zadowolona, i siadłam na jakimś pudle.
- To nasza najnowsza piosenka, nikt jej jeszcze nie słyszał – powiedział nieśmiało Gustav. Uśmiechnęłam się do niego. Ten, nieco niepewnie odwzajemnił mój gest.
Najpierw wkroczył Tom z gitarą, a później Bill zaczął śpiewać:
Das Fenster öffnet sich nicht mehr
hier drin ist es voll von dir - und leer
und vor mir geht die letzte Kerze aus
ich warte schon 'ne Ewigkeit
endlich ist es jetzt soweit
da draußen zieh'n die schwarzen Wolken auf

Zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, co robię zaczęłam śpiewać z Billem refren:

Ich muss durch den Monsun - hinter die Welt
ans Ende der Zeit - bis kein Regen mehr fällt
gegen den Sturm - am Abgrund entlang
und wenn ich nicht mehr kann, denk' ich daran…

Głos zamarł mi w gardle. Chłopcy przestali grać. ‘Co ja najlepszego zrobiłam?!’, pomyślałam.
- Skąd to znasz? – zapytał smutno Bill.
- Ja… Słyszałam już kiedyś jak gracie – wymyśliłam na poczekaniu, i modliłam się jednocześnie w duchu aby to nie była ich pierwsza próba z tym utworem.
- Słyszałem, że byłaś w szpitalu – zauważył Georg.
- Bo byłam – odpowiedziałam krótko. Po chwili jednak się uśmiechnęłam – mówię wam, to kiedyś będzie hit. Niemki będą was uwielbiały.
- Jaasne – sarknął Tom – skąd u ciebie tyle dobroci dla tych gorszych?
- Dla jakich… - zamarłam. Czy byłam aż tak podła, aby zniechęcać ich?
Poczułam, ze zaraz się rozpłaczę.
- Przepraszam, muszę już iść – powiedziałam szybko i wstałam.
Tom i Bill, którzy o czymś zawzięcie dyskutowali, odwrócili się jednocześnie w moją stronę.
- Czekaj! – zwołał Tom. – Przepraszam jeśli cię uraziłem.
- To chyba ja powinnam was przeprosić – pociągnęłam nosem. – Jeśli kiedykolwiek powiedziałam wam coś chamskiego, obraźliwego, lub mówiłam, ze okropnie gracie – zaczynałam dygotać. ‘Odwagi…’, usłyszałam w głowie głos, łudząco podobny do Orlanda – To była to nieprawda. Gracie świetnie… P-przepraszam.
Powoli podszedł do mnie Bill. Schylił się, żeby zajrzeć mi w oczy, odwrócił się tylko na chwilę, aby spojrzeć na pozostałych członków zespołu, i powiedział:
- Nie ma sprawy…
Poczułam jak Czarnowłosy lekko mnie przytula. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Te, Georg patrz! Nasza laleczka nie brzydzi się dotknąć ‘pedała’ – powiedział nagle Tom.
Cała przyjemna atmosfera wyparowała w jednej chwili. Odeszłam kilka kroków od Billa, stając naprzeciwko Toma.
- Przecież już przeprosiłam. Wiem, ze nie cofnę wypowiedzianych przeze mnie słów, ale żałuję ich. I, jeśli łaska, nie mów o mnie laleczko.
- Masz telefon? – spytał nagle Gustav.
- Mam, ale nie przy sobie – odparłam zaskoczona.
- Hej, czyli naprawdę cos się z nią stało! – krzyknął przerażony Tom. – Może masz gorączkę?
Podbiegł do mnie i położył swoją ciepłą dłoń mi na czole. Zaśmiałam się.
- Zostaw mnie wariacie – powiedziałam pieszczotliwie. – Nic mi nie jest.
Nagle zobaczyłam na zegarze wiszącym nad wejściem do garażu, która godzina.
- O której tu przyszłam? – zapytałam.
- Jakąś godzinę temu… A co? – powiedział Bill.
- Osz cholera! – krzyknęłam przerażona. – Miałam być w domu pół godziny temu! – panikowałam. – Może jutro wpadnę… O której się spotykacie?
- O 17… Szkoła – dodał widząc moje zdziwione spojrzenie.
- Och… No tak… No to… Może wpadnę – powiedziałam. Byłam już przy ulicy, kiedy dogonił mnie Bill.
- Odprowadzę cię – mruknął.
- Nie trzeba – zarumieniłam się lekko. – Dokończcie próbę – uśmiechnęłam się.
- Dzięki – szepnął Czarnowłosy.
Powoli szłam do domu. Zdawało mi się, że powoli zaczęłam zdobywać prawdziwych przyjaciół.~
___

Oczywiście, wiem, że piosenka Durch den Monsun, została napisana wcześniej. I, że na pewno słyszało wiele osób do tego czasu, o którym mowa w opowiadaniu... xD Buziak ;**


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Madziaa ;** dnia Piątek 01-09-2006, 15:16, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Czwartek 20-07-2006, 17:01    Temat postu:

7.

- Który dzisiaj jest? – spytałam mamy, gdy tylko dotarłam do domu.
- Miałaś być czterdzieści pięć minut temu! – usłyszałam oburzoną rodzicielkę.
- Wiem, wiem, przepraszam – powiedziałam na wydechu. – Który dzisiaj jest?
- Piąty czerwca, a co?
- A... Nic, tak się pytam. To jedziemy?
- Teraz musimy poczekać na ojca, bo nie ma kluczy.
- A za ile przyjedzie? – zaciekawiłam się.
- Za pół godziny.
No i gdzie mam się podziać... Ehh... Chyba zaryzykuję wyprawę do ‘różowego królestwa’, i wywalę trochę tych obleśnych szmat. Poszłam na górę i wolnym krokiem zaczęłam zmierzać w stronę mojego pokoju. Przed samymi drzwiami wzięłam głęboki oddech, i weszłam. Chociaż już raz widziałam ten pokój, czułam się jakbym miała dostać oczopląsu. Jednym szarpnięciem otworzyłam szafę i zaczęłam wywlekać z niej rzeczy. Przejrzałam je co do jednaj. Wszystko różowe... Myślałam, że się załamię, będę musiała kupować wszystkie ubrania. No... i nie tylko ubrania, wszystkie meble, łóżko, dywan... Szczerze współczuję rodzicom. Zwinęłam dywan, rzuciłam go gdzieś w kąt i położyłam się na podłodze.
Nagle cos zaskoczyło mi w mózgu. Zerwałam się z miejsca i pognałam do kuchni.
- Kalendarz... Gdzie jest jakiś kalendarz – mruczałam co chwilę.
- Czego szukasz? – mama wsadziła głowę do kuchni.
- A niczego... Tak sobie patrzę... – udałam znudzoną. Po chwili mama przeniosła się do łazienki. Chyba niedługo będziemy wychodziły. Zerknęłam na zegarek – 15.
Jest! Przebiegłam wzrokiem po cyferkach w kalendarzu. Coś podeszło mi do gardła. 2005 rok... No tak... Można się było czegoś takiego spodziewać...
- Mamooo?! – zawyłam.
- Hm?
- Ten kalendarzyk – pomachałam jej przed oczami karteczką. – Jest aktualny?
- No tak... – mama popatrzyła na mnie dziwnie. – A co?
- Ee... Chcę go sobie wziąć do pokoju – powiedziałam wzruszając ramionami.
Drrr...
Pobiegłam otworzyć.
- Cześć tatuś – uśmiechnęłam się.
- No hej... Jakoś inaczej... wyglądasz...? – spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Masz na myśli to, że nie jestem RÓŻOWA?
- Hmm... No w sumie... To tak – wyszczerzył się.
- Bez komentarza – sapnęłam, i skierowałam się w stronę kuchni. – Mamo jedziemy?
- Kochanie odgrzej sobie obiad w mikrofalówce – rodzicielka odezwała się do taty, i pocałowała go w policzek.
Uch... Od kiedy są tacy czuli?
Poleciałam do hallu, włożyłam klapki, które kupiła mi wcześniej mama i zawołałam:
- Idziesz czy nie?!
- Już idę... – burknęła mama wychodząc z kuchni.

- To gdzie najpierw? – zapytałam radośnie.
- Tam – rodzicielka wskazała na wielkie centrum handlowe.
Usta mimowolnie rozciągnęły mi się w uśmiechu.
Obeszłyśmy chyba wszystkie sklepy w ubraniami, nogi bolały mnie niemiłosiernie, ale byłam bogatsza o: trzy spódnice (dwie krótkie jeansowe, i jedną długą, zupełnie nie wiem po co, bo ja nie chodzę w długich, ale mama się uparła aby mi ją kupić), cztery pary biodrówek, dwie pary rybaczek, całą górę bluzek, bluz, sweterków, dwa stroje kąpielowe, trzy pary butów (na plażę, na imprezę, i do chodzenia ‘otako’), trzy pidżamki i dwie koszule nocne. Zakupiłam sobie również okularki przeciwsłoneczne, cztery paski, mnóstwo par kolczyków, biały lakier do paznokci i dwadzieścia cieniutkich bransoletek. Tak uzbrojona mogłam wyruszyć na podbój świata! No... Może nie świata, ale wiochy, w której mieszkam... I, musze się pochwalić, nie było w tych rzeczach NIC różowego. Byłam z siebie dumna, bo mama co chwilę mówiła cos w stylu ‘Spójrz, jaki fajny kostium, różowy to bardzo ładny kolor’, albo ‘Magda chodź tu na chwilę! Co się tak patrzysz? Nie podoba ci się ta bluzka? Różowa? Mówiłam ci przecież, że to ładny kolor’. W tych momentach marzyłam, aby znaleźć się jak najdalej od niej.
- To co, jedziemy obejrzeć jeszcze jakieś meble? – spytała rozochocona mama.
- Mamooo... – jęknęłam. – Nie mam siły...
Rodzicielka westchnęła.
- Może jutro pojedziemy.
- Mhm... – mruknęłam. – Byle przed siedemnastą wrócić – stwierdziłam nieprzytomnie.
Ależ byłam zmęczona! Miałam wrażenie jakbym miała zasnąć... Coraz słabiej słyszałam mamę... Po chwili powieki opadły mi całkowicie.
Śnił mi się Orlando, który mówił ‘dobrze robisz’, zapytałam się go, co takiego robię dobrze, ale on tylko pomachał mi i odleciał.
- Magda... Magda... – mama szturchała mnie w ramię. – Wysiadamy... Chodź...
Wytoczyłam się z samochodu, złapałam tyle toreb z zakupami, ile zdołałam, i poczłapałam za rodzicielką.
- Idę do siebie... – powiedziałam. – Dobranoc.
- Dobranoc, reszta rzeczy już leży u ciebie – usłyszałam mamę.
- Mhm...
Torby były położone na łóżku. Te, które ja trzymałam położyłam pod ścianę, a sama powlokłam się do łazienki, która znajdowała się pośrodku korytarza. Na szczęście ta była wspólna, i nie różowa. Umyłam zęby, wzięłam szybki prysznic, otuliłam się ręcznikiem i poszłam do pokoju. W końcu, w którejś z kolei tobie znalazłam satynową pidżamkę, ubrałam się w nią i siadłam na różowym tronie (czyt. łóżku).
- Cholera – mruknęłam i wstałam.
Wzięłam laptopa i telefon z biurka i ponownie usiadłam na łóżku.
Otworzyłam klapkę komputera, poczekałam aż się włączy, i pierwsze co zrobiłam, to założyłam hasło. W google wpisałam ‘Tokio Hotel’. Oto, co mi się wyświetliło:
- Hotel.pl – hotele, motele, pensjonaty – przewodnik po obiektach noclegowych w Tokio. Szczegółowa prezentacja hotelu oraz rezerwacja pokoju przez Internet.
- Orbis – szczegółowy opis 55 hoteli w Tokio.
- Hotel w Tokio – apartamenty i pokoje hotelowe 1, 2 i 3 osobowe.
Westchnęłam. Nie było żadnego Tokio Hotel. Muszę się przyzwyczaić do tego, że ich JESZCZE nie ma. Członkowie zespołu, owszem, są. Chadzają legalnie po świecie, cieszą się życiem, i za wszelką cenę chcą doprowadzić do spełnienia swojego marzenia... Które wiem, że się spełni. I to już całkiem niedługo...
Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy singiel ‘Durch den monsun’ wyszedł. Ale na pewno później... Więc... Mam okazję poznać chłopaków, jeszcze przed początkiem ich kariery! Nie wiem czemu ta myśl mnie tak rozbroiła, ale zerwałam się z łóżka całkowicie rozbudzona, zatrzasnęłam laptopa i odłożyłam go z powrotem na biurko.
Telefon mam... No tak, ale karty to już nie posiadam... Jutro będę musiała sobie kupić.
Miałam taka radochę, że poznałam Tok... Dewillish, że z nadmiaru energii zaczęłam robić brzuszki. Po piętnastu minutach bez życia opadłam na łóżko i natychmiast zasnęłam.

Gdy się obudziłam dochodziła dwunasta. Zwlekłam się z różowego tronu, i poczłapałam do łazienki. Umyłam szybko twarz i zęby, i poszłam poszukać czegoś do ubrania. Wybrałam krótką spódniczkę, pasek z ćwiekami, i białą bluzkę bez ramiączek z zielonym napisem ‘ALOHA’. Wróciłam do łazienki, aby się do końca odświeżyć, ogoliłam nóżki, bo z futrem to ja nie zamierzam się pokazywać. Zeszłam na dół.
- O, już wstałaś? – usłyszałam Marcina.
- Jak widać – mruknęłam.
- Mamo za ile jedziemy? – zapytałam rodzicieli, która akurat weszła.
- Będę gotowa za pół godziny – zachichotała.
Wzruszyłam ramionami. Wzięłam do ręki kanapkę z wędliną i pomidorem, obejrzałam ją ze wszystkich stron, po czy odłożyłam na talerz. Zajrzałam do lodówki, i wyjęłam z niej sałatę, rzodkiewkę i ketchup.
- No co? – zapytałam widząc krzywe spojrzenie Marcina.
- Od kiedy to nie lubisz takich kanapek? – zapytał.
- Od teraz – burknęłam, i zaczęłam jeść.
- Mamoo! Streszczaj się! – krzyknęłam stronę łazienki na dole, kiedy zjadłam.
Po chwili już siedziałam w samochodzie. Po drodze mijaliśmy szkołę. Przed wejściem stał z tuzin plastików, wszystkie jak na komendę odwróciły głowy, gdy przejeżdżałyśmy i zaczęły piszczeć:
- Magda!
- Czemu nie zadzwoniłaś...
- Jak dobrze cię widzieć...
- Mamo, możesz się na chwilę zatrzymać?
Ta spojrzała na mnie dziwnie, ale spełniła moją prośbę. Nie chciałam iść do tych Barbie, niedaleko od nich zobaczyłam czarną czuprynę z charakterystycznie postawionymi na sztorc włosami.
- Bill... – zaczęłam. W tym momencie otoczyły mnie laleczki.
- Nie... Zostawcie mnie... Odwal się ode mnie – warczałam co chwilę, unikając jednocześni ich tradycyjnego powitania – buziaczków w policzek. – DO CHOLERY ZOSTAWICIE MNIE! – ryknęłam, bo czarna czupryna zaczęła się oddalać. Przepchałam się przez ten tłumek, po drodze chyba połowie z Barbie nadepnęłam na stopę, albo dałam z łokcia w żebra. Wreszcie znalazłam się na świerzym powietrzu. Zaciągnęłam się nim mocno, chociaż jeszcze tu, z dziesięć kroków od laleczek czułam duszący zapach ich perfum.
- Bill... – powtórzyłam, kiedy stanęłam przed chłopakiem.
- Tu jesteś! – usłyszałam, po czy zostałam brutalnie odepchnięta przez Dredziarza.
- Ała! – krzyknęłam. – Uważaj jak łazisz!
- Och... nasza nawrócona koleżanka... Witam – powiedział tylko.
- Cześć – burknęłam. Wzruszyłam ramionami, odwróciłam się i poszłam do samochodu, po drodze drąc się na jedną z Barbie, że staje mi na drodze.
Zobaczyłam biały, kudłaty dywan, taki jak ma Marcin. Zawsze im mówiłam, ze chcę taki mieć, ale to brat kupił go pierwszy. Uszanuję jego zdanie, i nie będę miała takiego samego. Z niechęcią odwróciłam się i poszłam oglądać inne wymysły projektantów dywanów. Nawet nie wiedziałam, że tacy są, no ale... W końcu wybrałam biały, z czarnymi kwadratami i ramkami w środku. A w niektórych ramkach były żółte cytryny. No, nie był to szczyt moich marzeń, ale lepszego nie znalazłam. Potem pojechałyśmy do jakiegoś sklepu meblowego. Wybrałam sobie komplet w ciepłych odcieniach – biel, coś jakby czerwień i srebro. Wiedziałam, że będzie porządnie kontrastował z dywanem, ale nie obchodziło mnie to. Regał miał narożną szafę, która była bardzo pojemna. I bardzo dobrze.
Po przyjeździe wywaliłam wszystko ze starego regału na podłogę, meble, zostały wyniesione przed dom, a następnie wraz z dywanem i łóżkiem wywiezione przez wielką ciężarówkę do jakiegoś Domu Dziecka. Wszystkie rzeczy upchałam do wielkich worów, i zniosłam je do piwnicy. Zostawiłam tylko jeden, z ubraniami. Przecież nie muszę się codziennie malować, a kosmetyki będą tylko zjadały miejsce.
Stałam tak w pustym pokoju, i zastanawiałam się, jak to wszystko szybko się dzieje... Dopiero byłam w szpitalu, a tu już zaczął się remont. A tak na marginesie, ciekawe skąd mama wytrzasnęła tak szybko ekipę do remontu? Pewnie musiała sporo zapłacić... Ale skoro nic mi nie mówiła o żadnych ograniczeniach kasowych... Korzystałam.
O 17 coś mnie zaczęło gryźć. Iść czy nie iść, oto jest pytanie. Widać gołym okiem, że Tom nie ma zamiaru się ze mną pogodzić... Zdecydowałam. Wzięłam trochę kasy, i wyszłam. Po drodze wstąpiłam do sklepu, i kupiłam pięć Red Bulli. Po dziesięciu minutach spacerku, doszłam. Już z daleka słyszałam jak grają. Ciągle ćwiczyli Durch Den Monsun. Żebym tylko dzisiaj nie dała takiej plamy! I żeby nikt się nie dopytywał skąd znam tekst... Wzięłam głęboki oddech i weszłam. Nie chciałam im przeszkadzać, więc cicho siadłam na tym samym pudle co wczoraj. Patrzyłam na Toma, jak gra, z jakim uczuciem szarpie... nie, on pieści struny gitary. Jak Gustav ze skupieniem uderza w perkusję. Jak Georg gra na basie. I w końcu jak Bill śpiewa... Z jakim uczuciem oddaje się piosence. Chyba się zamyśliłam, bo z odrętwienia wyrwał mnie głos Gustava:
- Hej! Ziemia do Magdy!
- Och, przepraszam, zamyśliłam się – powiedziałam i spaliłam buraka.
- Zauważyłem – zaśmiał się Bill. – Nie odpowiedziałaś nawet za zaczepkę Toma – dodał, za co dostał po głowie od Dredziarza. – Ała!
Zaśmiałam się.
- A co takiego mówiłeś? – zwróciłam się do Toma.
- Ja? Ee... Nic... Że... Taka fajna pogoda na dworze... I może hmm... A co ty tam masz? – zapytał nagle wskazując na siatkę leżąca koło mnie.
- Zupełnie o tym zapomniałam – walnęłam się z całej siły w czoło, czego od razu pożałowałam, bo miejsce, w które się uderzyłam natychmiast zaczęło mnie piec. – Ałł...
Wyjęłam jedną puszkę dla siebie, a resztę dałam chłopakom.
- Wiesz jak postawić człowieka na nogi – stwierdził Bill.
Zaśmiałam się.
- Bo ja wiem wszystko – powiedziałam dobitnie.
- No tak... Nawet tekst piosenki, której nikt nie słyszał – stwierdził złośliwie Tom.
Wbiłam wzrok w podłogę.
- Daj jej spokój – usłyszałam Gustava.
- No powiedz sam! Skąd może go znać? Bill sam go niedawno wymyślił...
- Miesiąc, to jest dla ciebie niedawno? – zaperzył się Gustav.
- Dajcie spokój chłopaki... – westchnęłam. – Nie warto...
Dredziarza i Gucio natychmiast zamilkli.
- Nie chcę wam przeszkadzać w próbie. Może już pójdę – ściskając puszkę w dłoni, wyszłam.
- Dzięki za picie – usłyszałam Toma.
- Nie ma sprawy – odkrzyknęłam. Kultura musi być.
Po chwili znów usłyszałam muzykę dochodzącą z garażu, który dopiero co opuściłam. Powlokłam się do domu. Słysząc burczenie w brzuchu skierowałam się prosto do kuchni. Zjadłam rosołek i poszłam do mojego pokoju. O ile można go tak teraz nazwać. Puste cztery ściany – pokój? Może i tak, jeden grzyb. Usiadłam na parapecie. Ile ja bym teraz dała, abym mogła posłuchać ‘Rette Mich’, czy ‘Ich Bin Nich’ Ich’... Albo chociaż abym mogła posłuchać ‘Durch den Monsun’! Przecież nie ma nawet tego! Ani singla, ani teledysku... Rette Mich po prostu...

- Magda, do ciebie – rozległo się wołanie mamy jakieś dwie godziny później.
Zeszłam z parapetu, jęcząc jednocześnie, że mi zdrętwiał tyłek.
- Mamo, a mamy jakiś materac, żebym miała gdzie spać? – spytałam schodząc ze schodów. – Kto przyszedł?
- Czekają przed domem, a spaniem się nie martw, cos znajdziemy.
Czekają? To jest kilka osób? Modliłam się aby to nie były plastiki... Otworzyłam drzwi.
- Co wy tu robicie? – szczerze się zdziwiłam.
- Przyszliśmy... Przyszedłem – poprawił się Tom, gdy Bill go szturchnął w ramię – przeprosić – powiedział bezbarwnym głosem.
Musiałam mieć bardzo głupi wyraz twarzy, bo Dredziarz dodał:
- Za moje zachowanie.. Dzisiaj na próbie... Ale to chyba przez ten upał, szkołę, czy coś...
Roześmiałam się szczerze.
- Nie ma sprawy. Wejdziecie? – zapytałam.
Chłopcy spojrzeli po sobie, najwyraźniej zdziwieni propozycją, po czym Bill powiedział:
- Jasne.
Zaprosiłam ich więc do środka. Moja mama stanęła w drzwiach do kuchni z otwartą buzią. Posłałam jej karcące spojrzenie, więc natychmiast ją zamknęła.
- Chcecie cos do jedzenia? ... Picia?
- Hmm do picia, jeśli łaska – wyszczerzył się Dredziarz.
- I dla mnie też – dołączył się Georg.
- No to i ja chcę – powiedział Bill.
Zaśmiałam się i wzięłam z lodówki pięć puszek Coli.
- Ty też chcesz? – uśmiechnęłam się do milczącego Gustava.
- Pewnie – ucieszył się chłopak, że nie zapomniałam o nim.
Poszliśmy do moich czterech ścian. Hmm... Czterech różowych ścian. ‘Ale już niedługo’, pomyślałam, czując satysfakcję.
- Sorki za bałagan – zażartowałam. – Jak ktoś chce niech zajmuje parapet, mnie już od niego tyłek boli – mimowolnie się skrzywiłam.
- Pomasować ci? – odezwał się... Tom.
- Nie, dzięki – parsknęłam. – Poradzę sobie bez twojej pomocy.
- Nie, to nie – odparł wyraźnie zawiedziony.
- Wspominałaś coś, że będziemy sławni... – zaczął Bill.
- A wy w to nie wierzycie? – zdziwiłam się.
- Po tym co mówiłaś zwątpiliśmy – odpowiedział niechętnie.
Zesztywniałam.
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić, ale...
- Z tego co mówicie, byłam niezłą jędzą – spojrzałam na nich z rozbawianiem.
- I to jaką! – stwierdził Georg.
- Ale nie mówcie mi co robiłam, i mówiłam bo się pochlastam – jęknęłam.
- Nie ma sprawy – wyszczerzył się Bill. – To na czym skończyliśmy? Aa, już wiem. Będziemy sławni...
- I będziecie grać koncerty w wielkich halach... – dodałam.
- Z siedemdziesięciotysięczną publicznością – Czarnowłosy dalej marzył.
- I wszystkie niemki będą was kochały...
- I dałyby się posiekać za nasz autograf...
- I będziecie mieć tyyyyyle kasy...
- I będziemy udzielać wywiadów...
- I będziecie na każdej okładce...
- I będziesz śpiewała u nas w chórku...
- I będzi... Co? – zatkało mnie.
- No – wyszczerzył się Czarnowłosy.
- Słyszeliśmy jak śpiewasz – dodał Dredziarz.
- No i...? Ja nie mogę być u was w chórku! – zaprzeczyłam.
- Dlaczego? – spytał zadziornie Bill.
Georg i Gustav patrzyli to na mnie, to na Billa i Toma.
- Bo wy nie macie chórku – stwierdziłam. – A jedna osoba go nie robi.
Bill zmarkotniał.
- A jakbyśmy zaśpiewali ‘Durch den Monsun’ na dwa głosy? – Czarnowłosego oświeciło.
Zatkało mnie. Totalnie. Przecież Tokio Hotel, składać się będzie z czterech chłopców, a nie z czterech chłopców i dziewczyny... Ale jeszcze nie ma Tokio Hotel... Do tego czasu wszystko może się zmienić...
- Wy... Poważnie to mówicie? – spytałam nieśmiało.
Popatrzyli po sobie, po czym zgodnie pokiwali głowami.
- No to chyba możemy spróbować... – zarumieniłam się lekko.
- To kiedy robimy próbę? – rozpromienił się Bill.
- Hm... Jutro? – podsunęłam. – Ale... Ee... Jak będziemy to śpiewać?
- ... Hę? – wykrztusił Tom.
- No... Jak? Po zwrotce? Co drugą linijkę? Czy jak?
- To się jeszcze pomyśli – powiedział Gustav, po czym wstał z podłogi. – Gdzie jest łazienka ? – zapytał.
- Pierwsze drzwi na prawo – poinstruowałam go.
Przetoczyłam się na brzuch i podparłam na łokciach. Cos przeraźliwie zapiszczało.
- Co to? – zapytałam przerażona.
Chłopcy popatrzyli po sobie bezradnie. Zdałam sobie sprawę, że to moja komórka. ‘Skąd ona się tu wzięła?’, pomyślałam i wstałam. Piszczenie dochodziło z któregoś kąta, ale w pustym, niosącym echo pokoju, nie mogłam powiedzieć z którego. Rozglądałam się więc bezradnie, aż zauważyłam przeklęte urządzenie.
Nieznajomy numer. No tak...
- Znacie ten numer? – zapytałam chłopców podtykając im telefon pod nos. Kręcili zgodnie głowami.
Wzruszyłam ramionami i odebrałam.
- Heeeej złotko! – usłyszałam głosik zapewne jakiejś ‘słodkiej idiotki’.
- Kto mówi?
- Nie poznajesz? – zdziwiła się.
- Nie.
- Tu Boo! – dziewczyna się zaśmiała.
- Aha, to nara – skrzywiłam się.
- Czekaj! No coś ty? Przecież ja...
Dalszej wypowiedzi nie usłyszałam, bo przerwałam połączenie.
- Kto to? – zapytał Gustav, który właśnie wszedł do pokoju.
- Jakaś Boo – wzruszyłam ramionami. – Nie wiem która to, ale w każdym razie brzmiała jak jakaś Barbie – skrzywiłam się mimowolnie.
Chłopcy jak na komendę najpierw wymienili miedzy sobą spojrzenia po czym wybuchli śmiechem.
- Co jest? – zapytałam siadając na parapecie, z którego właśnie stoczył się Tom.
- Teraz jest Barbie, co? – zapytał Georg, ocierając łzę śmiechu. – A przed wypadkiem to była ‘Boo! Kochanie ty moje!’ – zapiszczał słodkim głosikiem.
Spiekłam cegłę.
- Georg, zobacz, dziewczyna się przez ciebie zawstydziła – zakpił Tom.
- A ty byś się nie zawstydził? – pokazałam język Dredziarzowi.
- Nie.
- Jaasne... Gdyby tylko ta... Boo... Skinęła na ciebie palcem poleciał byś do niej jak na skrzydłach – żartowałam.
- Ale musiałbym biegać szybciej od Billa.
- Dlaczego?
- Bo on by włączył swój sprint i by dobiegł pierwszy... – powiedział zbolałym tonem Tom. – A poza tym on się w niej podkochuje – dodał głośnym szeptem, tak, że wszyscy go usłyszeli.
Wybuchłam śmiechem. Żeby nie spaść z parapetu złapałam się klamki okna.
Teraz Bill spalił cegłę.
- Tooom – powiedział z wyrzutem.
Zareagowaliśmy jeszcze głośniejszym śmiechem.
- Hik! – czknęłam.
- A tobie co? – spytał Gucio.
- Mi? Hik! Nic...
- Błaaagam... Ja z wami nie mogę – Tom tarzał się po podłodze.
W jednym momencie się opanowałam.
- No wiecie co... – burknęłam.
- Hę? – zdziwił się Gustav.
- T-tak się nabijać z... z biednej Madzi... – z trudem powstrzymywałam śmiech. Zmusiłam się aby do oczu napłynęły mi łzy.
- Ej noo... Nie żartuj sobie – powiedział Bill.
Tom siedziała podłodze z rozdziawioną gębą.
- N-n-ie żartuj! Dobre sobie! – ciągnęłam piskliwym głosem. – Dostałam czkawki a wy już... Na-nabijacie się ze mnie!
- My? MY? – zdziwił się Georg. – To te dwa barany!
- Jest jedna rzecz, która możecie dla mnie zrobić... – powiedziałam płaczliwym głosem. Czułam, że długo nie wytrzymam i za chwilę wybuchnę śmiechem.
Chłopcy spojrzeli na mnie pytającym wzrokiem, a Bill bąknął:
- Jasne.
- No, nie patrzcie tak na mnie!
- To mamy zrobić? – zapytał głupio Tom.
- Nie! – odparłam udając śmiertelnie obrażoną.
- E... mamy sobie pójść? – zapytał nieśmiało Georg.
- To za chwilę – posłałam im rozbawione spojrzenie.
- Och, ty jędzo! – zerwał się Tom.
Przerzucił mnie sobie przez ramię (jak worek kartofli, tak na marginesie) i zaczął się okręcać dookoła.
- Aaa! Tom, przestań! – czułam, że zaraz spadnę. – Ja spadam! Tooooooooooo...
JEBUDU, i już leżałam na przyszłym Bogu nastolatek.
Podniosłam głowę, wymacałam, czy mi się nie podwinęła spódniczka, i z powrotem padłam bez sił.
- Uch... – jęknęłam. – Sorry Bill.
- Nie ma sprawy, mnie tu wygodnie – Czarnowłosy parsknął śmiechem. – Ale możesz już ze mnie zejść.
- Nie mam siłyy...
Poczułam jak ktoś dotyka mojej nogi na wysokości kolana, i powoli zaczyna sunąć w górę.
- Zostaw mnie zboczeńcu! – wrzasnęłam zrywając się na równe nogi.
Za mną stał Tom.
- Nie!
- Jak to nie? – zatkało mnie.
- No nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- Nie!
- Założysz się? – wysunęłam szczękę do przodu.
- Założę – Tom zrobił dokładnie to samo.
- Nie przedrzeźniaj mnie!
- Będę!
- Nie!
- Tak!
- Nie! Przestaniesz, albo stąd wychodzę!
- A to wychodź!
Byłam już w połowie drogi do drzwi, kiedy stanęłam i pomyślałam ‘Hę?’.
- Łobuzie! – krzyknęłam.
- Co? – zapytali równocześnie Tom i Bill.
Zaśmiałam się cicho.
- Nic.
- Powiedz! – odpalił Tom.
- Nie – pokazałam mu język. Coś mi wpadło do głowy. – Hm... Bill? – zaczęłam słodko.
- Oho – usłyszałam gdzieś z prawej.
- Cicho – syknęłam.
- Słucham? – powiedział Bill.
- Nie mów słucham bo cię wyr... echem... No to tak... Pokaż język.
- SŁUCHAM?
- Już ci mówiłam, żebyś tak nie mówił – burknęłam. – Pokazuj jęzora. Ale już! – zażądałam.
- Nie.
- Proszę? – zapytałam.
- A co będę z tego miał? – Bill drażnił się ze mną.
- A co chcesz? – zapytałam podejrzliwie.
- Tom, co od niej chcemy? – Czarnowłosy spytał brata.
Ten podskoczył, podleciał do Bill i zaczęli o czymś gorączkowo dyskutować.
Spojrzałam pytająco na Georga i Gustava.
- Oni tak zawsze – uspokoił mnie Gucio.
- Eehe...
Niby przypadkiem zaczęłam podchodzić w stronę Bliźniaków. Niestety, mój jakże chytry plan został zniweczony przez... Przeze mnie! Usłyszałam tylko coś w stylu ‘To ja jej powiem, że...’, potknęłam się i runęłam jak długa.
Bliźniacy podskoczyli i wymienili szybkie spojrzenia.
- Co usłyszałaś? – zapytał groźnie Tom.
- Au... Wszystko... Nic z tego. – powiedziałam nie mając pojęcia o czym mówili.
- Ale... My-myślałem, że chcesz...
- No to się pomyliłeś – przerwałam mu ostro.
Bill stał za bratem ze zdezorientowaną miną.
- Przecież powiedziałaś, że się zgadzasz... – powiedział niepewnie.
- Bo się zgadzam – brnęłam dzielnie dalej.
- Ona nic nie słyszała – rozległ się spokojny głos Georga.
- Zdrajcy są wśród nas – powiedziałam teatralnym szeptem łapiąc się za serce.
Winowajca zachichotał. Bliźniacy wyglądali na bardzo z siebie zadowolonych.
- Co takiego jest w moim języku? – zapytał Bill i... wyciągnął lusterko.
- Nosisz lusterko? – parsknęłam śmiechem.
- Przydaje się – odpowiedział beztrosko po czym zaczął się w nim przeglądać. Ale stanął tak, że nie widziałam ani jego twarzy, ani odbicia.
- Hęsyk hak hęsyk – stwierdził Czarnowłosy, prawdopodobnie właśnie go oglądając.
- Ale pokaż mi! – zawołałam jak mała, rozkapryszona dziewczynka.
- Przejdźmy do zapłaty – wtrącił się Tom.
- Do CZEGO? – myślałam, że się przesłyszałam.
- Do zapłaty – Dredziarz powtórzył spokojnie.
- No wiesz... Mi w sumie nie zależy aż tak bardzo – burknęłam.
- Jeden mały buziak i język jest twój – powiedział bardzo szybko.
- HĘ?!
- No co? – spytał niewinnym tonem. – To chyba rozsądna cena.
- Pff... Nie rozśmieszaj mnie – powiedziałam. Bałam się! Nie chciałam się z nikim całować!
- Masz wybór.
- Ta? Jaki?
- Ja albo Bill.
- Ty... – powiedziałam i podeszłam do niego. Dredziarz przymknął oczy. – Chyba jesteś chory! – krzyknęłam mu do ucha.
- Ała! Chcesz mnie ogłuszyć? – jęknął.
- Należało się – burknęłam.
- Za co? – zaskamlał.
- Za nic – wyszczerzyłam się. – Bill dawaj jęzor.
Czarnowłosy chyba się przestraszył, że wrzasnę też i w jego ucho, bo odsunął się trochę.
- Noo... ? Dawaj, dawaj – zachęciłam go.
- Ale po co ci on? – zapytał.
- Hmm... Nieważne... Nie rób scen, dawaj mi go tu – wyszczerzyłam się.
Bill pomyślał chwile po czym wywalił jęzor. Kolczyka nie było.
Zamrugałam.
- Nie myślałeś o tym, żeby... Hm... Zrobić sobie tam kolczyka? – zapytałam zaskoczona.
- W języku? – upewnił się.
- Eehe... A Tom w wardze.
- W wardze? – zdziwił się Dred.
- Naprawdę nigdy o tym nie myśleliście? – zdziwiłam się.
- No... Chodziło mi to kiedyś po głowie, ale... – zaczął Bill.
- No to na co czekacie? – przerwałam mu. - Tom? Chyba się nie boisz?
- Ja? W życiu! – oburzył się Dredziarz.
- Myślę, ze to nie jest dobry pomysł – wtrącił się Georg.
- A to niby czemu? – dokładnie mu się przyjrzałam. Okrągła twarz, włosy o niesfornie podkręconych końcówkach, szarozielonych oczach i poważnym wyrazie twarzy.
- A dlatego, że to na pewno nie spodoba się ich mamie.
Spojrzałam na bliźniaków; mieli trochę zmieszane miny.
- Nie da się tego jakoś załatwić? – zapytałam.
- No... Możemy spróbować, ale... Ja nie wiem czy ja chcę – powiedział Tom.
- Tchórzysz? – podniosłam brwi. – Bill się nie boi, no nie? – spojrzałam na Czarnowłosego.
- Ja? W życiu! – powtórzył słowa Toma sprzed kilku chwil.
- No i guut. – spojrzałam na zegarek. – Wiecie, że wy już idziecie do domu?
- Tak? – zapytał głupio Tom.
- Tak, bo jutro idę do szko... O cholera! – krzyknęłam.
- Co? – spytał Bill.
- Nie mam ani plecaka ani książek – wymamrotałam. – Chyba – dodałam po chwili zastanowienia. – Poczekajcie.
Zbiegłam na dół.
- Mamo?
- Hm?
- Gdzie są moje książki do szkoły... ? I plan lekcji? – zapytałam.
- Leżą gdzieś w pokoju Marcina razem z twoją torbą. – powiedziała.
- Hm, dzięki.
Wróciłam do pokoju po drodze całkowicie zmieniając nastawianie co do szkoły.
- A po kij mi książki? – zapytałam wchodząc do pokoju.
Odpowiedział mi wybuch śmiechu.
- No co? Ja nawet nie pamiętam kiedy byłam ostatnio w szkole.
- My też nie – powiedzieli chórkiem Bliźniacy.
- Lepiej dla was – powiedziałam mrużąc oczy.
- Kurde. Znacie mój plan lekcji?
- Eekhem... Chyba NASZ plan lekcji. – powiedział Tom.
- To my chodzimy... Ee... Razem do klasy? – zapytałam czując narastające zdziwienie.
- Jak ona mogła zapomnieć? – zapytał Tom Billa.
- Nie mam pojęcia, pamiętam jak rozpaczała, że będzie z nami w jednym pomieszczeniu.
Jeszcze nie potrafiłam się śmiać z tego, jaka byłam, więc spuściłam głowę i wbiłam wzrok w podłogę.
- No daj spokój, nie chciałem cię urazić – bąknął Bill.
Pokręciłam głową.
- To na którą jutro mamy? – spytałam siląc się na beztroski ton. Chyba nie do końca mi się to udało, bo Gustav spojrzał na mnie dziwnie.
- Ósmą – powiedział bez entuzjazmu Bill.
- Robicie jeszcze coś na lekcjach? – zadałam kolejne pytanie.
- Raczej nie, ale jak byśmy robili to i tak ty byś tego nie musiała – wtrącił Tom.
- Czemu? – zdziwiłam się.
- Bo przecież dopiero co wyszłaś ze szpitala – powiedział Bill piskliwym głosem, parodiując jakąś nauczycielkę.
Parsknęłam śmiechem.
- Won mi stąd – powiedziałam uprzejmie.


8.


Odprowadziłam chłopców do drzwi, i poszłam do kuchni zrobić sobie kolację.
- I jak tam? – zagadnęła mnie mama.
- Hm, no dobrze.
- To twoi nowi znajomi? – drążyła rodzicielka.
- Tak.
- Jak ma na imię ta dziewczynka?
- Jaka dziewczynka? – zatkało mnie.
- Jedna przyszła...
- Mamo... Tam nie było żadnej dziewczyny oprócz mnie...
- CO?! – zaszokowała się mamusia.
- No i co w tym dziwnego?
- Ale ona... To znaczy on... Wygląda jak dziewczyna... – mama była zdezorientowana.
- Nieprawda – burknęłam.
- No i jak ma na imię ta koleżanka? – zapytał tata mamy wchodząc do kuchni.
Spojrzałam z irytacją najpierw na jedno, później na drugie z rodziców.
- Tato – powiedziałam z wyrzutem.
- No co? – ojciec zrobił niewinną minkę.
- Nie było żadnej dziewczyny oprócz mnie! – powtórzyłam te same słowa co przed chwilą, ale teraz kierując je do ojca.
- Jak to? – zdziwił się tata. – A ta w czarnych włosach? Tak śmiesznie zarzuconych na oko?
Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
- Wcale nie śmiesznie tylko fajnie – wyszczerzyłam się. – I to był CHŁOPAK. – zaakcentowałam ostatnie słowo.
- Czy ja wiem... – zastanowiła się mama.
- Co? – powiedzieliśmy równocześnie z ojcem.
- Chyba cos kręcisz... – powiedziała powoli.
- Ja? – zdziwiłam się. – Z czym?
- Nie chce mi się wierzyć, że to chłopak... No owszem, natura jej nie wyposażyła w... – wypięła piersi do przodu – no ale żeby tak chcieć zmienić płeć z tego powodu...
Wytrzeszczyłam oczy, a po chwili leżałam na podłodze wijąc się ze śmiechu.
- Co cię tak śmieszy? – spytała zdezorientowana mama.
Tata się tylko uśmiechnął.
Po jakiś pięciu minutach opanowałam się na tyle, żeby wstać. Wzięłam talerz z kanapkami, które udało mi się zrobić (wszystkie bez mięsa!) i ruszyłam do pokoju.
- Idziesz jutro do szkoły? – usłyszałam jeszcze głos taty.
- Tak! – krzyknęłam już z góry schodów.
- Bo możesz nie iść – stwierdziła mama zdawkowym tonem.
- Wiem – mruknęłam znudzona bardziej do siebie niż do nich.
- Magda? – zawołała mama.
- Co? – zirytowałam się.
- Chodź no tu na chwilę.
- No – warknęłam.
Przewróciłam oczami, szybko weszłam do pokoju, postawiłam moją kolację na podłodze, i wyszłam.
- Co? – zapytałam, kiedy zeszłam.
- Masz – tata wcisnął mi szklankę z czerwonym płynem.
- Co to? Wino? – zażartowałam.
- Magda! – krzyknęła oburzona mama.
- Żartowałam – burknęłam. – No ale co to?
- Kompocik.
Brwi same powędrowały mi do góry.
- No co się tak patrzysz? Możesz już iść.
- Dzięki? – bąknęłam i wróciłam do siebie.
Ułożyłam się wygodnie na podłodze i zaczęłam jeść. Moje myśli swobodnie dryfowały w bliżej nie określonym kierunku.
- PIIIPIIRYLIPIPIIII!!! – cos przeraźliwie zapiszczało.
- Cholera! – wrzasnęłam i podskoczyłam ze strachu wylewając przy okazji na siebie ‘pyszny kompocik mamusi’. – No jakie głupie badziewie! – rozglądałam się po pokoju zastanawiając się, gdzie rzuciłam przeklęte urządzenie. – Halo? – rzuciłam do słuchawki.
- Co tak nerwowo? – usłyszałam Toma, i już wyobraziłam sobie jego cwaniacki uśmieszek.
- Hmm, może dlatego, że siedzę sama w pokoju i cała lepię się od KOMPOCIKU MAMUSI? – rzuciłam ze złością.
- Ja go na ciebie nie wylałem – powiedział spokojnie Dred.
- Wiem – burknęłam - ale ten telefon...
- Co? Przestraszył? – zaśmiał się.
- Żebyś wiedział – westchnęłam. – A po co dzwonisz? I skąd w ogóle masz mój numer?
- ...
- E-e... ?
- ...
- Tom?
- Buhahahahahahaha.
- I z czego się rżysz głąbie?! – krzyknęłam do słuchawki wyciągniętej na długość ręki.
- B-b... Biedna Madzia boi się swojego telefonu – Dred nadal zanosił się śmiechem.
- No przestraszyłam się! – zaczęłam się usprawiedliwiać. – A zresztą, co ja ci się tłumaczę... Po co dzwoniłeś i skąd masz mój numer? – powtórzyłam pytanie.
- Och... Hahaha... To idziesz jutro do budy? Hahahaha – ja tam nie widziałam nic śmiesznego w tym, że wylałam na siebie calutką szklankę lepkiego kompotu.
- Idę. Skąd masz mój numer? – ponowiłam pytanie.
- To bądź gotowa o 7.50. Przyjdziemy po ciebie z Billem.
- SKĄD DO CHOLERY MASZ MÓJ NUMER?! – nie wytrzymałam.
- Jezu... Spokojnie... – przeraził się Dred.
Wzięłam głęboki oddech i zaniosłam się niepohamowanym chichotem.
- A tobie co?
- Mi? – zachichotałam. – Nic. Co robisz?
- Ja?
- Tak, ty – opanowałam się trochę i zaczęłam ściągać mokrą bluzkę. W końcu światło było zgaszone, więc nikt nie mógłby mnie zobaczyć. Poza tym leżałam na podłodze.
- Robię sobie kolację, a co?
- Tak się pytam – powiedziałam obojętnie jednocześnie dziwnie wyginając rękę, aby uwolnić ją od bluzki.
- A ty? – usłyszałam.
Parsknęłam śmiechem.
- Nie chciał byś wiedzieć – powiedziałam tajemniczo.
- No powieedz! – Dredowłosy zajęczał mi do ucha.
- Ściągam bluzkę – powiedziałam bardzo szybko.
- Taa? Chciałbym to zobaczyć... – rozmarzył się.
- Marzenia nie do spełnienia – parsknęłam. – W końcu zlazłaś mała... – urwałam.
- Co?
- Ściągnęłam ją – wyszczerzyłam się.
- Mogę sobie ciebie teraz wyobrazić? – spytał Tom.
- Nie.
- Proszę?
- Nie.
- I tak sobie wyobrażę – stwierdził.
- No weeź... Daj mi tu Billa! Masz go gdzieś pod ręką? – spytałam.
- Eehe... – Dred chyba nie bardzo kontaktował. – BILL CHODŹ TU! – wydarł się.
Jęknęłam.
- Masz za swoje – usłyszałam pełen satysfakcji głos Toma.
- Za jakie swoje? – zajęczałam i przełożyłam telefon do drugiego ucha.
- No jak to co? – obruszył się Dred. – Mi tez wrzasnęłaś, pamiętasz?
- Ale tobie się należało... – burknęłam.
- Tak? – usłyszałam Billa.
- Mam do ciebie prośbę... – zaczęłam słodko. – Zajmij czymś Toma, ok.?
- A czemu? – dociekał Czarnowłosy.
- Po prostu nie daj mu czasu na myślenie o czymkolwiek, ok.? – zignorowałam jego pytanie.
- A o czym ma nie myśleć?
- Nieważne.
- No weeź...
- Eeh... O mnie.
- A czemu ma o tobie myśleć? – zdziwił się Bill.
- Bo nie ma bluzki na sobie! – gdzieś z oddali usłyszałam Dreda.
- TOOOOM!!!! – wrzasnęłam. Wyobrażam sobie co przeżył w tym momencie, biedny, niewinny Czarnowłosy... Ale on się nawet nie przejął!
Usłyszałam natomiast:
- Serio?
- Hm, to do mnie? – zapytałam.
- Nie, do Boo – zakpił Mangowiec.
Strzeliłam fochem.
- Noo...?
- ...
- Madziu? – powiedział słodkim głosikiem.
- Hm?
- Serio nie masz na sobie bluzki?
- Eehe...
- A mogę sobie ciebie wyobrazić bez niej? – spytał niewinnie.
- No i masz – jęknęłam. – Następny...
- Moogę? To znaczy i tak to zrobię, ale kulturalniej zapytać, nie?
Wpadł mi do głowy pomysł, jak zrobić na złość Dredowi.
- Chcesz to zrobić legalnie, tak? – spytałam.
- No tak... – powiedział trochę niepewnie.
- To zajmij czymś Toma, i sobie myśl ile chcesz – wyszczerzyłam się do telefonu.
Bill zachichotał.
- Masz to jak w banku – powiedział.
- No i gut – stwierdziłam zadowolona.
Bluzka pod wpływem wiatru (który brał się od machania nią na palcu) prawie wyschła. Była teraz pięknego, różowego koloru.
- Dobra, ja kończę – powiedziałam.
- Czemu?
- Idę do łazienki – odpowiedziałam zdziwiona. – A co?
- A nic... To tak na wyobraźnię – Czarnowłosy zachichotał.
- Osz ty podły zboczuchu!
- No idź już, idź – powiedział.
- I co mnie poganiasz – roześmiałam się. – A ty co będziesz robił?
- No cóż, ja... Hm, też idę się myć.
Lool.
- Do zobaczenia pod prysznicem – parsknęłam.
- Eehe, pa.
- Pa – powiedziałam i się rozłączyłam.
Chciałam rzucić telefon na podłogę, obok pustego już talerza, ale powstrzymałam się. Szybko zmieniłam melodyjkę w nim i dopiero wtedy poszłam się myć. Cała się lepiłam od tego kompotu.
Po dziesięciu minutach niechętnie zaczęłam się wycierać.
Ciekawe co bym sobie pomyślała, gdybym wiedziała, że kilka ulic dalej czarnowłosy chłopak robił dokładnie to samo?
Zniosłam brudne naczynia do kuchni i wsadziłam je do zmywarki.
- To gdzie dzisiaj śpię? – spytałam mamy, która relaksowała się w salonie, przed telewizorem.
- Możesz u Marcina, jego dzisiaj nie będzie w nocy.
- A gdzie będzie? U Beaty? – zaciekawiłam się.
Mama kiwnęła głową, zbyt zaaferowana akcją filmu, który właśnie oglądała, by mi odpowiedzieć.
- Ok. – powiedziałam. – Dobranoc.
Ponowne kiwnięcie głową.
- Nie zapomnij o budziku – przypomniała mi jeszcze rodzicielka.
- Ehe.
Powlokłam się na górę. Weszłam do pokoju Marcina i wciągnęłam głęboko powietrze. Była to mieszanina typowego, chłopięcego zapachu i jego perfum. Przyjemny zapach.
Walnęłam się na jego wielkie łóżko i od razu zasnęłam.

***

- Hej – usłyszałam cichy głos.
Poderwałam się z miejsca.
- Orlando! – wykrzyknęłam. Mój głos odbił się echem, chociaż nie widziałam żadnych ścian, czy podłogi... – Co to...? – wskazałam ręką dookoła siebie.
- Unendlichkeit – powiedział Anioł.
- Nieskończoność... – powtórzyłam. – To znaczy, że co? Bo ostatnio to sobie nie pogadaliśmy zabardzo, nie?
Orlando wyglądał olśniewająco, tak jak ostatnio, tyle, że teraz na białej bluzie miał duży, zielony liść marihuany, który pali skręta. Zachichotałam.
- Tylko nieliczni mogli to zobaczyć, wiesz? – z rozmyślań wyrwał mnie delikatny głos mojego Stróża.
- To Anioły nie mogą tu, ee... Wchodzić? – zdziwiłam się.
- Nieliczni z żywych – spojrzał na mnie. W Jego oczach kryła się iskierka rozbawienia.
- A... – bąknęłam. – Hm, to fajnie, że, hm, zaprosiłeś mnie tu...
Już po raz drugi miałam okazję usłyszeć śmiech Anioła. Niebywałe...
Podniosłam brwi.
- Tu nie można zapraszać ani wypraszać – powiedział kiedy się opanował.
- To skąd się Tu wzięliśmy?
- Widocznie tak miało być – wzruszył ramionami.
- Rozumiem – powiedziałam, chociaż nie miałam pojęcia o czym On mówi.
- Widzę, że idzie ci całkiem nieźle, tam na dole – wyszczerzył się.
- Hm, dzięki – powiedziałam. Trochę mnie peszył.
- Smaczny był kompocik? – zakpił.
- Bardzo – przytaknęłam gorliwie. - Mamusia padnie jak zobaczy tą plamę – skrzywiłam się.
- Bardzo możliwe – Orlando oparł się o słupek, który właśnie się pojawił.
- To było dobre – powiedziałam z uznaniem.
- Dzięki. I co myślisz o naszych przyszłych gwiazdach? – zmienił temat.
- Są sympatyczni – bąknęłam.
- Tylko tyle?
- A co więcej? – zdziwiłam się. W głowie miałam kompletną pustkę.
- Co myślisz o tym, jaka byłaś kiedyś? Zanim dowiedziałaś się, że będą sławni? A może to tylko wytwór twojej wyobraźni? Nie przemknęło ci to przez myśl? Przecież szansa na wydostanie się z takiej wioski jest prawie równe zeru – Orlando szybko wyrzucał z siebie kolejne zdania.
- Wierzę w nich – powiedziałam cicho po chwili milczenia.
Na Jego twarzy pojawiło się zadowolenie.
- Co, dobra odpowiedź? – zaśmiałam się.
- Bardzo.
Wyszczerzyłam się. Przyszło mi coś do głowy...
- Słuchaj, hm, Orlando...
Anioł spojrzał na mnie pytająco.
- Jak mnie pilnujesz tam na dole, nie?
Orlando przytaknął.
- Widzisz mnie? Ciągle jesteś ze mną? Nawet... No wiesz... jak na przykład jestem w łazience?
Trzeci raz. Uwielbiam słuchać śmiechu Anioła.
- Tak – wyszczerzył się. Miał białe, równe zęby. Nie za duże, nie za małe. Idealne jak On cały.
Jęknęłam.
- Zero prywatności? – zapytałam.
Kiwnął głową.
- Ale jak się myjesz czy coś, to się odwracam! – dodał szybko.
Z ulgą wpuściłam powietrze, które podświadomie trzymałam w płucach.
- Dzięki – uśmiechnęłam się do Niego.
- Mam dla ciebie radę... – urwał zakłopotany
- No... ? – zachęciłam Go.
- Częściej się uśmiechaj. Masz śliczny uśmiech – powiedział na wydechu.
Usta mimowolnie rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu a policzki oblał delikatny rumieniec. No cóż, niecodziennie twój Anioł Stróż prawi ci komplementy!
- Dzięki – powiedziałam. – Ups... Chyba będę spadać – skrzywiłam się, bo poczułam znajome ciągnięcie. A i Orlando jakby stał trochę dalej.
- Trzymaj się – powiedział Anioł. – Pamiętaj, że cię obserwuję – mrugnął.
Uśmiechnęłam się. Tak, specjalnie dla Niego.

***

- Cholerny budzik – jęknęłam i wyłączyłam urządzenie.
Usiadłam na łóżku i potoczyłam dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Spojrzałam za zegarek. 7:01. Niechętnie się podniosłam, poczłapałam do mojego pokoju, wygrzebałam jakąś bluzkę i poszłam do łazienki. Po pół godzinie stałam zadowolona przed wielkim lustrem. Widziałam tam wysoką dziewczynę o prostych ciemno blond włosach sięgających łopatek, i zielonych, iskrzących oczach. Miałam na sobie spódniczkę, tą samą co wczoraj, na niej luźno zawieszony pasek z misternego łańcuszka, do tego czarna bluzka na ramiączkach, ponacinana na plecach. Na szyi oplatała się biała obroża, a z uszu zwisały malutkie kolczyki.
Po śniadaniu i umyciu zębów zeszłam na dół i czekałam. Z nudów założyłam już trampki, wysokie do pół łydki, z rażącymi pomarańczowymi sznurówkami.
W końcu rozległo się ciche pukanie do drzwi. Odczekałam chwilkę i otworzyłam.
- Hej – powiedziałam do uśmiechniętych bliźniaków. – Wejdźcie na chwilę.
Chłopcy wtłoczyli się do środka starając się robić jak najmniej hałasu. W końcu było przed ósmą! Przeszłam do sypialni rodziców, delikatnie obudziłam mamę, i powiedziałam jej, żeby zamknęła drzwi.
- Mhm, weź sobie pieniądze na cos do jedzenia – mruknęła zaspana.
- Już mam. Pa – powiedziałam i się ulotniłam.
Wygoniłam chłopaków, zanim zobaczyli mamę w krótkiej koszuli nocnej.
- Co mamy pierwsze? – zapytałam beztrosko. Nieliczni przechodnie gapili się bezczelnie na moje nogi. Stwierdziłam, że cały efekt mojej seksowności zepsuły pomarańczowe sznurówki, lecz nie przejmowałam się tym. Ale zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, z tego, że tym dzięki nim byłam jeszcze bardziej atrakcyjna. ( O Lool – przyp. Aut.).
- WF – powiedział bez entuzjazmu Tom.
- Nie lubisz WFu? – spytałam zdziwiona.
Dredziarz pokręcił przecząco głową.
- Ja tam go lubię – wyszczerzyłam się.
- Ta, bo nie ćwiczysz – mruknął Bill.
- Między innymi – pokazałam mu język – mamy go oddzielnie, czy razem?
- Razem. I to chyba jedyny plus – stwierdził Tom.
Zaśmiałam się.
- Fajne buty – wyszczerzył się Bill.
- Ha, wiem, bo moje – uśmiechnęłam się dumnie, a Bill zrobił głupią minę.
- Kiedyś w takich nie chodziłaś – dodał Tom niewinnym tonem.
- Tom! – powiedziałam z wyrzutem.
- No co?
- Podły jesteś – zaśmiałam się. – O żesz... – przed szkołą stał tłum ludzi.
- Hm, idziemy? – zapytał Tom.
- A mamy wyjście? – Bill z rezygnacją spojrzał na brata – ostatnie chwile, żeby poprawić oceny...
- Raz kozie wio – powiedziałam raźnie. – Wchodzimy.
Po chwili przepychaliśmy się przez tłum.
- Z drogi... Suń się... Sorry... – mruczałam co chwilę. – Uff... – gdy tylko wyszliśmy z tłumu głęboko zaciągnęłam się powietrzem. – Gdzie teraz? – obejrzałam się przez ramię. Za mną stał tylko Bill. – A gdzie Tom? – zapytałam.
- Musiał się zgubić – westchnął Czarnowłosy.
- Czekamy na niego czy idziemy? – zapytałam.
- Chyba nie ma sensu czekać. Chodź... – powiedział i zaczął iść w kierunku wejścia do szkoły.
- I co, dotrzymałeś wczoraj obietnicy? – zachichotałam.
Czułam, że ludzie się na nas gapią. Niektórzy otwarcie pokazywali nas palcami i szeptali między sobą.
- Pewnie, że dotrzymałem – powiedział dumnie.
- Ej... Czego oni się tak na nas gapią? – zapytałam zgorszona.
- Bo ze mną gadasz.
- No i... ? – nie rozumiałam.
- No wiesz... – Czarnowłosy spojrzał na mnie niepewnie. Nagle zrozumiałam.
- Uch... A co takiego zrobiłeś wczoraj Tomowi? – zmieniłam temat.
- Urwałem mu strunę w starej gitarze – wyszczerzył się Bill.
Zachichotałam.
- Później musiało być piekło, co?
- Nie bardzo, bo po trzech godzinach struna była jak nowa.
Kiedy weszliśmy do szkoły uczniowie jakby przycichli i odwrócili głowy w naszą stronę. Nie zwróciłam na nich uwagi.
- Jak to? – zdziwiłam się.
- Tom ma jakieś zapasowe struny czy coś... Nie znam się na tym – bąknął Bill.
- Ależ oni mnie denerwują – powiedziałam, bo kiedy byliśmy w połowie korytarza nadal odprowadzały nas ciekawskie spojrzenia. – No i co się gapicie? – warknęłam w stronę jednej z grupek gapiów. Natychmiast odwrócili głowy.
Skręciliśmy w prawo, gdzie było jeszcze więcej uczniów.
- Czy wszyscy zaczynają o tej samej porze? – jęknęłam do Billa, kiedy zaczęliśmy się przedzierać przez tłum.
Czarnowłosy pokiwał głową.
- Osz cholera – mruknęłam pod nosem.
- Hm, przepraszam? – przed nami stanęła dziewczyna o niebieskich oczach i dość pulchnej sylwetce. Uniosłam brwi, i stanęliśmy.
- Czy ty z nim chodzisz? – spytała.
Parsknęłam śmiechem.
- Tak, nie wiedziałaś o tym? – powiedziałam ironicznie. – A teraz przepraszamy, spieszymy się bo jeszcze przed pierwszą lekcją chcę zrobić dobrze mojemu chłopakowi – kpiłam dalej. – Chodź Skarbie, idziemy – zwróciłam się do Billa. Złapałam go za rękę i pociągnęłam dalej korytarzem.
Częstotliwość spojrzeń i szeptów nasiliła się.
- To było dobre – wykrztusił po chwili Czarnowłosy.
- Dzięki – uśmiechnęłam się.
Dwa korytarze dalej, o dziwo, było zupełnie pusto.
Nawet nie zauważyłam, że dłoń moja i Billa nadal są ze sobą splecione.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Piątek 01-09-2006, 13:07    Temat postu:

9.

- Dajesz! Dajesz! – krzyczałam raz po raz.
- Nie mogę już – wysapał Tom, zatrzymując się. Po chwili dołączył jego brat z bananem na twarzy.
- Oj Tom, leszczuchu masz jeszcze tylko jedno okrążenie – powiedział siadając koło mnie na trybunce.
- Tylko – jęknął Dred. – Nie dam rady! Em, jak pobiegniesz za mnie zabiorę cię na lody.
Zaśmiałam się.
- Nie chcę twojego loda – pokazałam mu język. – Poza tym W-Fista może i jest tępy, ale chyba nie na tyle, żeby nie odróżnić mnie od ciebie. A tak poza tym to od kiedy jestem ‘Em’? – powiedziałam jednym tchem.
- Jak to ‘nie chcesz mojego loda’? – spytał oburzony Tom, pięknie ignorując pozostałą część mojej wypowiedzi.
- Normalnie – wyszczerzyłam się.
- Właśnie, że NIE normalnie – zaprzeczył Dred. – Nie chcieć mojego loda... Eh, ta dzisiejsza młodzież... – westchnął teatralnie, na co parsknęłam śmiechem.
- Proponuję, żebyś ruszył swój szanowny, pożądany tyłek i przebiegł to okrążenie – powiedziałam.
- A to niby czemu? Mi się nie chce biec – wysunął szczękę do przodu.
- A to dlatego, że za nie przebiegnięcie, obniża oceny na koniec.
Dredowłosy zaklął pod nosem.
- Na pewno nie chcesz loda? – zapytał jeszcze.
Zgromiłam do wzrokiem.
- Dobra, dobra... – mruknął, westchnął ciężko i ruszył wolnym truchtem w kierunku ‘mety’.
- Skąd wiesz, że Gibson obniża oceny? – spytał Bill.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – A obniża? – wyszczerzyłam się.
- Nie – Bill zachichotał.
Przez chwile siedzieliśmy w milczeniu.
- Robimy coś po szkole? – zapytałam w końcu.
- Pewnie próbę – mruknął Czarnowłosy. – Słuchaj, przerobiłem ‘Durch Den Monsun’ na dwie osoby. Moim zdaniem będzie brzmieć całkiem nieźle – powiedział dumnie.
- Nie wiem czy powinnam... – mruknęłam.
- Obiecałaś – Bill popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Tak? – nie przypominałam tego sobie.
- Eehe – wyszczerzył się.
Nagle, widząc co robi Tom parsknęłam niepohamowanym śmiechem. Wskoczył on na plecy jakiemuś chłopakowi, który wcale się tego nie spodziewał, potknął się (Dred w tym momencie zeskoczył) i całym swoim ciężarem przygniótł W-Fistę.
- Co jest? – spytał zdezorientowany Bill.
Drżącą ręką wskazałam w stronę Gibsona, który biegał teraz za Bogu ducha winnym chłopakiem. Czarnowłosy zaniósł się śmiechem i klepnął mnie w plecy.
JEBUDU.
Spadłam z trybunki.
- Uch... – jęknęłam. – Moja noga.
Ostrożnie się podniosłam, jęknęłam, i żeby znowu nie upaść złapałam się rozpromienionego Toma, który właśnie podszedł.
- Umieram – jęknął, lecz wcale nie wygląda na konającego. – A jej co? – zapytał zdziwiony Dred brata.
Czarnowłosy pokręcił głową.
- Spadłam – mruknęłam niewyraźnie.
Tom zachichotał. Z oddali dobiegł nas odgłos dzwonka. Ostrożnie stanęłam na bolącej nodze i postawiłam niepewny krok. Odruchowo złapałam się koszulki Czarnowłosego. Po chwili go puściłam i spróbowałam ponownie. Mały kroczek. I jeszcze jeden. I jeszcze.
- Możemy iść – oznajmiłam dumnie. Bliźniacy wzruszyli ramionami i ruszyli za mną.
Dzięki mojej nodze, i ich streszczeniu przy przebieraniu i myciu się, na następną lekcje dotarliśmy dziesięć minut po dzwonku.
- Magda – usłyszałam przyjazny głos nauczyciela. – Siadaj, siadaj Złotko.
Podniosłam do góry brwi i bez słowa pokuśtykałam do przed ostatniej ławki pod oknem.
- A wy – matematyk popatrzył groźnie na Kaulitzów – Spóźniliście się. – tak jakbym ja też tego nie zrobiła... – Chyba wymyślę wam jakąś karę – dodał złośliwie.
- Ale proszę pana... – zaczął Czarnowłosy.
- Milczeć! – rzucił ostro Stanhmore.
Przez chwilę tasakowali się wzrokiem, a potem matematyk powiedział:
- Myślę, że wnoszenie i wynoszenie sprzętów na salę gimnastyczną będzie odpowiednie. Do, powiedzmy... Końca roku szkolnego – klasa zachichotała.
- Za głupie spóźnienie się! – Dred nie wytrzymał.
Został zignorowany.
- A ty Madziu, co myślisz o tej karze? – zapytał nagle.
- Ja? – zatkało mnie. – Czemu ja?
- Hm, bo tak dawno cię tu nie było, że mogę oddać ci przywilej wymyślenia innej kary – powiedział.
- No dobra... Pod koniec lekcji powiem.
- Bardzo dobrze... Bardzo dobrze – Stanhmore mamrotał będąc najwyraźniej bardzo zadowolony.
- Siadać – rozkazał bliźniakom.
Ci posłusznie powlekli się na swoje miejsca i z ponurymi minami wyjęli książki, co chwilę rzucając mi nieprzyjazne spojrzenia.
Lekcja matematyki była przeprowadzona normalnie. To znaczy, normalnie dla nauczycieli, bo przecież była końcówka roku. Po skończonej lekcji (na której nic nie pisałam, bo nie miałam żadnej kartki, a do plastików brzydziłam się odezwać) Stanhmore kazał mi powiedzieć jaką karę wymyśliłam dla bliźniaków.
- Niech pan profesor się nie martwi, wykończę ich – zachichotałam jak hiena i spojrzałam z pogardą na bliźniaków.
- No, ale co będą mieli robić, bo już sam jestem ciekawy – dociekał matematyk.
- Po lekcjach będą musieli coś zrobić. Niech pan profesor nie docieka co – uśmiechnęłam się słodko do otyłego mężczyzny siedzącego za biurkiem. Ten puścił mi perskie oczko i zachichotał co w jego wykonaniu wyglądało komicznie. Więc aby się nie roześmiać w głos, z trudem tłumiłam w sobie chichot. Zrobiłam się cała czerwona na twarzy. Profesorek już miał cos powiedzieć, gdy w końcu usłyszałam zbawienny dzwonek.
- Karę mają załatwioną – powiedziałam uśmiechając się zalotnie do Stanhmore’a.
Bliźniacy nawet na mnie nie poczekali, tylko pierwsi wylecieli z klasy. No tak, to było zrozumiałe, że nie zacznę z nimi normalnie rozmawiać, po tym jak dopiero co zapewniałam tego obleśnego grubasa, że po mojej karze się nie pozbierają. Później, nigdzie nie mogłam ich znaleźć, więc chcąc nie chcąc poszłam pod klasę za plastikami, które co chwilę chciały mnie zagadać, a które ciągle spławiałam.
Pani od plastyki jest nauczycielką na czasie. Tak jakby. Powiedziała, że możemy rozmawiać, ale pod koniec lekcji chce zobaczyć zaprojektowane przez nas ‘stworki przyszłości’. Technika dowolna, format A4. Szybko namierzyłam bliźniaków i wolną ławkę przed nimi (za nimi też była wolna), i się tam przeniosłam w tempie błyskawicznym, szepcząc po drodze jakiemuś chłopakowi, że idę powiedzieć im jaką będą mieli karę; koleś pokiwał głową ze zrozumieniem mieszanym ze współczuciem.
- Zarzućcie mi jakąś kartkę i ołówek, co? – wyszczerzyłam się.
Tom zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem, i kontynuował przerwaną rozmowę z bratem.
- Ej no? Co jest z wami? – zapytałam zdezorientowana.
- Nic – padła krótka odpowiedź Toma.
- No jak to nic? Przecież widzę, że coś nie tak. Co ja wam już zdążyłam zrobić? – podniosłam oczy do nieba. A raczej do sufitu.
- Poza tym, że znowu ośmieszyłaś nas przed całą klasą zabawiając ich jak to będziesz nas katować, to nic.
- Katować? Jak? – totalnie nie wiedziałam o co chodzi Dredowi.
- ‘Wykończę ich’, ‘karę mają załatwioną’ – parodiował Tom piskliwym głosem, ee... mnie? – I te spojrzenia...
- Jakie? – zaczynałam rozumieć, ale nie zamierzałam pomóc Dredowi. Bill zwiesił głowę, i delikatnie nią kręcił. Jego kołysząca się mangowa grzywka mnie rozpraszała.
- Pełne pogardy... – z wściekłością wypluł te słowa. – I z czego się cieszysz? – dodał patrząc na mnie z irytacją, bo faktycznie, usta mimowolnie rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu.
- Takiego komplementu to ja dawno już nie słyszałam – powiedziałam radośnie, a Czarnowłosy podniósł głowę. Teraz bliźniacy zgodnie patrzyli na mnie nic nie rozumiejąc.
- Jeśli tak mówisz, to znaczy, że jestem naprawdę dobrą aktorką – pokazałam im język.
- Aktorką... – powtórzył tępo za mną Dred.
- A teraz, jeśli już wszystko rozumiecie... rozumiesz? – spojrzałam niepewnie najpierw na Toma a potem na Billa a ten pokiwał głową. – To daj mi teraz kartkę mózgu – zwróciłam się ponownie do Dreda.
Pod koniec lekcji na mojej kartce panoszył się już pomarańczowy ludzik z oczami na dłoniach, i z twarzą na brzuchu. Zamiast oczodołów wyrastał mu na środku... hm, co tu dużo mówić. Męski narząd rozrodczy, który obecnie zwisał smętnie nad nosem ufoludka.
Pani mało zawału nie dostała jak to zobaczyła, za to nieźle ubawiłam klasę. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko mój przeżyty wstrząs mózgu. No i to, że kiedy jeszcze była malutka sąsiad upuścił mnie na głowę do wózeczka (który w czasach mojej niemowlęcej postaci wcale nie był mięciutki). Kaulitzowie też nie byli lepsi: Bill wyczarował dwa zielone, mangowe ludziki z mackami, które jednym słowem, kopulowały, a Tom (który tak tłumaczył swoje dzieło) Mary – Kate Olsen, która zabawia się jednym z jego dredów. A w rzeczywistości wyglądało mi to bardziej na: panią ufoludkową (która miała skórę białą), która ma zamiar poucinać dredy ufoludkowi, bo te przeszkadzają jej dostać się do jego narządów (...).

Do domu wracaliśmy w doskonałych humorach. Szliśmy przez znajome ulice, gadając beztrosko, gdy nagle uderzyła mnie jedna myśl. Niby wszystko dookoła jest znajome i tak dalej, a gdzie... Gdzie moje wspomnienia? Znajomi? Chłopak? No dobra, pomijając chłopaka, to resztę mam, ale tak jak by nie do końca... Uh, moi znajomi: Barbie. Extra. Wspomnienia? Owszem, mam, ale... W ogóle nie mające związku z tym miejscem. Nie pamiętam uliczki, którą właśnie przechodzimy, nie pamiętam kto mieszka w sąsiedztwie, nie pamiętam moich poprzednich urodzin, wypadów do kina, dyskotek... Wspomnienia... Kojarzą mi się z jakimś blokiem (nie mam pojęcia czemu), z jakąś ciemnowłosa dziewczyną, i chłopakiem troszkę przy kości. Mając na myśli troszkę, mówię dosłownie, bez cienia ironii.
Kojarzy mi się na przykład takie coś: w pewien pochmurny dzień idziemy we trójkę do ginekologa po wyniki czyichś badań. Wiem, że w ten dzień już padało, ale mijając jakiś bank zrywa się chmura, a mi zaczyna chcieć się siusiu. Więc wpadamy do tego banku, ja ledwo żywa, bo zaczął padać grad, z radością rzucam się na WC. Niestety, zajęte. Czekamy na korytarzu pięć minut, wchodzimy, jeszcze zajęte. Teraz już nie wychodzimy z łazienki, tylko czekamy pod drzwiami, które w pewnej chwili się otwierają i z pomieszczenia wychodzi dwóch mężczyzn. Jeden mógł mieć jakieś 19 lat, a drugi 22. Pomijając zaskoczenie, z radością wwalam się do klopika, i uważając aby nie dotknąć deski (choroby!), załatwiam potrzebę. Po wyjściu, i umyciu rąk, wychodzę na korytarz, do lusterka (bo na takowe w łazience już ich nie było stać), bo muszę oszacować straty po deszczu. W pewnym momencie podchodzi ten chłopak z kibelka, ten co mógł mieć 19 lat i mówi mi „Pięknie pani wygląda”, a ja mu odbąkuję „Dziękuję”, a ten „Proszę” i sobie idzie. Nie zważając na zdziwione okrzyki dziewczyny i chłopaka wychodzę na ulewę. Nie często słyszę komplementy, a ten chłopak był mimo wszystko ładny. Zdążyłam zauważyć, że miał bardzo długie rzęsy.
I w tym miejscu obraz mi się rozmywa.
W jakim miejscu to się działo?
W jakim mieście?
Kim był ten chłopak i ta dziewczyna?
Nie wiem kim byli a jednocześnie wydają mi się być znajomi i bliscy... To chyba po tym wypadku zrobiło mi się coś z głową.
Zamrugałam szybko kilka razy.
Tom machał mi przed oczami ręką. Ocknęłam się z zamyślenia i uśmiechnęłam się.
- Co mówiłeś? – zapytałam.
- Żebyś łaskawie ruszyła swoje cztery litery i zeszła z ulicy – powiedział Dred z kwaśną miną.
- Och – bąknęłam. – Sorry.
Ruszyliśmy dalej, a ja zaczęłam się rozglądać. Mijaliśmy ładne domy z równo przystrzyżonymi trawnikami i pięknymi ogrodami, sklepy, staruszki, które wyszły rozprostować kości, malutkie dzieci, bawiące się pod czujnym okiem matek, bezdomne psy, koty, a nawet chłopca, który mógł mieć co najwyżej 6 lat, który wręczył kwiatka czerwonej jak burak dziewczynce i ją pocałował.
- Te, coś ty taka rozmarzona? – Dred szturchną mnie w żebra.
- Uh, nic – mruknęłam. – Czegoś mi tu brakuje... – zaczęłam się uważnie wpatrywać w chłopca, tego, który dawał dziewczynce kwiatka.
- Kosiam cię Katie – bąknął w końcu chłopczyk.
- No – stwierdziłam zadowolona. – Zawsze tak się mówi – wyszczerzyłam się do zdezorientowanych bliźniaków.
- A ty skąd wiesz? – zachichotał Dred.
- No wiesz... Już od przedszkola robiłam furorę wśród chłopców.
Dred ponownie zachichotał, a Bill się zarumienił (??).
- Wchodzicie, czy nie? – spytałam, kiedy doszliśmy do mojego domu.
Czarnowłosy pokręcił głową.
- Zjedz coś i przyjdź na próbę – mruknął.
- Nie jestem głodna, będę za godzinę.
- Dobra – powiedział nie patrząc na mnie.
Wchodząc do domu z ulgą przyjęłam jego chłód.
- Mamo, już jestem – zawołałam.
- Echem, chodź na obiad – dobiegł mnie głos z kuchni.
- Nie jestem głodna! – krzyknęłam nagle rozdrażniona i skierowałam się w stronę schodów.
Wchodząc do pokoju, zauważyłam coś czego rano nie było. Przywieźli już nowe meble, dywan i łóżko. Chociaż to zauważyłby każdy głupi (rano wychodzisz – pokój pusty, wracasz za szkoły – w pełni umeblowany ). Westchnęłam i zeszłam na dół, po moje rzeczy.
- Mammmo... Pomóż mi – jęknęłam próbując jednocześnie wtaszczyć po schodach z piwnicy sześć worków.
Przy pomocy rodzicielki udało mi się je zanieść do mojego pokoju.
- Może jednak coś zjesz? – zapytała jeszcze.
- NIE. Ja się tu grzecznie rozpakuję i wszystko poukładam.
Gdy skończyłam, po prostu opadałam z sił. Spojrzałam na zegarek, aby po chwili wybiec z domu z kanapką zrobioną na prędce, w zębach. Zanim zdążyłam założyć bluzę (tak to jest, jak najpierw chce się założyć ją na lewą stronę, a później nie może trafić do rękawa), już stałam przed domem Kaulitzów. Zajrzałam do garażu. Cisza. Podeszłam cicho do drzwi i zapukałam. Zdjęłam szybko sflaczałą bluzę z ręki a z ust wyjęłam równie sflaczałą kanapkę i wywaliłam ją za ogrodzenie, do sąsiadów bliźniaków.
Drzwi otworzyła mi kobieta w średnim wieku. W sumie wyglądała bardzo młodo. Miała blond włosy, brązowe oczy i miły uśmiech.
- Hm, przepraszam, że nachodzę – mruknęłam niewyraźnie nagle zawstydzona. – Hm, są bliźniacy?
- Och, są. Wejdź, proszę. – kobieta (pani Simone jak przypuszczałam) miała ciepły, melodyjny głos.
- Dziękuję.
- Tom! Bill! – krzyknęła nagle. – Chodźcie tu na chwilę!
Zachichotałam cicho. Kto by pomyślał, że taka drobna kobieta ma takie płuca.
- Nie chce mi się wchodzić na górę – powiedziała do mnie cicho, puszczając oczko. Po chwili dało się słyszeć na górze kroki, jakiś pojedynczy krzyk, i zobaczyłam jak Tom usiłuje zrzucić z siebie Billa, który skoczył mu na plecy. Roześmiałam się a pani Simone zaczęła rugać chłopców.
- Jak wy się zachowujecie przy koleżance? – strofowała ich.
- Mamo, to tylko...
- Co tylko, dziewczyna, czy nie?
- No tak – stwierdził Tom, obcinając mnie od góry do dołu. Nie pozostałam mu dłużna, i za wszelką cenę starałam się zachować powagę. Niestety, w pewnej chwili zaczęłam niepohamowanie chichotać, więc zatkałam sobie usta dłonią.
- Nic się nie stało, proszę pani – powiedziałam do kobiety w przerwie między chichotami.
- No już dobrze, dobrze, idźcie na górę – stwierdziła kobieta i oddaliła się w głąb mieszkania.
- Miałaś być dwie godziny temu – powiedział z wyrzutem Tom.
- Oj cii... – mruknęłam. – Rozpakowywałam się.
- Co?
- Przywieźli mi już meble i te inne... No ale oczywiście, jak potrzebna była mi pomoc, to was gdzieś wcięło – powiedziałam z (niby) wyrzutem.
- Jakiej pomocy? – zaciekawił się Dred.
- Jednak te sześć worów z moimi duperelkami trochę ważyło – spojrzałam znacząco na bliźniaków, którzy nagle zaczęli mówić, ze gdybym tylko zadzwoniła, to by mi pomogli.
- Łaa... – zatkało mnie, kiedy zobaczyłam pokój do którego mnie zaprowadzili. Miał pomarańczowe ściany, jasne panele na podłodze i wyjście na taras.
- No wchodź – Tom mnie delikatnie popchnął do środka.
- Fajnie tu macie – wyszczerzyłam się.
- Masz – powiedział nagle Bill.
- To twój?
- Echem.
- Chyba lubisz pomarańczowy – zaśmiałam się.
- Echem.
- Rozmowny jesteś – mruknęłam zaglądając na taras. Zobaczyłam tam kawałek jakiejś kartki, więc otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Uniosłam ją i...
- Niee!
Rzuciłam za siebie krótkie spojrzenie. To był Tom. Spojrzałam ponownie na kupkę przede mną i zaśmiałam się. Złapałam gazetę leżącą na wierzchu w dwa palce i poleciałam do pokoju.
- A to czyje? – zapytałam mało nie popuszczając ze śmiechu.
- Ee, nie moje...
- No coś ty...
- W życiu...
- Bill, to było na twoim tarasie – wyszczerzyłam się do Czarnowłosego.
- To nie moje! – pisnął przerażony. – Nie jestem erotomanem!
- Tom? – uniosłam jedną brew.
- Ja też nie! – zaprzeczył, gwałtownie kręcąc głową, tak, że dredy muskały mu twarz.
- Fryz co się zepsuł – zachichotałam.
Drzwi do pokoju otworzyły się i weszła pani Simone. Tom błyskawicznie wykonał iście popisowy skok (ze trzy metry na pewno), zwalił mnie z nóg, wyrwał z ręki gazetę, i jak gdyby nigdy nic, wstał. Wsunął dowód zbrodni do tylnej kieszeni spodni (która była tak duża, że z powodzeniem by się tam zmieścił. Tzn. ten dowód zbrodni ) jednak niefortunnie zahaczając okładką, która została ‘na zewnątrz’.
- Hm, hej mamo – rzucił luźnym tonem.
- Tom, co ty robisz? – spytała ostro, patrząc jak niezgrabnie zbieram się z podłogi, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem.
- Ja? Nic mamo, nic.
- Jeszcze jeden taki wybryk... – pogroziła Dredowi palcem. – Przyszłam spytać, czy chcecie coś do picia.
- Coś zimnego, jeśli to nie sprawi problemu – powiedziałam.
- Ależ oczywiście, że nie sprawi – zaśmiała się kobieta. – A wy? – zwróciła się do Billa, który robił dziwne miny do swojego bliźniaka, wskazując to na mnie, to na niego, i do Toma, który usiłować coś z tego zrozumieć. Bliźniacy natychmiast przestali i spojrzeli na kobietę.
- Też – powiedzieli równocześnie.
- Co ty dałeś? – spytał Dred po wyjściu matki.
- Coś ci wystaje – mruknął Czarnowłosy.
- Dzie?
- Na dupie.
- Aa... To nic, to tak ma być – powiedział.
- Tak, zwłaszcza jak zobaczy to wasza mama – zachichotałam.
- Ale co?
Podeszłam do Dreda i wyjęłam mu magazyn z kieszeni.
- No pięknie – stwierdziłam patrząc jeszcze raz na okładkę. – Boże, was takie coś, hm, podnieca? – na samą myśl zaczęłam skręcać się ze śmiechu, bo na okładce były dwie wyjątkowo grube, stare kobiety, które... No, wiecie. Tyle, że same ze sobą i z pomocą plastikowego pana.
- Jakie nas?! – zawołał oburzony Bill. – Chyba jego!
Oho, pan Czarnowłosy pierwszy raz się do mnie odezwał od dłuższego czasu (jeden dzień ? )
- To cię brat wkopał – wyszczerzyłam się do Dreda i poszłam odłożyć, jakże pouczającą lekturkę. – To nie ma próby? – zapytałam gdy wróciłam do pomieszczenia.
- Gustav jest chory, a Georg nie mógł – powiedział Tom.
- Hm, to może ja też już pójdę – wstałam – bo może jeszcze niechcący odkryję inne wasze zbiory – zaśmiałam się.
- No wiesz... – burknął Dred.
- A, no zaraz, zaraz – wyczułam jakąś nieprawidłowość. – Jak to chory? Jest czerwiec! Na dworze 20 stopni ciepła!
- No wiesz, zdarza się – burknął Tom.
- Czy ja o czymś nie wiem? – zachichotałam.
- E, tam. Nic takiego – wyszczerzył się Tom.
- Gadaj!
- Nie.
- No weź!
- Nie.
- Tom!
- Co?
- Powiedz!
- Nie.
- Czemu?
- Bo nie.
- Toooooooom!
- Tak mam na imię...
- Wiem!
- ...
- Tom!
- No co?
- Powiedz mi!
- Nie.
- Proszę?
- Nie.
- Biiiill – zaczęłam słodko. Czarnowłosy poruszył się niespokojnie. – Co wy zrobiliście Guciowi?
- Nie mów jej! – rzucił Tom.
- Czemu nie? – spytał Bill brata.
- Bo fajnie patrzeć jak się wysila – wyszczerzył się Dred.
- Osz ty! – zaśmiałam się i lekko walnęłam pięścią w brzuch.
- Ałaa! – krzyknął Tom i odskoczył ode mnie. – To bolało!
Roześmiałam się.
- To bolało? TO bolało? – zaniosłam się jeszcze większym śmiechem na widok jego miny niesłusznie obitego psa. – I nie rób takiej miny.
- Jakiej? – spytał i zrobił taką jak przed chwilą. – Takiej?
- Tak – wyszczerzyłam się.
- Czemu?
- Bo nie – pokazałam mu język. – A właśnie – przypomniałam coś sobie – co z tymi kolczykami?
W tym momencie do pokoju weszła pani Kaulitz.
- Z czym ? – zapytała.
- Hm, radziłam się chłopaków gdzie sobie zrobić kolczyka – wymyśliłam na prędce.
- Ach. Dobrze, proszę – podała mi puszkę Coli.
- Dziękuję – odparłam grzecznie.
Pani Simone dała jeszcze picie bliźniakom i wyszła z pokoju.
- Nie pytaliście jej? – zapytałam głośnym szeptem.
- Nie było okazji – mruknął Tom.
- Jasne – parsknęłam. – Jak by ci zależało to i okazja by się znalazła.
- Dobra, spokojnie... Dzisiaj zapytamy, no nie Bill? – zwrócił się do brata.
- Echem.
- Co ty taki nierozmowny jesteś? – zdziwił się.
- Zdaje ci się – padła krótka odpowiedź.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i sączyliśmy swoje napoje.
- Dobra, serio już idę – powiedziałam wstając i odkładając opróżnioną do połowy puszkę.
- Ta? – zapytał Tom.
- Echem.
- Założymy się?
- Co ty dajesz? – zdziwiłam się.
Dred uśmiechnął się cwaniacko i pomachał kluczem.
- Ej no... otwórz mi – powiedziałam.
- Nie – powiedział i położył się na łóżku.
- Tooom! – jęknęłam.
- No co?
- Otwórz mi! – rozkazałam.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo tak – pokazał mi język.
- Grr... Proszę? – już drugi raz w ciągu tego dnia tak zwróciłam się do Dreda. Ale on chyba nie widział w tym nic wyjątkowego. Jego błąd. Duży błąd.
Nie patrząc na niego, podeszłam do Billa i powiedziałam:
- Daj mi klucz.
- Nie mam – padła krótka odpowiedź Czarnowłosego. Irytowało mnie to, że jak do mnie mówi nawet na mnie nie patrzy.
- Uh... To ja wyjdę sobie przez taras – doznałam olśnienia.
- Nawet się nie waż! – przeraził się Dred. – Mama zawału dostanie jak zobaczy, że ktoś chodzi po jej ogródku!
- No dobra – niechętnie przytaknęłam Tomowi. – To mnie wypuść.
- Nie.
- Co chcesz? – spytałam zrezygnowana. Jak na razie to on tu stawiał warunki (mafiozo jeden ).
- O proszę, tak już lepiej – wyszczerzył się Dred a ja zrezygnowana przysiadłam w nogach łóżka, na którym on nadal leżał. – Najpierw to się połóż koło mnie – poklepał miejsce obok siebie. Prychnęłam, ale wykonałam zadanie. Połowicznie. Położyłam się na samym brzeżku, plecami do Dreda.
- Ojojoj, nie tak. Bliżej mnie.
- Pokaż klucz – powiedziałam.
Pomachał mi kluczem zawieszonym na smyczy i położył go obok siebie. Zaśmiałam się w duchu z jego głupoty, i rozpoczęłam akcję ‘uwolnić Magdę III’. Z szerokim uśmiechem siadłam okrakiem na zdziwionym Tomie (pewnie spódniczka to mi zwinęła się do pasa, ale to przecież nieważne [Warka – to jest naprawdę ważne czy to inne piwo było, bo już sama nie wiem ? ]) i nachyliłam się do jego ucha.
- Nawet nie wiesz jak mnie podniecasz – powiedziałam zmysłowym szeptem nerwowo oblizując usta.
- Och, wiem – powiedział Dred z cwaniackim uśmiechem.
Pokręciłam przecząco głową.
- Powiedz mi coś... – nachyliłam się nad nim. – Czemu... – zbliżyłam się twarzą do jego twarzy. – Jesteś takim naiwniakiem! – złapałam szybko leżący obok klucz i dopadłam do drzwi.
Jednak zanim zdążyłam włożyć klucz do dziurki (Boże, ale to brzmi <HaHaHa> - dop. aut.), ktoś pociągnął za smycz, tak, że ten wyślizgnął mi się z dłoni. To był Bill.
- Nigdy nie zamykam pokoju na klucz – powiedział i jednym ruchem otworzył drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CoL@&BlackAngel




Dołączył: 31 Sie 2006
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: troszkę stąd, troszkę stamtąd

PostWysłany: Piątek 01-09-2006, 14:36    Temat postu:

No cóż.
Nie rpzeczytałam wszystkiego...
Nie miałam siły po prostu.
Chyba jestem na nie. Przykro mi Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Piątek 01-09-2006, 15:13    Temat postu:

CoL@&BlackAngel - niech Ci nie będzie przykro Smile Każdy ma swój gust i swoje zdanie... Smile Powiem w sekrecie, że początek to i mi samej się nie podoba Razz A to dlatego, że jak go pisałam, to leciałam na czystym freestylu... A później się męczyłam jak wyjść z tej sytuacji... Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jude* ...




Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Piątek 01-09-2006, 17:13    Temat postu:

Suuuper. Tylko... Gdzie następna część? To chyba najlepsze opo jakie czytałam. No ok, prawie. Najlepsze jest WB.

Pozdrawiam:*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Wtorek 03-10-2006, 15:26    Temat postu:

Po pewnej przerwie, wznawiam opowiadanko ;D Miłego czytania Wink

10.

- Hej – wyszczerzyłam się.
Ciemnowłosy chłopak poderwał się z miejsca.
- Witam – rzucił.
- No i znowu tu jestem...
- No tak, to się nie zdarza często aby jedna osoba była tu więcej niż jeden raz – powiedział Orlando.
- Czuję się zaszczycona.
- I prawidłowo – wyszczerzył się.
- Te, a gdzie skrzydełka podziałeś? – zapytałam siląc się na swobodny ton.
Anioł spojrzał w prawo i w lewo, i powiedział:
- W pralni.
Parsknęłam śmiechem. No, no, jeszcze trochę i będę całkowicie swobodna przy moim Aniele Stróżu.
- Dobra, nieważne – powiedział nagle. – Jak ci idzie tam na dole?
- Pff, mówisz jakbyś nie łaził tam za mną.
- Ale mi chodzi o twój punkt widzenia...
- Aa, no to inna sprawa. Kozacko jest – wyszczerzyłam się.
- Słyszałem, że miałaś dzisiaj dziwne myśli...
- Jakie? – zdziwiłam się.
- Dotyczące wspomnień...
- Ach... No tak – powiedziałam. – Zastanawiałam się, czemu wszystko wydaje mi się znajome i jednocześnie tak odległe... – westchnęłam.
- A co byś powiedziała na to... – Orlando ostrożnie dobierał słowa.
- No? – popędziłam go.
- Na to, że gdzieś tam, na świecie jest dziewczyna, która odczuwa dokładnie to samo co ty?
- Że co proszę? – zatkało mnie. – Jak mam to rozumieć? Co to znaczy? I co ona ma wspólnego ze mną?
Anioł westchnął.
- To znaczy, że Twoje wspomnienia są tam, razem z nią.
- A... A jej? – spytałam drżącym głosem.
- Jej wspomnienia? Tam, gdzie jesteś ty.
- Ale co to znaczy?
- To znaczy, że... Uh... Był przeprowadzony pewien... Eksperyment.
- Eksperyment? Jaki? – zapytałam podekscytowana.
- Tamta dziewczyna była podła – powiedział Anioł suchym głosem. – Różowa lalunia, ale ok., każdy wygląda tak, jak chce. Poza kosmetykami i szpilkami, nic jej nie obchodziło. I do tego... To jak traktowała innych... To było po prostu okrutne, była obłudna, rujnowała marzenia...
- Bliźniacy... – powiedziałam szeptem.
- Dokładnie. Postanowiliśmy z tym skończyć.
Słuchałam jak zahipnotyzowana.
- Może to było głupie z naszej strony, ale... Zaaranżowaliśmy mały wypadek, tamta po dwóch dniach wyszła ze szpitala, ale przy tobie... Pojawiły się problemy. Do ostatniej chwili nie było wiadomo czy przeżyjesz...
Zmarszczyłam brwi.
- To znaczy, że oderwaliście mnie od moich przyjaciół, rodziny? – zapytałam płaczliwie.
- Musieliśmy... Tak było zapisane na górze.
- I nikogo nie obchodziło to, ze mogę tego nie chcieć? – wykrzyknęłam.
- Żałujesz? – zapytał cicho Orlando.
- N-nie – wyjąkałam. – Poznałam wspaniałych ludzi... Czuję się szczęśliwa, ale po prostu... Brakuje mi czegoś...
- Tylko dlatego?
- Tak – powiedziałam.
- Może jeszcze dlatego, że wreszcie stać cię na wszystko?
- Zdaje mi się, że nigdy nie przywiązywałam większej wagi, do tego ile mam kasy.
- Ale irytowało cię, że nie mogłaś iść ze znajomymi do kina, czy na dyskotekę...
Przygryzłam wargę, zaczęły zalewać mnie obrazy: Magda odmawia wypadu do McDonalda, wypadu do kina, na dyskotekę, do pizzerii...
- Tak... – szepnęłam. – Nie przelewało się u mnie. Ale bez przesady – obruszyłam się. – Serio nie zwracam uwagi na to ile kto ma kasy.
- Wiem – wyszczerzył się Orlando. – To może nie żałujesz jeszcze dlatego, że masz dołączyć do zespołu, który będzie sławny prawie na wszystkich kontynentach!
- No właśnie... Mam prawo zmieniać bieg historii? Może przeze mnie do niczego nie dojdą? Nie zdobędą sławy? Mam wrażenie, że dołączając do nich robię coś złego...
- To dobrze, że tak się czujesz – powiedział poważnie Orlando. – To znaczy, że szanujesz ich.
- A pewnie, że szanuję, a coś ty myślał?
- Musisz dokonać wyboru...
- Jakiego? – zapytałam nerwowo oblizując wargi.
- Czy się do nich przyłączysz, czy też nie? Ale pamiętaj, że nie zawsze będzie różowo, że nie zawsze będziecie się we wszystkim zgadzać.
- A-ale... To znaczy, że jak się do nich dołączę, to i tak będą sławni?
- Będziecie – poprawił mnie Anioł.
- O mój Boże – jęknęłam. – To mi dałeś do myślenia.
- Niejedna dziewczyna, wiedząc to, co wiesz ty, przyjęła by propozycję bez namysłu.
- No to co – burknęłam. – A nie możesz... Jakoś mi pomóc? Naprowadzić? Co mam zrobić?
- Rób to, co podpowiada ci serce – powiedział Orlando, wstając z niewidzialnego krzesła.
- Serce, to ja mam rozerwane – stwierdziłam płaczliwie.
- Spójrz na to – powiedział Orlando, a jednocześnie przed oczami ukazał mi się pewien obraz. Na scenie stoi Tom, Georg i Gustav. Po chwili dołączają do nich dwie osoby... Ja i Bill. Zaczynamy śpiewać, tłum szaleje. Pod koniec piosenki wszyscy domagają się bisu. Ale nie, my schodzimy już ze sceny, żegnani gromkimi brawami i piskami. Rozdajemy autografy. I padnięci wracamy do hotelu, nie mając siły na nic. – Chcesz tego? – zapytał Anioł.
- Nie wiem... – szepnęłam. – Nie wiem, Orlando, naprawdę...
- Zerknij jeszcze na to – moim oczom ukazał się inny obraz. Siedziałam sama w ciemnym pokoju, niecierpliwie na coś czekając. Co chwilę spoglądałam to na zegarek, to na komórkę.
Po chwili obraz zmienił się: byłam w szkole. Odtrącona, uznana za wariatkę, samotna. Nie odzywałam się do nikogo, gdy przechodziłam, byłam obrzucana pogardliwymi spojrzeniami. Nie było bliźniaków. Nie odzywałam się do nikogo. Byłam sama... Przeraźliwie samotna...
- I co o tym myślisz? – spytał Orlando po chwili ciszy.
- To... To straszne... Ale obie opcje mają swoje plusy i minusy, chociaż ty pokazałeś mi najpierw same plusy, a później same minusy – burknęłam trochę niezadowolona.
- Masz rację – Anioł się zaśmiał. Uwielbiam ten dźwięk...
- No dobra, a co ty byś zrobił na moim miejscu? – zapytałam, podnosząc jedną brew do góry.
- Ja? Hm, ja się nie wypowiadam. To twoja decyzja. Masz dwie opcje, a którą wybierzesz... To już tylko twoja decyzja. Moją podpowiedź znajdziesz w tych dwóch mini filmach, które ci pokazałem – powiedział Orlando i odszedł dwa kroki ode mnie.
- Chodzi o te plusy i minusy? Ale nie chcę wyjść na egoistkę – burknęłam.
- Nie wyjdziesz. Do zobaczenia – usłyszałam jeszcze, zanim oddaliłam się na tyle, że słyszałam już wyraźnie świdrujący dźwięk budzika.
‘To dopiero była noc pełna przemyśleń’, pomyślałam, wstając. Wzięłam chłodny prysznic aby się rozbudzić, włożyłam pierwsze lepsze ciuchy, które mi się nawinęły, i zeszłam na dół na śniadanie. Uśmiechnęłam się do siebie na wspomnienie wczorajszego wieczoru. Mimo, że drzwi do wolności stały dla mnie otworem, jeszcze mściłam się na Dredziarzu. Z pomocą Billa, łaskotaliśmy tak długo, aż obiecał mu, że przez cały tydzień nie będzie zostawiał w łazience wody w wannie po kąpieli. Po tym przyrzeczeniu dostałam totalnej głupawki, aż wreszcie po jakiejś godzinie chłopcy odeskortowali mnie do domu. Mało co nie dostałam szlabanu, za przyjście o ‘tak później porze’. A była dopiero dwudziesta druga...
Wyszłam z domu pogrążona w myślach.
- Ała! – krzyknęłam, gdy ktoś na mnie wszedł. A raczej wbiegł z pełnego rozpędu! – Uważaj jak łazisz!
Chłopak miał ze dwa metry wzrostu! Nawet się nie obejrzał, tylko pognał dalej.
Ruszyłam dalej złorzecząc na tamtego typka.
- Co? – usłyszałam w pewnym momencie.
- Co co? - spytałam odruchowo.
- Co mówiłaś? – przede mną stał wyszczerzony od ucha do ucha Tom, a za nim Bill z nieco bardziej markotna miną.
- Nic – powiedziałam szybko. – Z czego się cieszysz?
Dred nie odpowiedział, tylko przekręcił moją głowę tak, że widziałam szyld sklepu przed którym stałam patrząc na wystawę, ale jej nie widząc. Sex shop.
- Ej, ej, ej ty sobie tu nie myśl! – wykrzyknęłam zapobiegawczo. Za późno.
- Lubisz z zabawkami? Ja też. Widzisz jak do siebie pasujemy... – nadawał Tom.
- TOM!
- Co? – spytał niewinnym tonem.
- Przestań – zażądałam.
- Oj Madziu... Po co się bronisz? Wiem, że mnie pragniesz – objął mnie w pasie.
- Zostaw mnie – burknęłam wyswobadzając się z jego objęć.
- A ty co taka nie w humorze? - zapytał po chwili milczenia.
- Wydaje ci się – ucięłam.
W milczeniu doszliśmy do szkoły.
- Co mamy pierwsze...? – zapytałam, bo jako, że byłam zwolniona z pracy na lekcjach nie raczyłam spisać planu lekcji, ponieważ wydało mi się to idiotyczne, dlatego, że niedługo miało być zakończenie roku. To znaczy szkolnego.
- Matma... – westchnął zrezygnowany Bill.
- Nie zapomnijcie o ‘karze’ – przypomniałam im kiedy wchodziliśmy do klasy.
Usadowiliśmy się na swoich miejscach (niestety, na matematyce siedzieliśmy po dwóch przeciwnych stronach klasy), a po chwili zaczęła się lekcja. Z nudów zaczęłam bazgrać po kartce, którą ktoś zostawił na ławce.
- Sellman! – poderwałam głowę, zupełnie nie wiedząc co się dzieje. Otyły profesor wskazał głową na drzwi. – Ktoś na ciebie czeka.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! W progu sali stał Orlando i rozglądał się po klasie znudzonym wzrokiem. Wszystkie Barbie, z Boo na czele zaczęły się wdzięczyć do niego, tak nieudolnie, że z trudem powstrzymywałam śmiech. Co chwilę zakładały nogę na nogę, machały włosami, i upuszczały ołówki, tak, że kiedy się po nie schylały, Orlando mógłby sobie obejrzeć dokładnie ich dekolty, gdyby tyko chciał. Dłuższą chwilę trwało zanim do mnie dotarło, że mam wstać i do niego pójść.
- Co ty tu robisz? – zapytałam, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi. – Widzieliśmy się ostatnio jakieś kilka godzin temu!
- Doszliśmy do wniosku, że postąpiliśmy z tobą nie fair... – powiedział. Zrobiło mi się trochę głupio, że na niego naskoczyłam. Jak zwykle miał na sobie obszerną, białą bluzę i wszystko inne tego samego koloru. Tam na górze maja niezłego fioła na punkcie białego!
- Czy wy tam na górze nie możecie ubierać się na inny kolor? – zapytałam, po czym zdałam sobie sprawę, że wcale nie słuchałam tego co do mnie mówił.
- Magda! Słuchasz mnie?! – wykrzyknął.
Żeby być szczera pokręciłam przecząco głową, rumieniąc się lekko, bo na pewno musiałam się w niego wgapiać. Orlando westchnął.
- Musisz dokonać jeszcze jednego wyboru. Tym razem nie będziesz decydowała tylko za siebie – powiedział poważnie.
- J-jakiego wyboru? – zapytałam cicho.
- Chcesz być znowu sobą? Ze swoim życiem, wspomnieniami...? Możemy to zrobić, bo jak już wcześniej mówiłem, doszliśmy do wniosku, że postąpiliśmy nie fair wobec was.
- A... A ta druga dziewczyna tego chce? – zapytałam.
- Ona się o tym nie dowie. Musisz zdecydować za was dwie...
- Osz cholera – mruknęłam, a nagle poczułam złość. - Ale dlaczego?! Czemu ja?! – wykrzyknęłam. Może tej drugiej jest tam dobrze, tak jak mi? Może ona wcale nie chce wracać do swojego prawdziwego domu, znajomych...? – Nie chcę takiej odpowiedzialności! – do oczu zaczęły napływać mi łzy. – Później nie będzie już odwrotu, prawda? Prawda?! – Orlando pokręcił przecząco głową. – A jeżeli ona nie chce tu wracać? – wypowiedziałam na głos swoje obawy. – Czemu nie zapytasz jej?! Czemu ja?! Powiedz coś! No pytam się DLACZEGO TO DO CHOLERY JA?! – krzyknęłam tak głośno, że aż zabolało mnie gardło, po czym osunęłam się na podłogę drżąc i głośno szlochając.
Poczułam, jak ktoś mnie przytula.
- Nie chcę takiej odpowiedzialności – wyszeptałam wtulając twarz w bluzę Orlanda i ściskając ją rękami. – Proszę, zdecydujcie za mnie, boję się, że ja dokonam złego wyboru.
Drzwi do klasy otworzyły się i wytoczył się Stanhmore.
- Co się tutaj dzieje? – zagrzmiał.
- Nic, panie profesorze – powiedziałam cicho, wstając. – Moje zdanie znasz – zwróciłam się do Orlanda. – Jestem na nie – szepnęłam i odwróciłam się aby wrócić do klasy, kiedy zabrzmiał dzwonek.
Westchnęłam i ruszyłam w kierunku łazienki aby przemyć twarz. Orlando podążył za mną.
- Czemu idziesz ze mną? – zapytałam.
- Musimy porozmawiać.
- Dopiero co skończyliśmy to robić! – byłam zła. Potwornie zła, że mam takie skomplikowane życie. Chciałabym nie mieć żadnych problemów, żyć jak każda normalna dziewczyna w moim wieku. To znaczy chciałabym chodzić na imprezy, spotykać ze znajomymi, chłopakiem... To wszystko co mnie otacza jest takie poważne i... dorosłe.
- Jeszcze czegoś nie wiesz – powiedział poważnie Orlando. – Kiedy się... zamienicie – zniżył ton głosu, bo w pobliżu zaczęły się plątać Barbie. – Nie będziesz nic pamiętała...
- Nic, to znaczy czego? – zapytałam szybko.
- To znaczy mnie, pobytu tutaj...
Coś ścisnęło mnie w gardle. Byłoby pewnie zupełnie tak, jak wtedy gdy ‘spałam’. Nie chciałam tego, ale tu nie mogę myśleć tylko o sobie.
- Nie możemy tego obgadać w nocy? – zapytałam.
- Nie – padła krótka odpowiedź. – Ponieważ dzisiejsza noc jest jedynym terminem waszej zamiany.
- O rany... – mruknęłam. – Zdecydujcie, jak będzie najlepiej. Proszę – dodałam, gdy zobaczyłam sceptyczną minę Orlanda.
Anioł westchnął.
- Ale żeby potem nie było na nas! – zastrzegł.
- W razie czego i tak nie będę niczego pamiętała – mruknęłam ponuro. Już wtedy mogłam szczerze powiedzieć, że odpowiedzialność za kogoś to piekielnie poważna sprawa.
- Dobra, ale pamiętaj, że to ty chciałaś abyśmy zdecydowali za ciebie.
- Wiem... i... dzięki, za wszystko – mruknęłam, po czym krótko go przytuliłam i pospiesznie weszłam do łazienki, aby nikt nie dostrzegł moich łez.
Szybko przemyłam twarz zimną wodą, wzięłam pięć głębokich oddechów i wyszłam łazienki. Moją klasę (za wszelką cenę starałam się nie myśleć ‘moją tymczasową klasę’) odnalazłam w chwili, kiedy zadzwonił dzwonek. Odciągnęłam Kaulitzów na bok, nie zważając na zdziwione i zniesmaczone miny osób z klasy.
- Słuchajcie, może byśmy dzisiaj gdzieś wyszli, co? – wypowiadałam te słowa gorączkowym szeptem. – I jeśli... Jeśli jutro będę inna, taka jak kiedyś, proszę was, nie zapomnijcie o tym jaka jestem teraz. Bo ja, JA będę o was pamiętała. Zawsze.
- Ale dlaczego masz być taka jak kiedyś? – zapytał zdezorientowany Tom.
- Bo coś... Coś się może zmienić... W końcu niezbadane są wyroki boskie – powiedziałam na wydechu starając się, aby mój głos zabrzmiał naturalnie.
- Masz dziwny głos – stwierdził niepewnie Bill.
- Tak? – poczułam wielką gulę w gardle. – Ch-chyba ci się zdaje – wyszeptałam. – Chodźmy po lekcjach... Do kina. Tak, kino jest dobre. – mówiłam dalej. Miałam dziwne przeczucie, że ktoś mnie obserwuje, i to ktoś inny niż Barbie i sportowcy z mojej klasy. Odwróciłam głowę. Zza rogu przyglądał mi się Orlando. Jego obecność, spojrzenie spowodowało, że poczułam narastającą złość.
- Daj mi spokój! – wrzasnęłam do niego. – Odejdź, słyszysz?!
- Nie krzycz – powiedział spokojnie, podchodząc.
- Będę krzyczała! To może być w końcu jedyna okazja, nie?! Skoro wszystko ma się jutro zmienić – znów w gardle urosła mi wielka gula; zaszkliły mi się oczy – Chcę to wykorzystać. Chcę każdą sekundę przeżyć jak najlepiej – mówiłam dalej, dygocząc na całym ciele. Widziałam, że Kaulitzowie nic nie rozumieją, bo co chwilę wymieniali między sobą zdziwione spojrzenia, a parę razy miałam wrażenie jak by któryś z nich chciał coś wtrącić. – Więc odejdź, daj mi się cieszyć tym dniem.
- Nie rozumiem cię – powiedział Orlando. – W końcu będzie tak jak na początku, nie?
- Tak, jak na początku – głos mi się załamał. – Ale to było przed tym – dzielnie brnęłam dalej wskazując na opustoszały już korytarz i Kaulitzów nadal stojących obok nas. Nie weszli do klasy ze wszystkimi.
- No cóż... Decyzja jeszcze nie jest zatwierdzona, ale jesteśmy pewni, że ta, którą wybraliśmy, jest słuszna.
- To wy... – przełknęłam głośno ślinę. – Już wiecie?
- Wiemy.
- A możesz mi powiedzieć?
Anioł pokręcił przecząco głową.
- Dlaczego? – zapytałam; zaczęłam drżeć ze zdenerwowania.
Orlando podniósł jedną brew, w jednej chwili zrozumiałam. Ściśle tajne. A może nie może mi powiedzieć, bo byłby to za duży wstrząs dla mnie? Tak, na pewno dlatego... Jutro mnie tu nie będzie, więc muszę się... pożegnać. Boże, jak ja nienawidzę tego słowa! Mimo, że byłam tu krótko, zdążyłam polubić Kaulitzów, Gustava i Georga... Zdążyłam poznać ‘moich’ rodziców, rodzeństwo...
Wzięłam głęboki oddech.
- W takim razie zostaw mnie samą – powiedziałam. – Mam dzisiaj coś do zrobienia – miałam na myśli wspólne spędzenie czasu z tymi, którzy tak szybko stali mi się bliscy. Już zaplanowałam. Najpierw kino z chłopakami, a później jakaś kolacja ze wszystkimi przy stole. Nikomu nie popuszczę, dzisiaj zjemy wszyscy razem. Mama, tata, Marcin i Iwona. – Żegnaj Orlando – szepnęłam. – Chodźmy stąd – zwróciłam się do Kaulitzów.
- Kim ty... – Bill urwał w pół słowa. - Gdzie...? – zapytał zdezorientowany.
Orlando zniknął.
- Chodźmy stąd – powtórzyłam i ruszyłam korytarzem w stronę wyjścia.
- Dokąd idziemy? – zapytał Tom, który moim zdaniem już dawno powinien się odezwać.
- Nie wiem... Obojętnie – powiedziałam.
- Chodźmy na plac zabaw! – wypalił Bill. Zrobił to z takim entuzjazmem, że nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
Po jakimś czasie Tom bujał mnie na huśtawce, a Bill wspinał się na zjeżdżalnię.
- Od dawna chciałem to zrobić – powiedział, gdy znalazł się na szczycie, po czym położył się na brzuchu, głową w dół, i... zjechał. Co prawda na koniec aby nie wyrżnąć głową w piasek, wykonał iście popisowy piruet, ale co prawda, to prawda, stanął cały i zdrowy na nogach. Mało nie spadłam z huśtawki, kiedy na niego patrzyłam. To prawda, że chłopcy dorastają później... Bill był tak słodko beztroski... Też bym tak chciała. Kiedy huśtawka się zatrzymała otrząsnęłam się z ponurych myśli.
- Co jest? – zapytał Tom. – O Czym mówił tamten koleś?
- O niczym – powiedziałam nie patrząc na niego.
- Przecież widzę – obruszył się Dred.
- Naprawdę, nic mi nie jest – chciałam wstać, ale chłopak nie dawał za wygraną. – Tom. Naprawdę – powiedziałam wwiercając się wzrokiem w jego prawy policzek. Nie chciałam mu spojrzeć w oczy. Nie mogłam kłamać tak... bezczelnie. – Hej, ja też tak chcę! – wykrzyknęłam, bardziej aby odwrócić uwagę Toma, niż z mojego zapału. Podbiegłam do Billa, który wdrapywał się na daszek drewnianego domku do zabawy. Zaczęłam wchodzić na niego od drugiej strony.
- Wciągnij mnie! – jęczałam chwilę później wisząc w dziwnej pozycji zaledwie pół metra nad ziemią, ale wydawało mi się, że wiszę z pięć metrów wzwyż!
- Próbuję – powiedział Bill próbując złapać moją rękę. – Ale za bardzo machasz łapami!
Wzięłam głęboki oddech, podciągnęłam się na jednej ręce, a drugą chwyciłam wyciągniętą dłoń Billa. Na chwilę wszystko przestało istnieć, zastygłam w bezruchu wpatrując się w brązowe tęczówki Czarnowłosego.
- Ała! – krzyknęłam, gdy ktoś pociągnął mnie za nogę. – Chcesz żebym spadła?!
- To właź a nie wisisz – burknął urażony Tom. – Jak byś chciała to – spojrzał na zegarek. – Trzy minuty temu byłabyś już na górze.
- Ty chyba zwariowałeś – sapnęłam, gdy próbowałam się wdrapać. – Trzy minuty... temu... to ja jeszcze na ziemi spokojnie stałam!
Dred zacmokał.
- O nie, nie, mierzyłem czas – w jego głosie można było wyczuć nutkę rozbawienia. – Wisiałaś bez ruchu dokładnie dwie i pół minuty po czym się zlitowałem, i wyrwałem was z transu – powiedział oficjalnym tonem.
- Dwie i pół, nie zesraj się – burknęłam. – Jestem! – krzyknęłam radośnie, kiedy stanęłam obok Billa na daszku. – O-o... Wysoko tu – powiedziałam, siadając.
- A tam wysoko – szczerzył się Bill, wyraźnie dumny z siebie.
- Te, a co ty taki zadowolony? – zapytałam.
- Z życia się cieszę – czarnowłosy pokazał mi język. – A co, nie wolno?
- Nie no wolno... – znów nawiedziły mnie myśli, których chciałam się pozbyć. Chciałabym być taka beztroska jak on... ‘Ale przynajmniej nie muszę decydować za kogoś’, pomyślałam.
Po chwili stwierdziłam, że chcę zejść, co, jak się okazało, było większym problemem niż wejście. Ale po dziesięciu minutach jęków i utyskiwań (głównie Toma, który miał mnie ściągnąć, ale od czasu do czasu i moich, gdy się o coś zadrapałam) stałam na ziemi.
- Jestem z siebie dumna – powiedziałam głośno.
- Ja też – mruknął Tom rozcierając sobie rękę.
Po chwili Bill zgrabnie zeskoczył z daszku (Tom spojrzał na mnie znacząco) i ruszyliśmy w stronę wyjścia z placu.
- No nie – jęknęłam, kiedy przeczytaliśmy przed kinem repertuar na dziś. – Same horrory...
- Super! – powiedzieli równocześnie bliźniacy.
- Nie lubię horrorów – burknęłam.
- Niestety, nie ma nic innego – powiedział Tom, ale wcale nie wyglądał na zmartwionego.
- Idziemy? – spytał Bill.
Westchnęłam i ze zrezygnowaniem kiwnęłam głową.
- Najbliższy seans za czterdzieści minut – powiedział Dred ponownie spoglądając na rozpiskę.
- No to hm... Może chodźmy do lodziarni? – zaproponowałam.
- Jestem za – powiedział Bill.
Ruszyliśmy do lodziarni, która znajdowała się za rogiem.
Czas szybko mijał, i wydawało mi się, że dopiero co usiedliśmy w lodziarni, a już było po filmie, który na szczęście okazał się być bardzo kiepskim horrorem. Chłopcy odprowadzili mnie pod dom, gdzie ich wyściskałam.
- Do zobaczenia – powiedziałam na pożegnanie. – Mam nadzieję – mruknęłam pod nosem.
Za kolację postanowiłam zabrać się o szóstej, więc miałam pół godziny dla siebie. Otworzyłam drzwi do szafy w moim pokoju, i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy to było moje spojrzenie. Smutne, żałosne... ‘Aż tak nie chcę stąd odchodzić?’, pomyślałam z lekkim zaskoczeniem. Zastanawiałam się, czy ciągle miałam takie smutne oczy. Ich czysta zieleń była jakby zasnuta jakąś mgiełką. Na pierwszy rzut oka było widać, że coś jest nie tak. Dalej... Blada twarz, pospiesznie i niedokładnie zmyty makijaż... Wyglądałam jak wrak człowieka!
Westchnęłam i poszłam do łazienki dokładnie umyć twarz. Potem od razu zeszłam na dół i zaczęłam przygotowywać kolację. Nic specjalnego, ot zwykłe kanapki i herbata. Akurat gdy kończyłam, weszli rodzice.
- Kolacja? – zaszokowała się mama.
- Czy ja dobrze widzę? – zawtórował tata.
- Tak, dobrze widzicie – powiedziałam. – A gdzie Marcin i Iwona?
- Marcin powinien zaraz być a Iwona to niewiem.. Raczej jej dzisiaj nie będzie, a bo co? – powiedziała rodzicielka na wydechu.
Zmarkotniałam. Chciałam aby wszyscy dziś byli...
- A coś ty taka nieswoja? – zaciekawił się tata. Zauważył, o jak miło.
- Wydaje ci się – powiedziałam cicho.
W tym momencie usłyszałam trzask zamykanych drzwi, a po chwili usłyszeliśmy:
- Hej, gdzie jesteście?
- W kuchni! – krzyknęłam do brata. – Chodź na kolację!
To najlepszy argument, żeby przybył w trybie natychmiastowym. Nie myliłam się, po chwili do kuchni wszedł wysoki brunet z tak samo zielonymi oczami jak moje. Z tą tylko różnicą, że jego tryskały radością, a moje zasnuwała mgiełka smutku.
W milczeniu przeżuwałam kanapki, które tak pieczołowicie przygotowywałam. Nie czułam ich smaku. Wypiłam gorącą herbatę, nie zauważając, że parzy mi język i przełyk.
Marcin spojrzał na mnie uważnie.
- Coś jakaś nieswoja jesteś – powiedział.
- Wydaje ci się – powtórzyłam swoje słowa sprzed kilkunastu minut.
- Marcin ma rację – włączyła się mama. – Co się z tobą dzieje?
- Nic się nie dzieje, mamo, naprawdę – zapewniłam kobietę, nie patrząc na nią.
- Spójrz na mnie – zażądała.
Niechętnie spełniłam polecenie.
- Co się z tobą dzieje? – powtórzyła pytanie.
- Nic – powiedziałam patrząc jej na brodę. Nie potrafiłam kłamać prosto w oczy.
- Jutro jedziemy do Berlina, jedziesz z nami? – zapytał ojciec. Po raz kolejny tego dnia, coś ścisnęło mnie w gardle.
- Zapytaj mnie jutro, dobrze? – powiedziałam.
Tata, nieco zdziwiony przytaknął.
- Wiecie co, mam dzisiaj taki dziwy humor... – powiedziałam. Musiałam ich jakoś przygotować na to, że jutro najprawdopodobniej ‘ja’ zrobię im piekło z powodu zmiany wystroju pokoju, i zawartości szafy. – Odnoszę dziwne wrażenie, że jutro... – zacięłam się.
- No? – ponaglił mnie brat.
- Że jutro... – brnęłam dzielnie dalej. – Ma się coś zmienić... Nie wiem co – skłamałam. – Ale niekoniecznie na lepsze...
- Przerażasz mnie córciu – powiedziała mama.
- Czemu? – zapytałam wstając i zbierając talerze.
- Mówisz to takim tonem...
- Po prostu mam takie wrażenie – powiedziałam siląc się na radosny ton, żeby nie mogli wyczuć w nim smutku.
Włożyłam naczynia do zmywarki.
- Jestem zmęczona, chyba się wcześniej położę – powiedziałam. – Dobranoc...
Wspięłam się po schodach na górę, wzięłam szybki prysznic, weszłam do łóżka i szczelnie okryłam się kołdrą. Byłam zmarźluchem, więc chociaż było lato, spałam pod kołdrą.
Długo nie mogłam zasnąć – za bardzo bałam się przebudzenia. Sen przyszedł dopiero po kilku godzinach, może około pierwszej w nocy...
Nic mi się nie śniło, a potem... Potem obudziłam się w pokoju, gdzie ściana obok łóżka była oblepiona plakatami Tokio Hotel.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Allaina




Dołączył: 10 Maj 2006
Posty: 419
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Wtorek 03-10-2006, 16:26    Temat postu:

Kolejne opowiadanie o aniele Very Happy

No cóż mogę stwierdzić...
Błędów nie dowidziałam, ale jestem dziś niedostepna dla wszytkich, więc wiesz... Very Happy

Najbardziej podobało mi się jednak to, że przypomina mi to pewną książkę, którą bardzo lubię, a mianowicie "Melania... Spółka z nieograniczoną odpowiedzialonością"...
Za to masz duuuużego plusa...
Drugi duży plus to imię Orlando.
Uwielbiam je, choć nie tak bardzo jak Oliver.

Jestem na 51 % na TAK.

Ja tu wrócę, zobaczę, jak ci idzie... Mr. Green

Allaina spada...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kinguś




Dołączył: 13 Sie 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Środa 04-10-2006, 8:59    Temat postu:

nie jestem diabłem nie jestem aniołem wiec komętuję na samym dole
Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kinguś dnia Środa 04-10-2006, 9:09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kinguś




Dołączył: 13 Sie 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Niedziela 08-10-2006, 17:17    Temat postu:

odpisz na nasze komentarze było fajne kingus:*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amsta




Dołączył: 11 Mar 2006
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5

PostWysłany: Niedziela 08-10-2006, 17:42    Temat postu:

mnie nie wciągło to opo .... ;/;/;/ nie podba mi sie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madziaa ;**




Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Poniedziałek 09-10-2006, 11:32    Temat postu:

Allaina - dzięki ;D Bardzo budujący komentarz ;D Jeden z niewielu pozytywnych na tym 4um... dzięki ;*
kinguś - również dziękuję ;*
Amsta - nie wszystkim sie musi podobać ;D Jak wcześniej pisałam, na tym 4um ono podoba się niewielu osobom ;]

---

No to jedziem z tym koksem. Troszki długa przerwa była między partami, ale to niiic... Szkoła i te sprawy mnie spowolniają... ;/
Dziękuję za komentarze (nwet jeśli można je policzyć na palcach jednej ręki), bo one dają siłę naprawdę dziękuję ;*


11.

Stojąc na drżących nogach, przyglądałam się swojemu blademu lustrzanemu odbiciu.
- To nie może być prawda... nie może – szeptałam gorączkowo.
Ktoś załomotał w drzwi do łazienki.
- Magda! Ile można siedzieć? – rozległ się męski głos. – Wyłaź natychmiast!
Zacisnęłam oczy, aby nie popłynęły kolejne łzy. Zebrałam się w sobie i wyszłam z łazienki.
- W końcu – mruknął mężczyzna w bokserkach i rozciągniętej koszulce – mój tata. – Co ty tam tyle robisz? – burknął szybko wchodząc do pomieszczenia i zatrzaskując drzwi.
Bez słowa zakopałam się z powrotem w pościeli.
- Jak się spóźnię do pracy... – usłyszałam zza zamkniętych drzwi.
- Tato, daj spokój – burknęłam spod kołdry.
- Co daj spokój? Co daj spokój?! – mężczyzna wyraźnie chciał doprowadzić do kłótni. – Sama lepiej wstawaj i rób sobie śniadanie, bo się spóźnisz do szkoły.
- Już wstaję – warknęłam i wygrzebałam się z pościeli.
Z gniewnym pomrukiem pomaszerowałam do kuchni, aby zobaczyć, że lodówka jest zupełnie pusta, nie licząc rozpoczętego kartonu mleka.
- Tato! – ryknęłam. – Co ja mam na to śniadanie zjeść?!
- Płatki z mlekiem – usłyszałam stłumiony przez odgłos lejącej się wody głos.
Ze złością wyjęłam rondelek i wlałam trochę mleka. Postawiłam naczynie na gazie, z taką siłą, że połowa płynu się wylała, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Jestem sobą. Jestem w Polsce. Mieszkam w bloku. Taak, teraz już rozumiałam skąd te dziwaczne wspomnienia. W gardle urosła mi wielka gula gdy pomyślałam o bliźniakach. W końcu tama pękła i zalałam się łzami, nie zauważyłam nawet, że mleko zaczęło kipieć.
Do kuchni wpadł ojciec, wyraźnie rozzłoszczony.
- Co ty robisz?! Pilnuj tego... – urwał na widok mojej miny. – Płaczesz? Czemu? Co się stało? – mężczyzna natychmiast zmienił ton głosu. Teraz był spokojny i zachęcający do zwierzeń.
- Mmm... Nic, tato. Poparzyłam się – wymamrotałam.
- Hm, poradzisz sobie sama?
- Tak – powiedziałam cicho. – Idź się szykuj do pracy.
Z ciężkim westchnieniem zabrałam się za sprzątanie wylanego mleka.
Czułam się podle, ale umysł miałam dziwnie chłodny i czysty. Coś mi się nie zgadzało... Czy Orlando przypadkiem nie powiedział, że nie będę nic pamiętać? Ani jego, ani chłopców... A pamiętałam. Anioł chyba by mnie nie okłamał, myślałam wyżymając ścierkę. A skoro wszystko pamiętam, to musi być... Sen? Znałam tylko jeden sposób aby to sprawdzić. Wzięłam głęboki oddech i z całej siły uszczypnęłam się w rękę.

Obudziłam się nagle, jakby ktoś wrzasnął mi w ucho. Było ciemno, w tle cykał zegarek. Cicho podniosłam się z łóżka i na palcach przeszłam przez ciemny pokój do okna. Wyjrzałam przez nie, a to, co zobaczyłam sprawiło, że poczułam niesamowitą ulgę. Ogród, za nim wąska uliczka, i następny dom. Nagle zapragnęłam być na powietrzu. Rzuciłam przelotne spojrzenie na zegarek, trzecia nad ranem. Po cichu wciągnęłam na siebie dżinsy, i bluzę, i wymknęłam się z pokoju. Przez okno. Zeskoczyłam na daszek, po czym czmychnęłam na dół po drabince przymocowanej do niego. Już po chwili szłam spacerowym krokiem wąską uliczką. Cieszyłam się każdym oddechem chłodnego powietrza, każdym powiewem wiatru... Szłam gdzie mnie niosły nogi. Zatrzymałam się dopiero przed brzegiem jakiegoś jeziorka. Mile zaskoczona poszłam kawałek brzegiem, a po chwili usiadłam na piaszczystej plaży, i zaczęłam wpatrywać się w gładką taflę wody. Zastanawiałam się co by było, gdybym naprawdę wróciła do Polski? Jak bym przeżyła rozstanie z przyjaciółmi?
- Kim jesteś? – z zamyślenia wyrwał mnie czyjś zaskoczony głos.
- A ty? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. W ciemności widziałam zaledwie zarys postaci. Po braku wypuklenia i głosie, stwierdziłam, że to jakiś chłopak.
- Bill... – powiedział niepewnie.
- Och – westchnęłam z ulgą. – Siadaj. Chyba, że wolisz być sam.
- Magda? – zdziwił się Czarnowłosy sadowiąc się obok mnie. – Co ty tu robisz?
- Nie mogłam spać – westchnęłam. – A ty?
- Musiałem się przewietrzyć. Wciąż zastanawiałem się nad tym co powiedziałaś... Że rano będziesz taka jak kiedyś...
- To już nieaktualne – wtrąciłam szybko.
- Nietaktu...? Ale o co w tym chodziło?
- Mm... I tak byś nie uwierzył – powiedziałam błogosławiąc w duchu osłonę nocy, która zakryła rumieniec, który wpełzł mi na twarz.
Siedzieliśmy milcząc i wpatrując się w jezioro.
- Często tu przychodzę – powiedział nagle Bill.
- A ja dziś jestem tu pierwszy raz – odpowiedziałam po chwili ciszy.
- Ta? I nigdy wcześniej tu nie byłaś? – zdziwił się Czarnowłosy.
Pokręciłam głową. Po chwili, uświadomiłam sobie, ze chłopak i tak mnie nie widzi, więc powiedziałam:
- Nigdy.
- To chodź, pokażę ci coś.
- W tych ciemnościach? – jęknęłam. – Nie widzę ciebie, a co dopiero iść gdzieś...
- Ja trafię tam i z zamkniętymi oczami – powiedział pewnie Bill.
- Ale ja nie...
- Chodź – poczułam jak wstaje. Chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął do góry. Posłusznie wstałam. Po drodze ciągle się potykałam o wystające kamienie, a gdy weszliśmy do lasu – o korzenie. W lesie ciemność zgęstniała jeszcze bardziej.
- Na pewno wiesz gdzie iść? – szepnęłam. Ciągle miałam wrażenie, że zza jakiegoś drzewa nagle wyskoczy zboczeniec.
- Oczywiście – powiedział pewnie Czarnowłosy.
- B-boję się ciemności – wyjąkałam. – Wiesz?
Bill zatrzymał się.
- Nie bój się – powiedział mocniej ściskając moją dłoń.
Przełknęłam głośno ślinę. W tej ciszy każdy szelest, i każdy trzask łamanej gałązki brzmiał dla mnie jak wystrzał z armaty. Po jakiś 15 minutach wyszliśmy na polankę, ze wszystkich stron otoczoną drzewami. Świecący księżyc, i wtórujące mu gwiazdy rozproszyły trochę ciemność.
- To tu? – zapytałam cicho. Było to głupie pytanie, gdyż Bill stał w miejscu i nie miał zamiaru iść dalej.
- Tak.
Ostrożnie poszłam kilka kroków do przodu, ale i tak bym się przewróciła o leżący pień. Odzyskałam równowagę i usiadłam na nim. Miło było siedzieć sobie na kawałku drzewa, czuć pod palcami jego chropowatą korę, i patrzeć w gwiazdy w towarzystwie chłopaka, który za kilka miesięcy nie będzie mógł opędzić się od fanek. Wdychałam czyste powietrze, i rozkoszowałam się chwilą. Zdążyłam ochłonąć. Poczułam, jak Bill siada obok mnie.
- Ładnie tu, prawda? – powiedział.
- Tak... Tylko trochę ciemno.
- No wiesz – obruszył się chłopak. – Psujesz nastrój.
- No dobra – rzekłam. – Bardzo tu ładnie. I tak spokojnie...
- Tak... Spójrz tam – wskazał ręką na jakiś punkt na niebie.
- Gdzie?
- No tam... Zaraz obok księżyca – mówił.
- Nic nie widzę – burknęłam. – Księżyc mnie oślepia.
- Pff... Chyba moja uroda – Czarnowłosy zaśmiał się pod nosem.
- Jaki skromny – prychnęłam, jednocześnie tłumiąc w sobie śmiech.
- No ale serio – dodał już poważniej. – O tam, na lewo od księżyca. Przypatrz się.
- Ta mała migająca na czerwono kropka? – zdziwiłam się.
- Nie, jeszcze trochę na lewo – tłumaczył mi spokojnie Bill.
- Oj nie widzę – jęknęłam. Bill wziął w dłonie moją głowę i nakierował tak, ze patrzyłam wprost na gwiazdę. Świeciła bardzo mocno, nie wiem czemu wcześniej jej nie zauważyłam. – Och, na tą! – ucieszyłam się. Nagle poczułam na swojej twarzy jakiś ciepły powiew. – Bill, co to... Co ty robisz? – spytałam odsuwając się nieco.
- Ja... Yy... Przepraszam – chłopak przełknął głośno ślinę. – Ch-chyba mnie poniosło.
Teraz, kiedy oczy przyzwyczaiły się już do ciemności widziałam jak Bill przykłada dłonie do policzków, które pewnie teraz go paliły. Jakby nie patrzeć właśnie dostał kosza. Ode mnie.
- Bill. Spokojnie, jesteśmy przyjaciółmi, no nie? – zapytałam.
- Tak. Właśnie dlatego nie powinienem..
- Daj spokój. Zapomnijmy o tym – niestety, za późno zdałam sobie sprawę, że to może sprawić przykrość Czarnowłosemu.
- Jasne – jego głos nagle zabrzmiał chłodno.
- Przepraszam – powiedziałam cicho. – Nie obrażaj się – dodałam wesołym głosem. Wstałam z drzewa, przelazłam na druga stronę, i podeszłam od tyłu do Billa oplatając go wokół szyi rękami.
- Ty się cały trzęsiesz! – wykrzyknęłam. Fakt faktem, było dość zimno, a chłopak miał na sobie jedynie bawełnianą bluzkę z długim rękawem.
- Chłodno jest – burknął.
- Jak i ty – mruknęłam pod nosem tak, że chłopak tego nie usłyszał. Przylgnęłam do niego od tyłu całym swoim ciałem, aby dać mu chociaż trochę ciepła.
Siedzieliśmy w milczeniu. Może minęła godzina, może dwie, kiedy zasnęłam...
Obudził mnie chłodny powiew wiatru. Otworzyłam oczy. Nad sobą zobaczyłam błękitne niebo. Obok mnie siedział Bill wpatrujący się we mnie. A może koło mnie?
- Hej – powiedział.
- Witam.
- Kiedy, hm, zasnęłam? – spytałam siadając na drzewie.
- Jakiś czas temu... – wyszczerzył się Czarnowłosy.
- Jaka dokładność – roześmiałam się. – Normalnie co do sekundy. Która godzina?
- Po dziewiąte-ee-ej – chłopak nie powstrzymał potężnego ziewnięcia.
- Już? – zerwałam się z pnia. – Wracajmy już, proszę!
- Jak chcesz – Bill dziwnie na mnie spojrzał.
- O rany, ale się wpakowałam. W domu wszyscy zawsze wstają wcześnie – dodałam na widok zdezorientowanej miny chłopaka. Kiedy weszliśmy do lasu, zauważyłam, że nie jest wcale taki straszny. Już nie widziałam trupa na każdej gałęzi, ani nie czułam, że zaraz wyskoczy na nas zboczeniec z siekierą. Prawdę mówiąc było całkiem przyjemnie. Zielone liście cicho szumiały nad naszymi głowami, a my szliśmy mocząc sobie buty w porannej rosie.
Droga minęła nam bardzo szybko, jako, że cały czas ganialiśmy się i chowaliśmy sobie nawzajem za drzewami. Już po chwili wyszliśmy na plażę, a potem na ulicę. Kiedy stanęliśmy pod moim domem byliśmy więc w doskonałych humorach.
- Dzięki za wycieczkę – wyszczerzyłam się do Billa.
- Dzięki za towarzystwo – chłopak odbił piłeczkę.
- No i jesteśmy kwita – stwierdziłam. Potem szybko pocałowałam go w policzek i uciekłam do domu. Tą samą drogą, którą wyszłam rzecz jasna.
W połowie wspinaczki usłyszałam głos ojca:
- Co ty tam robisz? Przecież drzwi się nie zacięły, prawda? – próbował żartować.
- No... Yy... Nie – powiedziałam. – Ale widzisz... Hm... – nagle coś w mojej głowie zaskoczyło. On najwyraźniej myślał, ze ja wychodzę po tej drabince. – Tak było mi szybciej. Ale chyba już wracam na górę – dodałam szybko.
- Jak chcesz – usłyszałam jeszcze zdziwiony głos ojca.
Szybko wspięłam się na górę, i zamknęłam okno. Oczy kleiły mi się po nocy przespanej na pniu drzewa, ale wiedziałam, że nie mogę iść spać. Poszłam pod prysznic i przebrałam się w świeże ciuchy. Później zeszłam na dół (schodami ), i zrobiłam sobie pyszne śniadanko. Nagle rozległa się melodyjka ‘Straciłaś cnotę’. Rozejrzałam się zdziwiona, po czym dostrzegłam mój telefon. Zastanawiając się co on robił w kuchni, odczytałam SMSa: ‘Próba o 15 u nas. Tom’. Myśląc co będę robiła przez ten czas poczłapałam na górę. Może się przespać? Nie... W dzień? To głupota... Posiedzieć na kompie? Niby co miałabym robić... Z radości nagłego olśnienia podskoczyłam do góry. Pędem zleciałam po schodach, i zdyszana wpadłam do salonu.
- Mamo, gdzie tu jest... – urwałam w pół słowa. Zdałam sobie bowiem sprawę, iż wiem dokładnie, gdzie jest miejsce, którego szukam. – Już nic – dodałam i wyszłam, zanim rodzicielka zdążyła coś powiedzieć.
Idąc powoli w stronę biblioteki, zastanawiałam się nad fenomenem mojej nagłej wiedzy o tym miejscu. Czyżby tej nocy została przetransportowana cała wiedza o tym miejscu jego prawdziwej mieszkanki? Ciekawe... Po chwili stałam już przed ładnym, białym, piętrowym budynkiem, na którym nad drzwiami wisiał ciemny szyld ze złotym napisem ‘Biblioteka publiczna’. Bez wahania weszłam do środka. Szybko przeszłam przez krótki hol, i przestąpiłam próg sali z książkami. W nozdrza uderzył mnie zapach starych ksiąg zmieszany z zapachem pozycji, które dopiero co przyszły z drukarni. Sala była obszerna, cała zastawiona różnych rozmiarów regałami. Stało tam też kilka stolików, na których leżały najchętniej wypożyczane książki, nowości, czy lektury szkolne. Pośrodku stało biurko, za którym siedziała starsza kobieta w wielkich okularach.
- Dzień dobry – powiedziałam raźnie podchodząc do stolika.
Kobieta skinęła mi głową wytrącając tym samym kilka siwych kosmyków z koka. Miała niezbyt zachęcającą minę, a patrzyła takim wzrokiem, jakbym jej wybiła połowę rodziny.
- Mm... Chciałabym wypożyczyć kilka książek.
- Proszę sobie wybrać – mimo surowego wyglądu kobieta miała przyjemny dla ucha głos.
- Chodzi o to, że ja nie bardzo orientuję się, które warto przeczytać. Może mogłaby mi pani coś doradzić? – zapytałam.
Starsza pani spojrzała na mnie, wyraźnie zdziwiona.
- Zależy jaki gatunek literacki preferujesz.
- Hmm... – zamyśliłam się. – Fantastyka, przygoda i... nutka romansu.
- Proszę za mną – usłyszałam po chwili. Kobieta była kilka centymetrów niższa ode mnie, i jak zauważyłam, dobrze ubrana.
Zostałam poprowadzona między kilkoma regałami, i zatrzymałyśmy się przy jednym z nich.
- Proponuję twórczość Meg Cabot, znaną również jako Jenny Caroll. Jest to typowa pisarka dla nastolatek, ciesząca się dużą popularnością. Pisze książki językiem młodzieżowym, są tam wątki miłosne, choć przeważa przygoda i fantastyka. Pisze w formie pamiętnika.
Patrzyłam na tą niepozorna kobietę z rosnącym szacunkiem.
- Zna pani wszystkich autorów, których książki są w tej bibliotece? – zapytałam.
- Większość.
- Dobrze, więc... A ile książek można wziąć na raz?
- Trzy do pięciu. Zależy od czytelnika. Czy oddaje wypożyczone pozycje na czas, czy nie. Książki można trzymać do dwóch tygodni, po tym czasie pocztą przychodzi ostrzeżenie, a jeśli książka nie wróci do nas, za każdy kolejny dzień zwłoki płaci się jeden euro.
- Hm... Dobrze – powiedziałam. – Wezmę te – wskazałam na trzy wybrane utwory.
Kobieta poprowadziła mnie z powrotem do swojego biurka.
- Nazywasz się... ? – bibliotekarka utkwiła we mnie pytający wzrok.
- Magda Sellman.
- Sellman... Sellman... – mruczała starsza pani przewracając karty.
Biblioteka nie posiadała komputera, więc nazwiska były zapisane na specjalnych kartach. Ustawienie ich w kolejności alfabetycznej wymagało na pewno sporo czasu i cierpliwości. Tak samo jak z utrzymaniem w nich porządku.
- O, jest. – kobieta przybiła pieczątki, napisała na nich datę, i wręczyła mi książki.
- Dziękuję bardzo, do widzenia – powiedziałam głośno, kiedy już byłam przy drzwiach.
- Miłego czytania, do widzenia.
Wracałam rozpromieniona do domu. Po drodze wstąpiłam jeszcze do sklepu po jakiś prowiant, bowiem nie potrafiłam się skupić na książce jeśli nie miałam czymś zajętych rąk. Kupiłam dwie paczki chipsów, opakowanie łuskanego słonecznika i napój. W domu rozwaliłam się na leżaku na balkonie i zatopiłam się w lekturze.
Po kilku godzinkach nic nie zostało ani z książki, ani z chipsów, ani ze słonecznika, ani też z... mojego wolnego czasu! W trybie ekspresowym zbiegłam na dół, tłumacząc na biegu mamie, że zamówimy sobie pizzę u bliźniaków. Po pięciu minutach zdyszana stanęłam przed furtką do ogrodu Kaulitzów. Wyrównałam trochę oddech i weszłam.
- No wreszcie! – z prędkością światła z domu wyleciał Tom mało co nie przyprawiając mnie o zawał serca.
Poza tym chwilę potrwało zanim zorientował się, że pasek od spodni mu się rozpiął a one same zwisają mu do kolan. Błyskawicznym ruchem naciągnął je sobie na... pupę ( ), mrucząc coś niewyraźnie pod nosem.
- Zaczynamy ? – zapytałam kiedy się trochę uspokoiłam.
- Panie przodem – Dredziarz gestem zaprosił mnie do mieszkania.
- To nie ćwiczymy tam... w garażu? – zdziwiłam się.
- Nie ma mamy ani Jorga – wyszczerzył się. – No chodź – Tom pociągnął mnie za łokieć.
- Czekaj – roześmiałam się – zdejmę chociaż buty.
Przeszliśmy przez przedpokój i weszliśmy do salony – obszernego pomieszczenia w kształcie koła, urządzonego w stylu dość starodawnym, ale z wyczuciem. Na ścianach wisiały specjalne dywaniki, i dwa obrazy, pewnie robione na zamówienie jako, że ramy miały zaokrąglone. Pierwszy przedstawiał galop konia, a drugi – wielką burzę. „Monsun” – przemknęło mi przez głowę. Meble zostały rozsunięte pod ściany. Na kanapie siedział już Georg i Gustav.
- A Bill gdzie? – zapytałam po przywitaniu się z pozostałymi członkami zespołu.
- Zaraz przyjdzie – powiedział Tom.
- Gustav, słyszałam, że byłeś chory – zachichotałam. – Jakie leki zadziałały? Proszek od bólu głowy i sok pomidorowy?
Perkusista skrzywił się, i mruknął coś niewyraźnie pod nosem.
- Ale następnym razem to tez się wbijaam – powiedziałam obrażonym tonem.
- Pomyślimy – Gustav pokazał mi język.
- Uważaj, bo ja ci tego jęzora utnę – zagroziłam.
- Ciesz się, że nie co innego – mruknął Tom konspiracyjnym szeptem do dwójki siedzącej na kanapie. Sam Dred rozsiadł się na podłodze tuż obok drzwi.
- Zwykle to zostawiam w spokoju – powiedziałam powoli. – Ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek – uśmiechnęłam się złośliwie.
- Hm, dzięki za propozycje, ale nie skorzystam – powiedział szybko Dredziarz.
W tym momencie do pokoju wszedł Bill. Widać było, że dopiero co skończył kreować swój image bo żel na jego włosach jeszcze lśnił – nie wchłonął się w kłaczki.
Czarnowłosy uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja odwzajemniłam ten gest.
- Zaczynamy? – zapytałam po chwili.
- Taak... Mam tu tekst, spójrz – podszedł do mnie Bill i wręczył mi jakąś kartkę.
Tekst był zaznaczony kolorami. Zielony to byłam ja, brązowy to był Bill, a czerwony to my.
- Je-jezu – wyjąkałam patrząc w tekst. – Dostałam nawet kawałek solówki.
Czarnowłosy wybuchnął śmiechem.
- Aaa, bo ty się tylko wspólnego refrenu spodziewałaś?
- No... tak – powiedziałam.
- Nie ma tak dobrze – Bill pokazał mi język.
- O, następny – zaśmiałam się. – Kto ma nożyczki? – zapytałam rozbawionych chłopców.
Cisza.
- No, ostatecznie może być pilniczek do paznokci – spojrzałam znacząco na Billa.
- Yy... ale o co chodzi? – zdziwił się Czarny.
- Masz? – wyszczerzyłam się.
Pan Wokal wyciągnął ów przedmiot z tylnej kieszeni dżinsów i z szerokim uśmiechem mi go wręczył.
- Samobójca - zachichotałam.
- Że co...? – zanim Bill zdążył powiedzieć cokolwiek więcej skoczyłam na niego z wojennym okrzykiem.
- Ratunku! – krzyczał uciekając dookoła salonu. – Wariatkaaaaaaaa....
JEBUDU.
Runął jak długi, zahaczając stopą o dywan. Upadek wyglądał naprawdę groźnie: Czarnowłosy wywinął w powietrzu orła po czym spadł na łeb, na szyję.
- Jezu, Bill nic ci nie jest?! – odrzuciłam pilniczek, padając na kolana przed Billem i szarpiąc go z całej siły.
- Bill, deBILLU odezwij się łomie! – podbiegł Tom.
- Hej, on tylko udaje – nad nami rozległ się spokojny głos Georga.
- Przecież oddycha – dodał Gustav.
- Oddycha? Ledwo zipie! – krzyknęłam przerażona przybliżając policzek do ust Czarnowłosego aby zorientować się, w jakim tempie i CZY oddycha. Odetchnęłam z ulgą czując ciepły powiew. Ciepły powiew, który po chwili ustał.
Gwałtownie się wyprostowałam.
- Jezu, Tom zabiłam go – jęknęłam. – Tom nie podasz mnie za to do sądu, prawda? Tom... Tom!
Chłopak patrzył szeroko otwartymi oczami to na mnie, to na swojego brata rozciągniętego w dziwnej pozycji na podłodze.
- Tom... Nie podasz mnie do sądu prawda? – ciągnęłam mój żałosny wywód. – Tom no proszę! Nie zrobiłam tego umyślnie! Ja tylko żartowałam, ja... – zaczęłam dygotać; po policzku spłynęła mi pierwsza łza. – Bill... Bill weź nie żartuj – zaczęłam szeptać do Czarnowłosego pochylając się nisko nad nim. – Nie strasz mnie nawet baranie jeden, wstawaj... Otwieraj oczy, mieliśmy mieć próbę, już zapomniałeś sklero... AAAA!
Coś złapało mnie w pasie i popchnęło na nieboszczyka. Za sobą usłyszałam radosne śmiechy, niewątpliwie Gustava i Georga.
- Zostaw! Puszczaj! – darłam się w panice starając się wyrwać z czyjegoś uścisku. – Zostaw... BILL! Ty mały, pusty kanciarzu! – krzyknęłam tak głośno, aż zapiekło mnie w gardle. – Puść mnie! – mówiłam przez łzy. – Myślałam, że nie żyjesz, że cie wykończyłam, a ty... ty... – zemdlałam.
Nade mną pochylały się cztery głowy.
- Małpy- warknęłam.
- Napij się – odezwał się Czarnowłosy ze skruszoną miną, podnosząc mnie do pozycji siedzącej.
Wypiłam kilka łuków zimnej wody. Po dusznościach prawie nie było śladu.
- Łał. Przenieśliście mnie na łóżko – mruknęłam.
- Powinnaś więcej jeść – powiedział Georg z poważna miną. – Jako ekspert oświadczam, że jesteś za lekka. Lżejsza nawet od Billa – dodał złośliwie, za co dostał z pięści w ramię od Czarnowłosego.
- No to co – burknęłam biorąc kolejny łyk wody. – Jestem dziewczyną.
- Bill też, i co? – powiedział szybko Georg za co oberwał w głowę, mocniej niż w ramię.
- Następnym razem dostaniesz w jajka – stwierdził czarnowłosy z groźnym błyskiem w oczach.
- Spokojnie, tylko żartowałem – mruknął basista rozcierając sobie to ramię, to masując bolące miejsce na głowie.
- Która godzina? – spytałam.
Tom zerknął na zegarek w komórce.
- Dochodzi siedemnasta.
- Jeszcze jutro i znów do budy... – jęknął Bill.
- Mi to wielkiej różnicy nie robi, i tak tylko tam siedzę – wyszczerzyłam się.
Georg odchrząknął.
Tom odchrząknął.
Gustav odchrząknął.
Bill odchrząknął. To znaczy próbował, bo w połowie przerwał widząc znaczące spojrzenia pozostałej trójki.
- Czemu zawsze ja? – burknął niezadowolony.
Spuściłam (nie kojarzyć zboczuchy jednee ! ;D) nogi na podłogę i oparłam się wygodnie.
- Bo masz najsłabszy refleks – odparł złośliwie Gustav.
- Szaja chassaja, ja ci tu dam ty...
- BILL! – wrzasnęły trzy męskie głosy.
- No więc – zaczął Czarnowłosy rzucając złe spojrzenia swoim towarzyszom – chcieliśmy cię przeprosić – dodał bardzo szybko, patrząc gdzieś w kąt.
Uniosłam do góry jedną brew czekając na ciąg dalszy.
- Byliście w zmowie? – zapytałam cicho.
- No... Nie całkiem. Ale oni wiedzieli, że ja udaję.
Przeniosłam oskarżycielskie spojrzenie na Toma.
- Ty też?
Dred pokiwał głową.
- No wiecie co... – burknęłam. – Ja naprawdę myślałam, że on... że on... – na powrót zaczęłam się jąkać. – No wiecie... – dokończyłam kulawo.
- Wiemy. Ale o to chodziło – powiedział Gustav. – Poza tym mówiłem, że to ściema.
- No tak, ale on przestał oddychać, przecież sprawdzałam...
- Tylko wstrzymałem oddech – wytłumaczył się Czarnowłosy.
- No wiesz, nie domyśliłabym się – odparłam zgryźliwie. – Nie musiałeś mnie tak ciągnąć do siebie. Wystarczyło powiedzieć, że chcesz się ze mną przelizać i mnie przytulać – posłałam Billowi złośliwy uśmieszek. Po chwili jednak dotarło do mnie co powiedziałam. – Znaczy się... Nie o to cho...
TRZASK.
Bill wyszedł z pokoju.
- Kur** - zaklęłam i wybiegłam za nim zostawiając za sobą zdezorientowanych chłopców. – Bill? Bill! – krzyczałam rozglądając się po domu. – Gdzie jesteś? – zaczęłam wspinać się po schodach.
Uchyliłam drzwi do Pomarańczowego Tunelu, czyli do pokoju Czarnowłosego.
- Mogę? – zapytałam, i nie czekając na odpowiedź weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. – Bill przepraszam cię – jęknęłam.
Czarnowłosy zszedł z łóżka, na którym siedział z zacięta miną i wyszedł na balkon.
- Oj nie przesadzaj – podążyłam za nim. – Zachowujesz się jak urażona królewna – prychnęłam.
Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział.
- Nie bulwersuj się tak, co? – zapytałam podchodząc do niego.
Był tak blisko. Czułam jego zapach, jego oddech... Nie wiem co mnie podkusiło.
- Proszę... – wyszeptałam, i go pocałowałam.
Miał cudownie miękkie usta. Przez chwilę muskaliśmy się nimi nawzajem, a potem Bill pogłębił pocałunek. Serce biło mi jak oszalałe.
Splotłam ręce na jego karku. Czułam jak dłonie Czarnowłosego oplatają mnie w pasie. Zaczynało mi się to coraz bardziej podobać.
- No nie, doprawdy – usłyszałam jakby z oddali głos Toma.
Jak oparzona odskoczyłam od Billa.
- Nie strasz mnie – wysapałam. Nie zdążyłam jeszcze złapać oddechu. (łahaha )
Obok Dreda stał Gustav i Georg, obaj wyglądali na równie rozbawionych.
- My się zastanawiamy czy Mecki...
- Nie mów tak do mnie! – Bill przerwał bratu, ale ten go jakby nie dosłyszał:
- ...nie zabił cię żywcem a wy tu się miziacie w najlepsze!
Prychnęłam rozzłoszczona.
- Czemu miałby mnie zabić?
- No nie wiem, jak wychodził, to wyglądał jakby wściekliznę miał...
Po chwili musiał uchylić się przed jakimś starym gumofilcem rzuconym przez Czarnowłosego.
- Trzy milimetry... – mruknęłam.
- Ała, no dobra, byłeś bardzo zdenerwowany, lepiej? – poprawił się Dredziarz widząc, że Bill szykuje drugiego gumowiaka.
- No... – odrzucił buciora w kąt.
- Ty Tom powinieneś łajać się przede mną na kolanach a nie... Stoicie sobie bezczelnie – powiedziałam robiąc głupią minę.
- A Bill? – zapytał natychmiast Dred.
- Ty to się Billem nie przejmuj – stwierdziłam omiatając władczym spojrzeniem trójkę stojącą przed domem. – To o kolanach to tyczyło się także was – zwróciłam się do basisty i perkusisty.
- Nas? – zdziwił się Georg.
- Nas? – zawtórował mu Gustav. – My cię ostrzegaliśmy.
- Tom ty wredna kanalio! – ryknęłam po chwili milczenia tek, że wszyscy podskoczyli. – Na ziemię! Ale już!
Zdezorientowany Dred szybko wykonał polecenie, jakby obawiał się w każdej chwili nalotu nieprzyjacielskich bombowców.
Widząc to ryknęliśmy zgodnym śmiechem, a Tom wstał po chwili z niewyraźną miną.
- Ej... ja do domu idę – powiedziałam dziesięć minut później. – No i widzicie, przez was nie było próby. Nic nie potraficie załatwić porządnie – stwierdziłam z udawanym wyrzutem.
- Jak to nic? Jutro idziemy na te kolczyki! – wypalił Bill.
- Tak? – ożywiłam się. – Tooooom – zawołałam Dreda, który właśnie usiłował czmychnąć niezauważony przez balkon. – Nie wywiniesz się z tego, kolego. Już ja tego dopilnuję. Na którą jesteście umówieni? – zapytałam.
- Na dziesiątą – odpowiedział spokojnie Bill. – A ty sobie gdzie robisz?
- Co robię? Ja? – przeraziłam się. – Nie nigdzie! To WY jesteście umówieni. I... I może ostatecznie Gustav i Georg? – podsunęłam.
- Hej, to ty nas namawiałaś do tego! Też sobie gdzieś zrobisz – obruszył się Tom. – Już ja cię przypilnuję – sparodiował mnie.
- Pomyślę – pokazałam mu język.
- Nożyczki! – zawyło jednocześnie czterech przedstawicieli płci męskiej.
- O nie – jęknęłam. – No, to ja idęę... – wybiegłam z pokoju.
Skończyło się na tym, że cała rozgadana hałastra odprowadzała mnie do domu o godzinie dwudziestej. Pożegnaliśmy się głośno, a Bill lekko musnął mnie w usta.
- Ktoś na ciebie czeka – powitała mnie mama.
- Kto...? – zdziwiłam się.
- Jakiś chłopak. Marcin z nim jest. Co chcesz na kolację? – zapytała rodzicielka podchodząc do lodówki i wyjmując mało i inne przydatne podczas robienia kolacji rzeczy.
- Mm... Jakieś kanapki. Z serem i pomidorem najlepiej – zastanawiając się kto na mnie czeka powędrowałam z pełnym talerzem do swojego pokoju.
Na moim łóżku siedział niezaprzeczalnie najprzystojniejszy chłopak jakiego w życiu widziałam. Na jego widok zrobiło mi się gorąco i zapragnęłam wyglądać olśniewająco pięknie (a wyglądałam zupełnie przeciwnie, po utarczce z czterema facetami).
Chłopak miał najciemniejsze oczy jakie w życiu widziałam. Krótkie ciemne włosy, kształtny nos i pełne usta. Miał na sobie czarną skejtowską bluzę z jakimś napisem, którego nie mogłam rozczytać i wiszące prawie do kolan spodnie. Mimo, że zwykle nie gustowałam w takich chłopcach ten wydał mi się... Idealny.
Podniósł na mnie wzrok kiedy otworzyłam drzwi.
- Marcin – spojrzałam znacząco na brata, a ten posłusznie wyszedł z pokoju, mówiąc do nieznajomego:
- Jeszcze się zdzwonimy!
Chłopak kiwnął głową.
- Kim jesteś? – zapytałam kiedy za Marcinem zamknęły się drzwi.
- Jestem Dagon – usłyszałam głęboki głos chłopaka.

----
Łahaha chcecie wiedzieć skąd wzięłam to imię ? ;D Wpiszcie je w google Grey_Light_Colorz_PDT_42


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarna-wiedzma




Dołączył: 23 Paź 2006
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gostyń

PostWysłany: Czwartek 30-11-2006, 20:23    Temat postu:

Ja bym była za tym, żebyś napisała szybko nowy parcik. Przeczytałam całe twoje opowiadanie, niedawno. Spodobało mi się.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sensibel




Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z innej planety:-)

PostWysłany: Sobota 09-12-2006, 21:49    Temat postu:

Przeczytałam calusieńkie Very Happy i bardzo mi się spodobało Smile
Napewno przez to, że ma lekką fabułę, którą przyjemnie się czyta i że czytałam przy piosence Xaviera Naidoo (a przy tym wszystko mi się podoba Very Happy )
Ale nie wiem o co chodzi z tym Dagonem (no chyba, że o te szpachlarki Nissana Cool )
Ogólnie pisząc jestem na TAK Wink
Powitaj swojego nowego stałego czytelnika Very Happy
Pozdrawiam i życzę weny

Sensi

PS: Kiedy nowy part Question (głupio ta czapeczka wygląda)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Opowiadania - wieloczęściówki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin