Forum Tokio Hotel
Forum o zespole Tokio Hotel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Niewypełniliśmy się dniem" Cz.3 (10.09)

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Śmietnik
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
koudi




Dołączył: 21 Sie 2006
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z pewnego miasta gdzieś w centrum kraju

PostWysłany: Piątek 25-08-2006, 17:35    Temat postu: "Niewypełniliśmy się dniem" Cz.3 (10.09)

Jest to opowiadanie, które dopiero zaczełam pisać na moim, którymś tam z kolei blogu. Proszę o wyrozumiałośc co chodzi o ortografię, a w szcególności interpunkcje, gdyż jak niektórym wiadomo, nie jest ona perfekcyjna. Zapraszam do czytania i komentowania.

EDIT: Właśnie zmieniłam nazwę...Nie lubię nadawać tytułów...


Usłyszał znajome głosy. Ktoś wołał jego imię. Powoli otworzył oczy, jednak biel, jaka go zewsząd otaczała, nie pozwalała mu aż tak szybko zobaczyć gdzie jest.
- Hej chłopaki. Budzi się.
Spojrzał się w bok. Obok łóżka na krześle siedział chłopak w czapce z daszkiem. Dopiero teraz dotarło do niego, gdzie się znajduje i dlaczego. Pamiętał jednak niewiele. Raptem rozmowę, śmiech, a potem przeraźliwy krzyk, światła, i ogromny ból. Potem była już tylko ciemność.
- Jak się czujesz - spytał ten siedzący
- Martwiliśmy się o ciebie - dopowiedział ktoś.
- Bywało lepiej. Co się stało? - zwrócił się do chłopaka w czapce
- Mieliście wypadek. Jakiś debil prowadził po pijanemu ciężarówkę i wjechał w was.
- A gdzie jest…
- Teraz musisz odpoczywać - przerwał mu, jednak chłopak nie dawał za wygraną
- Gustav, gdzie jest Mache!!- Podniósł się lekko na łóżku. Za chwilę jednak opadł, nie mając zupełnie sił - co z nią…
Gustav, jak nazwał chłopaka, spuścił głowę. W Sali zapanowała cisza.
- Największa siła uderzenia skierowana była na stronę kierowcy. Lekarze się starali, ale…-urwał głos.
- Ona nie żyje. Przykro nam. - spojrzał w stronę skąd dochodził głos. Na oko osiemnastolatek z czarnymi włosami patrzył na niego oczami pełnymi żalu. Miał w nich łzy. Chłopak zamknął na chwilę powieki.

- Masz bardzo niezwykłe imię.
- Bo jestem niezwykłą osobą
- Zauważyłem. Ale czemu takie?
- Powiedzmy, że moja rodzicielka, zamiast w dziewiątym miesiącu ciąży siedzieć w szpitalu, ewentualnie w domu, włóczyła się za granicą po meczach piłki nożnej.
- Morał z tego taki…
- Urodziłam się na stadionie. A, że na dodatek wygrali gospodarze, to na ich cześć mamuśka zaszczyciła mnie takim imieniem.
- Musi być nieźle zakręcona.
- No cóż. Po kimś to odziedziczyłam

Leżał tak przez kilka chwil, po czym spojrzał na chłopaków. Po jego policzku popłynęła łza.


”Bo to historie, bo to wspomnienia. Bo to historie godne przypomnienia”
Dzisiaj w naszym programie wspominamy młodziutką Mache, która zakończyła tragicznie swój żywot dokładnie rok temu - 22 Maja 2007 roku. Niby zwyczajna nastolatka, a jednak wzbudzała w wielu podobnym sobie dziewczętom zazdrość. Czym sobie na to zasłużyła? Otóż skradła serce jednego z członków sławnego zespołu niemieckiego - Tokio Hotel. Ich szczęście zostało niestety brutalnie przerwane. Należy podkreślić, iż Mache, była Polką i nasz kraj śledził jej losy, od kiedy zaczęto widywać ją z członkami wspomnianego…”
Chłopak siedzący w dużym, skórzanym fotelu za pomocą pilota wyłączył 42- calowy, plazmowy telewizor. Wstał, rzucając niedbale przyrządem o kanapę. Z małego stolika wziął jednego papierosa i zapałki. Drażniący dym przeszedł przez Jego gardło. W jego spodniach zaczęła wibrować komórka. Niezbyt chętnie sięgnął do kieszeni dżinsów i wyjął małe srebrne pudełko:
- Słucham?
- Gdzie jesteś - odezwał się głos w słuchawce - Tylko mi nie mów, że jeszcze w domu.
- A, co jeżeli jednak jestem jeszcze w domu.
- To rusz łaskawie ten swój tyłek. Wiem, że jest ci ciężko, ale sam zaproponowałeś, aby urządzić ten koncert…dla niej.
- Tak wiem. Zaraz będę.
- Posłuchaj, dla nas to też jest trudne, ale chcemy się z nią pożegnać, tak?
Chłopak chwilę się zawahał, zanim podał potwierdzającą odpowiedź.
- Ona na pewno to doceni. A my musimy żyć dalej. Czekamy na ciebie, pospiesz się.
W jego uszach rozbrzmiał przeciągły dźwięk. Włożył, spowrotem telefon do kieszeni i podszedł do regału, na którym leżało wiele, przeróżnych rzeczy: struny, zużyta zapalniczka, opakowanie po fastfoodowskim jedzeniu, kilka kostek, pusta paczka po papierosach i zdjęcie. Przez zakurzoną szybkę spoglądała radośnie wyglądająca dziewczyna. Chłopak kilka chwil spoglądał na jej twarz, nie mogąc sobie wybaczyć tego, że wtedy to on nie prowadził…

- No i jak?
- Dziewczyno, jesteś wielka.
- Tyle to ja wiem. No, ale czy dom?
- Chyba żartujesz. Jest zajebisty…gdzież ty go wytrzasła.
- Ha. Ma się ten talent.
Dwie młode osoby płci pięknej, stały przed dużą żelazną bramą, zza której wyłaniał się dość sporych rozmiarów dom. Przeraźliwy zgrzyt zardzewiałych zawiasów, jak i porośnięte bluszczem poszczególne szczeble wejścia zdradzały, co najmniej kilkuletnie nieużywanie. Wzdłuż zaśmieconej liśćmi alejce, rosły sporych rozmiarów chwasty, przez które starały wybić się kwiaty tulipanów oraz chryzantem. Dalej krzaki dzikich róż, obsypane biało-różowym kwieciem pięły się po drewnianych szczebelkach wiosennej altanki. Na prawo od niej, wśród pnączy wierzby płaczącej, stała ławeczka. Obok, na jednej z gałęzi wisiała na przetartych już linach huśtawka. Przy końcu alei dom. Duży, równie stary jak reszta. Jego samotność, można było poznać po wyblakłych hebanowych drzwiach. Ogromnych, dwu-skrzydłowych. Okna, również drewniane, zakończone były delikatnym łukiem. Ze spadzistego dachu, który w okresie swej świetności posiadał barwę ciemnego brązu, wyłaniał się balkon, którego żelazne barierki chroniły potencjalnego bywalca od upadku. Dwie dziewczyny zachwycające się tym obrazem, zapomniały na chwile o całym świecie, zauroczone iście magiczną atmosferą tej posiadłości.
Po tej, dość długo trwającej chwili odezwała się wyższa od drugiej blondynka:
- A chcesz zobaczyć tył?
Dwa razy nie musiała tego powtarzać. Ruszyła w pogoń za przyjaciółką. Biegły pędem pomiędzy krzakami malin i porzeczek. Za domem wybudowany był basen. Na razie nieużywany, pełen suchych liści i patyków. Za nim, rosły w równych odstępach zasadzone topole. Pomiędzy nimi wyrastały niewysokie czereśnie, na których ogrom pachnących słodko płatków, zapowiadał bogate zbiory.
- Kobito…tutaj jest przepięknie. Jak w bajce! - krzyczała, skacząc brunetka.
- Tak wiem. Kiedy pierwszy raz przyjechałam tutaj, do Magdeburga, wprost zakochałam się w tym domu. Wiedziała, że tobie też się spodoba.
- Ale on musi kosztować majątek.
- Niezupełnie…jego właściciele, chcą się go jak najszybciej pozbyć, dlatego cena jest wręcz okazyjna i co najważniejsze, stać nas na to.
- Ale dlaczego?
- Powiedzieli mi, że ten dom jest wręcz dla mnie stworzony i ja wniosę w niego radość, a oni już by tego nie potrafili. Póki, co…- dziewczyna wyjęła z kieszeni małe srebrne klucze i pomachała nimi koleżance przed oczyma.
- Chcesz powiedzieć?
- Od tej chwili posiadłość znajdująca się na Riverstrasse 4 jest naszą własnością…
- Aaaaa!!! – Zaczęła krzyczeć mniejsza, rzucając się na dziewczynę - Kocham cię!!!
- Tak to też wiem. Czas zobaczyć, jakie skarby kryje w środku nasza skrzynia - blondynka puściła oczko, kierując się na przody domu. Światła przebijające się przez zakurzone okiennice tańczyły radośnie na bukowych panelach podłogowych. Na wprost drzwi frontowych, znajdowały się porządne, drewniane schody. Na prawo zachodzące w lekki łuk, wejście do przestronnego salonu, gdzie każdy mebel starannie przykryty był białą płachtą. W głębi za schodami, znajdowały się szklane drzwi prowadzące do ogrodu. Zaraz po prawej stronie, ogromna kuchnia dzieląca swoje pomieszczenie razem z jadalnią. Ściany koloru jasnego brązu przyozdobione były różnymi obrazami przedstawiającymi głównie naturę.
- A co z meblami?
- Też są nasze. Wszystko jest już nasze.
- Mogę?
- Oczywiście
Dziewczyna rzuciła się w stronę salonu i zaczęła zdejmować białe prześcieradła, wzniecając przy tym niewyobrażalne ilości kurzu. Każdy odkryty mebel był bardzo stylowy, żłobiony delikatnymi, roślinnymi akcentami. Wśród bardziej nowoczesnych urządzeń, znajdowały się czarne fotele i kanapa, oraz wielki telewizor zawieszony na ścianie. Wzrok przyjaciółek przykuła jeszcze jedna, nie odkryta rzecz. Wyróżniał ją kolor płachty. Mianowicie był on czerwony. Złapały za jego końce i pociągnęły. Ich oczom ukazało się wielkie owalne lustro, którego złocona rama, ozdobiona była małymi różyczkami. Spoglądały w swoje odbicia w milczeniu. Jedna z nich była wysoką, rudowłosą osiemnastolatką, której śnieżnobiała cera kontrastowała z krwistymi ustami, oraz ciemnymi oczyma. Druga, nieco mniejsza, miała włosy o kolorze jasnego brązu, a jej niebieskie oczy, zdawały się odbijać niebo. Była ładna, jednak blizna przechodząca wzdłuż jednego policzka szpeciła jej twarz.
- Wiesz, co…Mam wrażenie jakbym zabierała im cząstkę życia.- odezwała się brunetka
- To był ich wybór, nikogo więcej. Lepiej, żebyśmy my się tym zaopiekowały, niż aby oni to sprzedali albo spalili. No, ja idę wprowadzić samochód. Za chwilkę, jak byś mogła, przyjdź to wniesiemy nasze graty.
- Dobra.
Dziewczyna skierowała się ostrożnie na górę. Pierwsze kroki stawiła przed drzwiami pomalowanymi na zielono. Złapała za klamkę i powoli je uchyliła. Jej oczom ukazał się dość duży pokój. Ściany były kolory jasnej zieleni. Na suficie podwieszona płyta w kształcie księżyca, znad której przebijało się światło z jarzeniówek. Nie było tu przepychu. Można by rzec, że pomieszczenie było skromne. Tylko potrzebne rzeczy: szafa, biurko, półka z książkami i duże hebanowe łóżko. Na nim leżał, uważany przez brunetkę za jeden z najpiękniejszych instrumentów na świecie. Skrzypce. Fioletowe z jasną różą u dołu pudła rezonansowego. Na ścianie wisiała tablica korkowa, na której widniały przeróżnie zdjęcia, kartki, pocztówki. Dziewczyna przyjrzała się nim bliżej.
- No proszę…chciałabym mieć aż tylu znajomych. Czy dobrze robimy biorąc ten dom? - mówiła do siebie.
- Schodzisz, czy nie?! Chodź mi pomóc
- Tak już idę.
Zeszła, czym prędzej na dół i wzięła od przyjaciółki pudło kartonowe. Na znoszeniu własnych gratów przeszło im spędzić jakąś godzinę. Usiadły przy blacie kuchennym.
- No, więc co robimy? - spytała Ruda sięgając po karton z napojem pomarańczowym i nalewając go do szklanek.
- Jak na razie, myślę, co by te wszystkie osobiste rzeczy popakować i na strych, potem można się wziąć za odmalowanie.
- No to, co…Zaczynamy? - podniosła szklankę
- Zaczynamy - brunetka uderzyła o szkło uśmiechając się radośnie…
Pakowanie tych rzeczy było dość pracochłonne. Zaczynając od dołu, kierując się do góry dziewczyny kończyły, kiedy na zegarze wybiła północ.
- No jeszcze to ostatnie…Ale wiesz, żal mi te skrzypce tu chować.
- Domyślam się. Są piękne. – Spojrzała na nie ruda - ale wiesz, co? Myślę, że jeszcze raz mogłyby zabrzmieć.
- Mówisz?
- No dalej, zagraj coś.
- Obok leżała kartka z nutami. Myślę, że mogłabym to zagrać...
- No to śmiało.
Dziewczyna wzięła instrument do ręki, po czym spod strun wydobyły się pierwsze dźwięki. Melodia, była na pewno melancholijna. Smutna i jednocześnie piękna. Ruda usiadła na sofie i zamknęła oczy. W wyobraźni widziała niezwykłe obrazy. Kochała jak przyjaciółka grała na skrzypcach, a ta melodia…Na pewno była niezwykła, taka tajemnicza. Dziewczyna skądś ją znała jednak nie to było teraz ważne. Kiedy melodia dobiegła końca, brunetka usiadła obok i wydobyła z siebie tylko kilka słów
- Jezu…ta melodia….
- Niezwykła, co?
- Acha…
- Znam ją…ale nie pamiętam gdzie ją słyszałam. Na pewno było to dawno.
- Szkoda to chować.
- Szkoda…
- No i co zrobimy?
- Schowamy
- Schowamy.
- Przestań po mnie powtarzać.
- Przestanę…ale…
- Co?
- Patrz - tutaj wskazała na kartkę, która trzymała w ręku.
- Co to?
- Na tej kartce były nuty, ale po drugiej stronie list…
- Może jeszcze powiesz, że samobójczy.
- Nie śmiej się Ruda.
- Dobra…jaki list. Nie…zaraz…chyba nie powiesz, że go przeczytałaś?
- No znasz mnie…
- I chyba za dobrze…przecież to nie twoja sprawa…
- No ale…
- Nawet nie chcę wiedzieć, co w nim było.
- Przecież wszystko w tym domu jest nasze. No to ja nie widzę przeciwwskazań.
Ruda spojrzała podejrzliwie na dziewczynę. Wiedziała, że co chodzi o ciekawość, to ona dawno znalazła się w piekle i nic jej już nie uratuje. Ale tamta nie dawała za wygraną i zaczęła szperać w pudle.
- Ej, co ty wyrabiasz - wyjęła z niego dość gruby plik papierów przełożonych niebieską wstążką.
- Co to jest??
- Rękopis.
- Rękopis?
- Teraz ty powtarzasz po mnie.
- Przepraszam, no to, jaki to rękopis?
- Z listu wynika, że jest to zarys książki, raczej pamiętnika, jaki napisała przyjaciółka tej dziewczyny, co tutaj mieszkała.
- No i…
- To jest na podstawie je życia.
- Przyjaciółki?
- Nie Ruda. Mieszkanki tego domu. Dla niej było to pisane…A ja bardzo chciałabym to przeczytać i nawet znalazłam świetne na to miejsce.
- Nie no, chyba żar…
Brunetka pociągnęła dziewczynę za rękę na piętro, skąd po drabinie, dostały się na strych. Pod dość dużym oknem rozsypane były poduszki. Duże, aksamitne.
- No siadaj.
- Ale ja nadal uważam, że to zły pomysł
- Nie marudź. Siadaj!!
Spojrzała na pierwszą stronę jeszcze raz, po czym przeniosła wzrok na przyjaciółkę.
- Wiesz, co? Naszły mnie wątpliwości.
-Teraz? Kiedy już zdarzyłaś przeczytać list, który nie należał do ciebie i otworzyłaś czyjś rękopis, który również nie jest twoją własnością? Nie sądzisz, że już troszkę za późno na wątpliwości?
- A, jeżeli masz rację…Może jednak nie powinnyśmy.
- Pewnie, że nie powinnyśmy. Ale ty, jesteś równie uparta jak osioł - Ruda zabrała dziewczynie kartki. Przez dłuższą chwilę biła się z własnymi myślami, spoglądając to raz na trzymane dzieło, to na brunetkę.
- To…co? Chowamy? - spytała niepewnie
- Tak, nie…nie wiem
- To się zastanów.
- Przecież nikt się nie dowie, zresztą, to miała być książka, więc i tak gdyby ktoś ją zdąrzył przeczytać, to na pewno byłaby wydana
- Masz, ty czytaj. Jak co to w ciebie walnie piorun.
- Haha…dawaj…uwaga, zaczynam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez koudi dnia Niedziela 10-09-2006, 18:38, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sekunda




Dołączył: 13 Mar 2006
Posty: 209
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Piątek 25-08-2006, 19:16    Temat postu:

Jestem na tak, podoba mi się i ciekawa jestem co bedzie dalej Smile Moje oczy zauważyły jedno powtórzenie, ale to nic, ja robię zawsze więcej Wink Czekam na nowy part, pozdrawiam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Teallin




Dołączył: 10 Lip 2006
Posty: 335
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: księżycowy pył w otchłani piekieł

PostWysłany: Piątek 25-08-2006, 20:07    Temat postu:

Wiesz, że lubię Mache.
Bo jest o Georgu.
Bo mało jest o nim wieloczęściówek.
Cóż...
Na gg nie jestem za często. Brak humoru i chęci do życia.
Błędów nie mam siły wypisywać.
Przepraszam, zrobię to innym razem.
A list doszedł? Bo była tam mała niespodzianka Wink
No i znowu zeszłam z tematu.
Eh...
Bywa.
Więc... Podoba mi się.
Całuję

PS.Naprawdę słońce mi przykro, że nie potrafię napisać czegoś więcej...

Tea


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Holly Blue




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 1192
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sobota 26-08-2006, 21:12    Temat postu:

Cóż... zaczyna mi się wydawać że moja fabuła która miała ukazać sie światu dopiero w listopadzie za niedługo zostanie użyta. Mówi sie trudno.
Pewnie pozostaną małe szczegóły, które ja chciałam zrobić inaczej. Cóż... Nie ma Ci tego za złe. ;] Wręcz cieszę się że nie napiszę kolejnego chłamu.
Co do notki. Nie podoba mi się że znów mamy doczynienia z Polką.
W drugiej połowie tej notki były praktycznie same dialogi, a mogłaś to wzbogacić na przykład o opis wyglądu tego rękopisu itd.
Wykonanie średnie. Jakoś mnie nie zachwyciło, ale nie było też złe.
Pozdrawiam i czekam an następną część (nie z niecierpliwością, ale czekam)
Holly Blue.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
koudi




Dołączył: 21 Sie 2006
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z pewnego miasta gdzieś w centrum kraju

PostWysłany: Piątek 01-09-2006, 20:01    Temat postu:

No i dodaję drugą cześć. Tak wiem, pewnie zaraz obrzucicie mnie, że idę starym utartym szlakiem pod tytułem "Ale to już było"....Tak, często, tak właśnie się zaczyna, ale nie koniecznie tak musi się skończyć. Z góry przepraszam za błędy...Wybaczcie...
Od razu zaznaczam. Rzecz dzieje się w kilku czasach.
1. Teraźniejszy, kiedy to, dwie dziewczyny czytają rękopis
2. Czas kiedy powstaje książka, czyli spostrzeżenia Moniki (autorki ksiazki0 jak i jej retrospekcja pisana w trzeciej osobie.
3. No i wspomnienia głównej bohaterki.

Piszę to, gdyż na blogu, niektórzy mieli trudności. Osobiście uważam, że czytali to piąte przez dziesiąte i z nieuwagą....




Przedmowa

Wspomnienia są jak światła i barwy - podświetlają i retuszują przykrości naszego życia.
Joseph Wittig


'Bo wspomnienia, nadają naszej egzystencji sens. Dzięki nim, nie raz możemy powrócić do chwil nam bliskich. Ta historia zapisana jest przez życie, a ja miałam szczęście i niezwykłą przyjemność przelać to wszystko na „Pożółkłe karty księgi” Są to wspomnienia mojej przyjaciółki, osoby mi bliskiej, jak własna matka. To jej życie i jej historia…'


Dziewczyna o czarnych jak krucze pióra włosach, siedziała na parapecie, spoglądając na obraz za oknem. Małe kropelki rozbijały się o szybę i zakreślały swoją drogę, kończąc ją na framugach. Listopadowe powietrze przypominało o rychle zbliżającej się zimie, tymczasem w małym, przytulnym pokoju, gdzie każda praktycznie ściana, pozaklejana była przeróżnymi zdjęciami i kartkami, siedziały w bladym świetle, rzucanym przez małą niebieską lampkę, dwie dziewczyny. Cisza, jaka przepełniała pomieszczenie, od czasu do czasu rozrywana była przez grzmot oddalającej się burzy. Filigranowa wręcz blondynka, dopijała właśnie gorącą czekoladę, siedząc na wielkiej poduszce i spoglądając cały czas na swoją przyjaciółkę. Nie widziała jej kilka miesięcy, jednak ta nic się nie zmieniła. Tak jakby czas zatrzymał się w miejscu. Natarczywy wzrok dziewczyny był świetnie wyczuwalny przez obserwatorkę ponurego świata za oknem. Zwróciła twarz do tych przenikliwych, zielonych oczu, przepełnionych radosnymi iskierkami. Wstała z parapetu podchodząc do szafki, na której w wielkiej ramce widniało zdjęcie grupy przedszkolaków. Wśród nich wypatrzyła tę małą dziewczynkę o czarnych włosach i niebieskich oczach, która pomimo braku przedniego uzębienia, uśmiechnięta była od ucha do ucha.
- Tyle czasu minęło, a ty nadal trzymasz to zdjęcie. Naprawdę Nika mogłabyś je wymienić.
- Dlaczego? Lubię je. Takie chwile, kiedy jest się małym szkrabem bez jakichkolwiek problemów i zmartwień są godne zapamiętania. - Odpowiedziała jednym tchem blondynka, odstawiając kubek na podłogę. Sięgnęła po torbę i z uporem maniaka zaczęła w niej grzebać.
- Cholera, gdzie ja schowałam, te papierosy? - Powiedziała niby do siebie.
- Miałaś rzucić.
- Taa…a ty miałaś tutaj pozostać, do końca być ze mną. Miałyśmy się razem zestarzeć i jako zgryźliwe staruszki chodzić, co rano do kościoła, zajmować miejsca w długich kolejkach do przecen i narzekać na tę „dzisiejszą młodzież, która nie ma za grosz szacunku dla starszych”
Perłowy śmiech czarnowłosej rozszedł się po pomieszczeniu.
- Miałyśmy siedem lat jak sobie to przysięgałyśmy. Nie wierze, że ty nadal to pamiętasz. Chociaż znając ciebie, pewnie zapisałaś to w pamiętniku.
- I, dlatego moja droga Mache jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Znasz mnie na wylot- dziewczyna podpaliła papierosa, po czym z jej ust wydobył się szary dym - na jak długo przyjechałaś?
- Na cztery dni.
- Tak krótko?
- Nie martw się, przecież cały czas będę z tobą. Masz mnie na głowie od rana do wieczora.
- Wszyscy tu za tobą tęsknią.
- Ja też. Nawet nie wiesz, jak bym chciała, żeby to wszystko potoczyło się nieco inaczej, ale…-Urwała spoglądając nagle na swoje futerkowe kapcie.
- No właśnie, „ale”. Opowiadaj…czekam z niecierpliwością na wszystkie szczegóły.
Mache powróciła na parapet. Podkuliła nogi i tak siedząc patrzyła na blondynkę, która kolejny raz się zaciągnęła.
- Nie wiem, jak ty możesz palić.
- Ta?? A ja nie wiem, jak możesz tak odchodzić od tematu. Wiem, że coś ode mnie chcesz, no gadaj…
- Czy ja muszę coś od ciebie chcieć? Nie widziałam cię tak długo.
- Ale tylko jak czegoś chcesz to patrzysz na mnie wzrokiem, jak bym była ostatnią osobą na świecie, która może ci pomóc.
- Bo jesteś. Weź dość dużo kartek i usiądź sobie wygodnie.
Wielkie, zielone oczy pełne były znaków zapytania. Pomimo tego, dziewczyna odgasiła peta i zrobiła to, o co ją proszono. Usiadła po drugiej stronie parapetu – tak - że teraz miała świetny widok na przyjaciółkę.
- No dobra…Ej Mache. Mówię do ciebie.
- A, tak. Przepraszam zagapiłam się. No, więc, pamiętasz? Kiedyś mówiłaś, że chciałabyś napisać opowieść. Ale nie taką zwyczajną, gdzie wszystko toczy się łatwo, a życie głównej bohaterki to pasmo jednych, wielkich szczęśliwych zbiegów okoliczności.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie, jak kilka lat temu na lekcji polskiego, żywo rozmawiała z Mache o swoich planach na przyszłość. Od tego czasu wiele się zmieniło. Teraz jest pełnoletnią kobietą, a to jedno, jedyne marzenie pozostało w pamięci z nadzieją, że nadejdzie czas, kiedy się spełni.
- Chcę abyś spisała, wszystko to, co ci teraz opowiem. Chciałabym zrobić komuś prezent. Chcę abyś napisała książkę o moim życiu tylko, że…
- Nie na sprzedaż.
- Dokładnie. Tylko trzy egzemplarze. Dla ciebie, dla mnie i dla Niego - Mache, spowrotem utkwiła wzrok w szybę. Deszcz już przestał padać. Jednak, było już za ciemno, aby cokolwiek ujrzeć zza szyb.
- No to zamieniam się w słuch…
- Nie wiem, od czego zacząć…W myślach brzmiało to lepiej.
- Najlepiej od początku…
- Urodziłam się 16 Kwietnia 1987. Byłam małą, nieznośną…
- Dobra, dobra….Darujmy sobie okres raczkowania i mleczaków…
Dziewczyny zaczęły się śmiać. Czarnowłosa wzięła poduszkę i oparła o nią swoją głowę, a z jej ust, bardzo powoli i z niezwykłą starannością zaczęły wydobywać się słowa

Cóż miałam począć…Spojrzałam w te niebieskie oczy, które zawsze miały w sobie ten błysk łobuzerstwa, nieodgadniętych myśli, szalonych pomysłów. W końcu tylko ktoś, o tak niezwykłym imieniu, jak Mache, mógł być tak niekonwencjonalną osobą. Wzięłam do ręki długopis i zaczęłam zapełniać białe kartki skrawkami jej życia…powoli jej słowa, zaczęły zamieniać się w litery, a potem w zdania. Za oknem, księżyc wychylił się nieśmiało zza ciemnych chmur. Ta noc zapowiadała się niezwykle pięknie.

To spadło na mnie, jak piorun z jasnego nieba. Uderzyło z niewyobrażalną siłą i przewaliło się przez moje życie, jak kamienna lawina. Zniszczyło, tak przeze mnie pielęgnowane poczucie bezpieczeństwa. Jeszcze tak nie dawno, ścigałam się z czasem, chcąc uchwycić wszystkie chwile. Zbierałam muszle, jakie morze bezlitośnie wyrzucało na brzeg, przechadzałam się w świetle zachodzącego słońca, tańczyłam w blasku księżyca na naszych wspólnych, wieczornych ogniskach. Pamiętasz? To były nasze, niezapomniane wakacje z przyjaciółmi. Potem wszystko się zmieniło. Moja, szalona dotąd egzystencja, została brutalnie sprowadzona na ziemię i obrócona o 180 stopni. Kiedy tak staliśmy na peronie i żegnaliśmy się z Mateuszem, Kaśką, Marzeną, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie zobaczę ich już tak prędko. A tyle planów było snutych w pociągu. Mieliśmy chodzić na basen, do kina, na dyskoteki. Ojciec, jak zwykle czekał na mnie cierpliwie w swoim nienagannie wyprasowanym garniturze. Taka była jego praca. Mogłabym przysiąść, że w promieniu kilkunastu metrów, wszyscy wyczuwali jego wodę kolońską. Zawsze z nią przesadzał, ale uważał, że to jest sexy.
Powrót do domu również był jakiś dziwny. Raptem wymienione kilka nic nieznaczących zdań: „Jak było”, „Czy wypoczęłaś”, „Mam nadzieję, że nie zrobiłaś jakiegoś głupstwa”. Na miejscu czekała na mnie wspaniała kolacja. Już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak. W końcu nie często widzi się stół zastawiony srebrną zastawą, pełną przeróżnych smakołyków, oczywiście tych, moich ulubionych. Wiesz, co Nika? Wtedy, w przeddzień naszego wyjazdu miałam dziwny sen, potem jeszcze dziwniejsze przeczucie, ale nic sobie z tego nie robiłam. Usiedliśmy wszyscy razem, a ja, jak gdyby nigdy nic, zaczęłam opowiadać im o naszych szalonych pomysłach, pokazywałam im zdjęcia, paplałam od rzeczy, tylko po to, aby żadnego z nich nie dopuścić do głosu. W końcu jednak i moje siły witalne się wyczerpały, a w głowie brzęczała złośliwie pustka. No i się zaczęło:
- Córeczko, my z tatą chcemy ci coś powiedzieć - Te słowa brzmiały jak wyrok.
- Tak, właśnie. Otóż, pamiętasz, jak kilka lat temu wysyłałem, przeróżne podania w celu znalezienia lepszej pracy.
- Pamiętam, co z nimi?
- Na jedno niedawno dostałem odpowiedź. Zaproponowano mi pracę z o wiele lepszymi warunkami.
- No to fajnie - Ucieszyłam się. Pomyślałam, że nie potrzebnie tak się przestraszyłam. Przecież chcieli tylko uczcić taty awans - w końcu ktoś cię docenił.
- Tak tylko, że…
- No i będziesz mógł mi kupić wreszcie te skrzypce, bo moje to już ledwo się kupy trzymają, szczególnie po tym, jak niechcący na nie usiadłeś. No i może wreszcie, lepiej nam się powiedzie…
- Ta praca znajduje się w Niemczech…
- Chciałabym, aby skrzypce były takie jak…- przerwałam, dopiero teraz dotarł do mnie sens tych słów. Praca, Niemcy…- znaczy, chcecie się wyprowadzić? Mamy tutaj wszystko zostawić?
Spojrzałam na nich z nadzieją, że jednak to nie prawda, że to tylko taki mały żart. Że chcieli mnie tylko postraszyć. Ale, oni, tylko spuścili głowę.
- No, nie. Nie wierzę! - Zaczęłam z podniesionym głosem - Tak po prostu. Mam się spakować i jak gdyby nigdy nic wyjechać? Zostawić to wszystko.
- Mache, ja, my musieliśmy podjąć tę decyzję bardzo szybko, inaczej, kto inny zająłby to stanowisko.
- Tato, przecież jesteś świetnym informatykiem. Na pewno znalazłbyś inną pracę.
- Warunki, naprawdę są nie do odrzucenia. Dostaniemy dom, który właśnie został wyremontowany, no i mama będzie pracować razem ze mną.
- Tylko, że moje zdanie się nie liczy, tak!! Nie obchodzi was to, że tutaj zostawiam najlepsze lata mojego życia, swoje wspomnienia, przyjaciół. To już nie jest dla was ważne!!
- Ależ, Mache, jest i to bardzo. Ale..
- Ale pieniądze są najważniejsze, tak? Mamo, proszę cię, może nie zarabiacie tutaj kokosów, ale jakoś idzie. Dajemy sobie radę!!
- Decyzja została podjęta! I ty jako nasza córka powinnaś ją zaakceptować. Za kilka dni wyjeżdżamy. Koniec dyskusji!! - Ojciec uderzył pięścią w stół. On się naprawdę bardzo rzadko denerwuje. Zazwyczaj jest potulny jak baranek, wręcz do rany przyłóż. Chyba przeholowałam. Wstałam od stołu i udałam się do swojego pokoju.


- Tyle mi wystarczy - stwierdziła Ruda, wstając z poduszek.
- Ale ja dopiero zaczęłam czytać.
- No właśnie, i na tym zakończymy. Już nie pamiętasz, co było tu napisane? Ta książka powstawała z myślą o trzech osobach i żadną z nich nie byłyśmy my.
- No, ale kiedy to było…
- Nie ważne, kiedy to było. Nie jesteśmy uprawnione do czytania tego rękopisu. Najlepiej będzie, jak go schowamy do pudełka z innymi rzeczami i zostawimy tutaj.
- Nie jesteś ciekawa, co będzie dalej? - Brunetka patrzyła na koleżankę błagalnym, wręcz płaczącym wzrokiem
- Tak, jestem cholernie ciekawa i dlatego wolę, żeby to zostało tajemnicą, bo to nie należy do nas.
- Powtarzasz się, wiesz?
- A ty jesteś cholernie upierdliwa i uparta.
- I za to mnie kochasz. Proszę, usiądź i będę czytała dalej. Przecież nikt się nie dowie. Tylko my. To nie jest koniec świata.
- Naruszamy czyjąś prywatność.
- Przynajmniej tego nie zniszczymy. A co by było, gdyby ktoś inny kupił ten dom. Może to właśnie my miałyśmy to znaleźć, i przeczytać. Aby nie zostało zapomniane.
- Ty i ta twoja romantyczna dusza…Zabić..
- No, co ty? To jak?
- Ech…Niech ci będzie. Czytaj dalej…


Płakałam chyba całą noc. Już dawno nie wyroniłam aż tylu łez. Łez bezsilności i smutku. W głębi serca wiedziałam, że tak będzie lepiej. Rodzice nie musieliby już myśleć, co by tu zrobić, aby wystarczyło na cały miesiąc. Pamiętasz? Zadzwoniłam do ciebie o 3 nad ranem.

Tak Mache…pamiętałam to bardzo dobrze. Przestraszyłam się tego telefonu. W końcu, kto dzwoni o tak późnej porze.
- Nika? - Usłyszałam, Twój zapłakany głos w słuchawce, przeraziłam się nie na żarty.
- Mache, skarbie, co się stało??
- Nika, dlaczego oni mi to robią…dlaczego…zapominają, że ja też mam życie, przyjaciół, tyle rzeczy, które chciałabym z tobą i resztą zrobić…a oni to wszystko rujnują. To wszystko zapada się, jak zamek z piasku…
- Ale, o co chodzi? Słońce, mów do rzeczy.
- Jak wróciłam do domu, to była przygotowana wspaniała kolacja. Taka wiesz? Ze srebrną zastawą i w ogóle…No i…i…oni jak gdyby nigdy nic mówią mi, że ojciec dostał nową pracę, w Niemczech, rozumiesz Nika, w Niemczech…
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się wyprowadzasz?
- A, co ja ci k**** właśnie mówię!? - Zabluźniłaś… rzadko Ci się to zdarza, nie chciałam w to wierzyć, ale musiałam… musiałam pogodzić się z myślą, że moja przyjaciółka, osoba dla mnie prawie jak siostra opuszcza dom, miasto, kraj…opuszcza mnie. Miałam dziką ochotę pobiec do Ciebie i zrobić twoim rodzicom ostrą awanturę, wykrzyczeć, że ja Cię nie puszczę, że nie ma takiej możliwości. Ale co ja biedna miałam do powiedzenia. To jak walczyć z rozwścieczonym morzem na małej, drewnianej łódce, samemu. Potem wszystko potoczyło się tak szybko…

Byłam na nich tak wkurzona, że chciałam uciec z domu. Daleko, żeby już nikt nigdy mnie nie znalazł. Oprócz ciebie oczywiście. W końcu ty, jako jedyna zawsze mnie rozumiałaś. Kiedy do ciebie zadzwoniłam i to wszystko ci opowiedziałam, to wtedy dopiero zrozumiałam co tak naprawdę tracę, ale i co zyskują moi rodzice. Czeka ich lepsze życie, a mnie nowe otoczenie, dom, oraz jakaś nowa przygoda. Nie znaczy to, że byłam gotowa się spakować i tam pojechać, o nie. Przecież wiesz, jaka ja jestem. Potrafię się długo gniewać, i tak było w tym przypadku. Pomimo wiedzy, że przecież będę was odwiedzać, przyjeżdżać do Polski na ferie, wakacje. Może ktoś z was przyjechałby do mnie? Pomimo tych wszystkich obietnic, ja chciałam zostać. Zastanawiam się, czy człowiek ma naprawdę silną wolę. Przecież gdyby ją miał, to powiedziałby „nie” i było by po sprawie. Nieugiętość sprawiłaby, że wcale bym nie wyjechała. A jednak jakby się głębiej nad tym zastanowić, to taka wola powoli i boleśnie doprowadziłaby do zagłady ludzkości, bo każdy napotyka na swojej drodze ścieżki, którymi nie koniecznie chciałoby się iść. I tak stoję sobie, tydzień po tej „radosnej” nowinie, na chodniku przed blokiem, ostatni raz patrzę na swój dom, na te obskurne, podrapane, dziurawe ściany, pomazane, różnego rodzaju kredami, farbami, sprayami. Na te napisy wrzucających na siebie nawzajem kibiców przeciwnych klubów piłkarskich. Jeden utkwił mi w pamięci do dziś. Napisał go bodajże Benek, kiedy wracaliśmy z dyskoteki, w remizie kilka lat temu:
[I] Bóg nas nie chce, a diabeł się nas boi
I nawet tego było mi żal. W końcu to mój blok i po części moje napisy. Ale ten jeden bez wahania zapisałam, w swym czarnym zeszycie.
Żegnaliśmy się chyba z pół godziny. Ostatnim obrazem, jaki widziałam za tylnią szybą były wasze głowy spoglądające na mnie ze smutkiem. Nawet Marcin się popłakał. Nie sądziłam, że taki chłop może ronić łzy. No, ale w końcu wszyscy jesteśmy ludźmi. Droga wydawała się wiecznością. Krajobrazy za oknem w miarę oddalania się od miejskich zabudowań, stawały się coraz bardziej monotonne i jednocześnie uspokajające. Pola zbóż w słońcu odbijały i pozostawały złotawą poświatę nad ziemią. Gdzieniegdzie, małe gospodarstwa wiejskie z przytulnym domkiem, gdzieś tam w oddali chłop właśnie prowadził krowy na pastwisko, których zielone łany przypominały ocean. Swoją drogą, zawsze chciałam mieć taki przytulny domek, z dala od miasta i najlepiej przy jakimś wesołym strumyczku, wśród sadu pełnego drzew jabłoni i wiśni. Kiedy dojechaliśmy na miejsce była bardzo późna godzina. Cisza i spokój przepełniały małą uliczkę, która - mogłam się założyć - w upalny dzień tętniła życiem. Tę niezmąconą ciszę nocy, upajającą skołatane serca i zmęczone oczy ludzi już dawno otulonych ramionami Morfeusza przerwaliśmy my, bez skrupułów trzaskając drzwiami, od samochodu. Nasz dom…Był duży, tylko tyle mogłam powiedzieć. Za ciemno, aby cokolwiek dostrzec. Ale i tak czułam zapach kwiatów, z ogrodu, delikatnie przepełniających całe moje ciało.
- No i jak ci się podoba - spytał ojciec, obejmując mnie ramieniem.
- Dom, jak dom. Ściany, okna, dach. Chyba, że czegoś z tych rzeczy brakuje- odpowiedziałam obojętnie, odsuwając się od opiekuna.
- Jesteś zgryźliwa…
- Na prawdę? Nie zauważyłam. Ale wiesz, rzadko się zdarza, aby własny rodzić rujnował życie własnej córki. Zgryźliwa? Tak…jestem zgryźliwa. Masz rację. Spostrzegawczy jesteś.
- Mache…- wtrąciła się rodzicielka.
- Nie, nie, nie…nawet nie próbujcie mnie udobruchać. Chyba, że chcecie więcej kąśliwych uwag.- Czy byłam na nich zła? Przez drogę dużo rzeczy przemyślałam. No i twoje esemesy też wiele dały mi do namysłu. Starałam, się tak jak ty Nika, wynaleźć wszystkie za i przeciw, tej przeprowadzki. Tylko, że wiesz, co mi wyszło? Pewnie wiesz. Ty zawsze takie rzeczy przewidywałaś. Tak, okazało się przy drobnej konkluzji, przemyśleniach i polonizacji, że ta przeprowadzka, wcale nie musi być zła, że wynika z niej wiele pozytywnych stron, a te negatywne zawsze można pogodzić. To najważniejsze, rozłąka z wami, może zostać załagodzona przez najróżniejsze cuda techniki, które sprawiają, że człowiek skutecznie staje się ich niewolnikiem. Mianowicie Komputer, telefon komórkowy, czy też stacjonarny. Nie mogłam być na nich zła, bo w końcu robili to wszystko dla naszego wspólnego dobra, a wiadomo, że w takich sytuacjach, niektóre rzeczy muszą zostać poświęcone.
- Chodź, wejdziemy do środka - zaproponowała Mama.
Powolnym, niezbyt stanowczym ruchem, skierowałam się za rodzicami, w stronę tych ogromnych, ciemnych drzwi, za którymi czekało mnie nowe życie.
Zamknęłam oczy, jak wtedy, gdy bałam się w wesołym miasteczku tego zamku strachu. Jednak, kiedy je otworzyłam nic się nie zmieniło, nic nie wyskoczyło nagle na mnie i nie powaliło na ziemię. I nie czułam się inaczej. Musiałam przyznać, że dom był piękny. Nie to, co w Polsce. Obskurne mieszkania, w których w lato jest za gorąco, a gdy przyjdzie zima to człowiek najlepiej by nie wychodził spod pierzyny. Ten dom miał klimat. Czułam się jakbym cofnęła się w czasie. Ciemna, bukowa podłoga. Przestronny hol, salon już nieco bardziej nowocześniejszy, aczkolwiek i tutaj napotykało się rzeczy stare, zadbane i niezwykle gustowne. Kuchnia, również przestronna, a co najważniejsze można było przejść na tyły domu przez szklane drzwi. Postawiłam torbę na podłodze i rozejrzałam się. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się lekki uśmiech. Moi starzy chyba to zauważyli, bo podeszli do mnie i przytulili.
- Córeczko, ja wiem, że jest ci ciężko, ale będzie dobrze. Zawsze chciałaś mieć duży pokój i ogród.
- Tato…chciałam, ale w Polsce. Tutaj nie będzie tak samo - odpowiedziałam, wtulając się w jego koszulę.
- Rozumiem. Masz czas, aby się zaaklimatyzować. Możesz robić, co chcesz.
- Halo…ja mam osiemnaście lat. I tak bym robiła, co mi się tylko podoba. Znacie mnie.
- Wariatka, jak ta twoja matka - zaśmiał się tym swoim basowym głosem. Fakt. Byłam podobna do matki. W szczególności z charakteru. Ale przyznam się, że nie znam drugie osoby, która równie niezwykle nazwałaby swoją jedyną córkę.
- Na górze jest twój pokój!
Szczerze? Zżerała mnie ciekawość jak owe pomieszczenie wygląda, jednak nie pokazywałam tego po sobie. Przyspieszonym krokiem weszłam na górę. Pokój był wspaniały. Duży, przestronny, jasno-zielony. Najpiękniejsza rzecz, jaka w nim była to łóżko. Ogromne, przykryte aksamitną, zieloną płachtą. No i miałam balkon. Własne okno na świat. Już wiedziałam jak będą wyglądać te ciepłe, letnie noce. Na biurku zaś leżało czarne pudeło z fioletową wstążką. Zgadnij, co w nim było.


Nie musiałam zgadywać. Przecież marzyłaś o nich od bardzo dawna. Szczerze, to zbieraliśmy na nie pieniądze chyba z rok. Cała nasza paczka chciała ci je dać na osiemnastkę. Niestety przez plany twoich rodziców, nie było nam to dane. Dlatego kilka dni przed twoim wyjazdem, razem z Marcinem, Kaśką, Mateuszem i Marzeną udaliśmy się do twoich rodziców.
- Dzień dobry - odpowiedzieliśmy, kiedy w drzwiach stanęła Twoja mama.
- Witam, was. Ale Mache, nie ma w domu. Jest na zakupach z ojcem
- Tak wiemy. My do pani przyszliśmy.
- Do mnie? – kobieta była nieco zdziwiona.
- Tak.
- W takim razie wejdźcie – zaprosiła nas do środka
Gestem ręki wskazała na kanapę. Usiedliśmy, podając Jej pudełko. To czarne pudełko z fioletową wstążką. Kiedy je otworzyła, patrzyła dość długo. Po jej policzku spłynęła łza.
- Chcieliśmy dać to Mache w jej urodziny, ale, jako że jej wtedy nie będzie to postanowiliśmy, je dać teraz - wytłumaczył Mateusz.
- Nawet nie wiecie, ile to dla niej będzie znaczyć.
- Nie chcemy, aby o nas zapomniała. Zresztą zasługuje na nie. Czy może ona je dostać, zaraz po przyjeździe do Niemiec. Razem z listem - dodała Marzena.
-Ależ oczywiście, że je dostanie. Razem z mężem mieliśmy jej kupić już na miejscu, ale w takim wypadku…Dziękuję wam. Ona nigdy was nie zapomni. Nie ma takiej możliwości.


W pudełku były skrzypce. Przepiękne, nowe skrzypce. Fioletowe z różą o jaśniejszym odcieniu. Marzyłam o takich. Wyjęłam list i go przeczytałam. Chciało mi się jeszcze bardziej płakać. Taki prezent od przyjaciół…To coś niezapomnianego. Do tej pory uważam, że na nie, nie zasługiwałam. Ale ty Nika i reszta jesteście cholernie uparci. Takich przyjaciół to ja za żadne skarby nie zapomniałabym nigdy. Wyszłam na balkon i zaczęłam grać. Byłam, szczęśliwa, ale chyba bardziej przeze mnie przemawiał smutek. Wiesz, że jak gram to zapominam o całym bożym świecie. Nic wtedy się nie liczyło. Tylko ja, skrzypce i płynąca z nich melodia. Nie długo jednak dane mi było upajać się tą samotnością. Czułam na sobie czyjś wzrok. Strasznie natarczywy w dodatku. Przestałam grać i spojrzałam w dół. Przed bramą stał jakiś chłopak i patrzył na mnie. Ja również na chwilę zawiesiłam na nim wzrok i zastanawiałam się, kto dał prawo temu chłopakowi z włosami do ramion, tak bezczelnego patrzenia się na moją osobę. Nie wiem, dlaczego ale bardzo mnie to irytowało.
- O ile dobrze wiem to nie jestem jakąś tam małpą w Zoo, a to nie jest wybieg - to były moje pierwsze słowa skierowane do tej osoby. Tak wiem, nie były zbyt…miłe. No cóż, chciałam się na kimś wyżyć. Padło na niego.
- Słucham? - odpowiedział
- To słuchaj dalej.
- Ładnie grasz – stwierdził i chyb nawet się uśmiechnął. Nie wiem. Noktowizora, jakoś przypadkiem nie miałam.
- Ładnie, to ja się proszę abyś przestał tak stać, bo za chwile nie będzie tak miło.
- Mogę wejść, jak chcesz
-Jasne…zapraszam – odpowiedziałam z ironią.
- Na serio – Boże, jaki palant
- Nie tępaku. Na niby. A teraz możesz się stąd wynosić
- Nie - tym słowem zbił mnie z tropu
- Słucham?
- To słuchaj dalej. To wolny kraj i mogę sobie tutaj stać tak długo, jak tylko będę chciał.
- A w mordę chcesz??
- Od takiej dziewczyny…Hmm…niech się zastanowię. Nie…raczej nie.
Wiesz, że ja tak tego nie zostawiłam. Wyszłam z balkonu, zeszłam na dół i podeszłam do bramy. „Cholera, z góry wydawał się niższy” pomyślałam. Staliśmy tak chyba z wieczność. Przypatrzyłam się mu bardziej. Na oko był w moim wieku. Szkoda, że było ciemno. Nie widziałam, jakie ma oczy, a trzeba przyznać, ciekawiło mnie to.
- No dobra, to sobie tutaj tak stój. Nawet do usranej śmierci. Miłego.
Odwróciłam się, aby wracać, ale on znowu się odezwał.
- Dlaczego grałaś taką smutną melodię?
- A czy musi być powód?
- Zawsze jest powód.
- Ocho specjalista od damskich serc się znalazł. Zejdź ze mnie, dobra?
- Nie.
- Ty..ty się naprawdę prosisz o guza. – jak zwykle moja złość, bardzo szybko zamieniała się w furie, a ten gostek dolewał oliwy do ognia
- Nie…o powód twego smutku.
- Nic ci do tego. Zresztą dobranocka się już dawno skończyła, więc może łaskawie pójdziesz już spać?
- Musisz być ich wielką fanką, skoro wiesz.
Nie, no. Miałam ogromną ochotę rzucić go hienom na pożarcie. Już nawet by wykosztowała się na paczkę do Afryki. A co? Był strasznie pewny siebie, a nie wyglądał.
- No jak?
- Co, jak?
- Powiesz, czy nie?
Otworzyłam bramę idąc w jego kierunku z rządzą mordu w oczach
- Jasne. Powiem ci wszystko. Może jeszcze numer telefonu i karty kredytowej?
- Hmm…ciekawa propozycja. – znowu się uśmiechnął. Tym razem dobrze widziałam, ten rządek zębów, które chętnie bym wybiła.
- Posłuchaj, ty niedorozwoju. Moje życie jakiś tydzień temu przewróciło się do góry nogami. Wszystkie moje plany diabli wzięli. Wszystko przez to, że się tutaj przeprowadziłam, i teraz stoję tutaj z jakimś palantem, który tak działa mi na nerwy, że mam ochotę go gołymi rękami rozszarpać. Pytanie za milion Euro. Zgadnij, o kim mowa- z każdym wypowiedzianym słowem, podchodziłam do niego coraz bliżej, a ten oddalał się ode mnie jakby się bał, że naprawdę jestem do tego zdolna. Musiało to komicznie wyglądać.
- Pewnie o mnie.
- Brawo. Wygrał pan w naszym konkursie „Zgadnij, co to za palant”
Zaczął się śmiać. Szczerze to nie takiej reakcji się spodziewałam. Wyobraź sobie, że stałam jak słup soli, a on po prostu się śmiał. Oparł o jakąś bramę, osunął się i bezczelnie śmiał.
- No i z czego tak rżysz?
- Z…z….haha…z ciebie
Załamałam ręce i nie miałam pojęcia, co zrobić. Ten chłopak całkowicie mnie rozbroił. Byłam zmęczona i żadne sensowne kontrargumenty nie przychodziły mi do głowy. Po prosu odwróciłam się i skierowałam do domu.
- Poddajesz się? Nie wyglądasz na osobę, która tak łatwo daje za wygraną
- To jeszcze nie koniec
- Mam nadzieję - to były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszałam. Udałam się do siebie. Spojrzałam, przez szybę. On tam nadal stał. Jak mnie zobaczył to się chyba znowu lekko uśmiechnął i odszedł. Wiesz Nika? Najbardziej denerwował mnie ten jego spokój. Co jeszcze śmieszniejsze, mogłaby sobie dać rękę uciąć, że skądś kolesia znam. Ale jak to była z pamięcią. W najmniej odpowiednich momentach zawodzi. Przebrałam się, nie mając już siły na kąpiel udałam się spać. Tego mi było wtedy trzeba. Głębokiego, uspokajającego snu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SzydeRcia




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Piątek 01-09-2006, 21:54    Temat postu:

suuuuper. Smile

właśnie wróciłam z krótkiego urlopu od forum i weszłam na to opowiadanie.
jestem pod wrażeniem. nie widziałam tutaj żadnego Twego opowiadania, ale zaraz przejrzę.
bardzo ładnie piszesz i ciekawy pomysł.
i do tego o Georgu! nigdy mnie za bardzo nie interesował, ale opowiadanie o nim bardzo chętnie poczytam.
czekam na next'a

Pozdrawiam! ;*

EDIT:
1! Cool


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
koudi




Dołączył: 21 Sie 2006
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z pewnego miasta gdzieś w centrum kraju

PostWysłany: Niedziela 10-09-2006, 18:35    Temat postu:

Oto trzecia część...Zapraszam do czytania. Z góry bardzo przepraszam za błędy. Jak coś, to piszcie, a ja je poprawię. Proszę jednak o wyrozumiałośćVery Happy

Było już grubo, po 4, kiedy czarnowłosa dziewczyna wypowiedziała te słowa. Nadal zapatrzona na bezkres nocy, z nogami podkulonymi pod siebie, uśmiechała się lekko na wspomnienie tych pierwszych chwil, spędzonych w Niemczech. Widać, że kiedy patrzy się na to wszystko z perspektywy czasu, to wcale nie było, aż tak źle. Głębokie ziewnięcie dało znak o ogromnej potrzebie snu. Blondynka, korzystając z chwili odpoczynku, oderwała rękę od kartek papieru i przewertowała wszystkie zapisane zdania. Jej, w przeciwieństwie do towarzyszki, sen wcale się nie trzymał. Wręcz przeciwnie, miała ogromną ochotę na dalszą opowieść. Głównym tego powodem, była raczej ciekawość tego, co działo się z jej przyjaciółką, przez ostatnie kilka miesięcy. Rozmowa przez telefon lub za pomocą Internetu, wcale nie oddawała tych wszystkich uczuć, jakie teraz zostały przelane na te kartki.
-No proszę, ja aż tak szybko nigdy, nikogo nie poderwałam- nagle przerwała ciszę, schodząc z parapetu w celu rozprostowania kości.
- Poderwałam?? Taa…jeżeli ten sarkastyczny ton, jaki był w każdym zdaniu wypowiadanym do tego chłopaka, nazywasz podrywaniem, to czym jest partnerstwo??
- Hmm…niech pomyślę…sadomasochistyczna wizja…ciemny pokój, pejcze, bicze, kolczatki, aż w końcu śmierć w rozkoszach… - Nika podeszła do biurka, gdzie leżała napoczęta paczka papierosów.
- Cholernie optymistyczna wizja. Ale cóż...znasz mnie. Ja wcale nie musiałam tak się zachować. Po prostu, był to Jego nieodpowiedni czas i miejsce na nowe znajomości. Nie miałam kolorowych myśli, a już na pewno drażniło mnie wszystko wokół, no i…
- Jeszcze jest jakieś i? - dziewczyna odłożyła niedopałek, chwytając ponownie za długopis.
- Nawet wiele. To się długo ciągnęło…

W naturze, każde zwierze ma jakiegoś naturalnego wroga...jest to osobnik, stojący nieco wyżej w łańcuchu pokarmowym, polujący na to zwierzę, bądź też rywal z tego samego gatunku. W moim przypadku, był to ten chłopak o tajemniczym pochodzeniu. Pewien homo sapiens. No cóż, może nie do końca toczyłam z nim bitwy na śmierć i życie, bądź o miejsce przywódcy w stadzie, aczkolwiek wiele razy sprzeczki małe, duże nadawały naszej „znajomości” nieco pikanterii i różnych, niekoniecznie, tych ciepłych barw. Kładąc się w tamtą noc do mojego nowego łóżka, nie miałam pojęcia ba…moja mała, biedna głowa nie mieściła w sobie takowej informacji, że aż tak szybko, będzie mi dane spotkać mojego podglądacza. Miałam ogromne marzenie…marzenie, że kiedy otworze oczy, to znajdę się w swoim łóżku, w małym, przytulnym pokoiku na trzecim piętrze, gdzieś w łódzkim blokowisku. Niestety to, jakże ulotne marzenie, jak szybko się pojawiło tym szybciej znikło. Spojrzałam na zegarek…było bodajże kwadrans po 13, a pomimo tak późnej godziny, moje ciało domagało się jeszcze głębokiego snu. Słońce niemiłosiernie biło w szyby mego okna i chcąc, nie chcąc podniosłam się. Pierwsza myśli…kąpiel. Po tej jakże czasochłonnej czynności zeszłam na dół. W domu panowała cisza. Na stole w kuchni, leżała karteczka od moich wspaniałych rodziców:


Mache! Razem z ojcem udaliśmy się do miasta załatwić wszystkie potrzebne formalności. Zostawiamy ci trochę pieniędzy. Kup coś do jedzenia

Jedzenie. To przypomniało mi, jaka jestem głodna, ale sens słów od matki, doszedł do mnie na widok lodówki, która rozpaczliwie wołała: Napełnij mnie!
Wyszłam z domu. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybym widziała, gdzie tutaj znajduje się jakikolwiek sklep. Ruszyłam wzdłuż ulicy. W końcu, gdzieś powinna mnie zaprowadzić. Jednym słowem, zdałam się na szósty zmysł albo kobiecą intuicję. Mijałam wiele ładnych, zadbanych domów. Jedne były duże, inne trochę mniejsze. Okolica wydawała się spokojna i jak na tę porę roku i godzinę, wcale nie była tłoczna. Nawet nie wiem, który raz z kolej, gdzieś skręciłam. W końcu przed moimi oczyma, wyrósł dość sporych rozmiarów sklep samoobsługowy. Nie wiele się zastanawiając weszłam do środka i po około pół godzinie, obładowana reklamówkami i trochę mniej zła, wyszłam. Pech chciał, że jedna z nich pękła i cała zawartość rozsypała się na chodniku. Cedząc ostre słowa przez zęby, ukucnęłam i zaczęłam to wszystko zbierać. Nagle zobaczyłam, nachylający się w moją stronę cień:
-Może ci pomóc? - usłyszałam.
„Cholera, czy ja muszę mieć takiego pecha?” myślałam „Dlaczego właśnie on, dlaczego z całego, cholernego świata, przepełnionego płcią mi przeciwną, musi to być on?”
- Nie, dziękuję - odpowiedziałam chłodno, tym samym podnosząc wzrok. Napotkałam jego twarz i te zielone tęczówki. Musiałam przyznać, że były naprawdę ładne. W ogóle teraz mogłam gościa bardziej oblukać, bo bynajmniej nie była 3 w nocy. Miał włosy mysiego koloru sięgające mu do ramion. Jak już wspomniałam, zielone oczy. Był dość dobrze zbudowany. Około 18 lat.
- Może jednak?
- Do słupa mówię?? Nie pot… - jednak był uparty, jak osioł i nim się spostrzegłam, pozbierał porozwalane zakupy, wyrwał mi z ręki jeszcze jedną torbę i powolnym krokiem kierował się, tak mi się przynajmniej wydawało, w stronę mojego domu. Kucałam tak jeszcze kilka chwil, patrząc na niego jak na kosmitę, a uczucie, że chłopaka skądś znam, nie opuszczało mnie na krok. Jednak wstałam i ruszyłam za nim. Co innego miałam zrobić? W szczególności, że trzymał w swoich łapach połowę mojego jedzenia. No, a po drugie, on raczej wiedział jak trafić do mojego domu. Przez prawie pół drogi, nie odzywaliśmy się do siebie. Było mi to na rękę, gdyż ze swojej strony byłam skłonna do samych uszczypliwości. Bardziej denerwujące, były jednak, natarczywe spojrzenia, niektórych ludzi nas mijających. Miałam wrażenie, jakbym robiła coś zakazanego.
- No, więc, nadal jesteś taka zła i negatywnie nastawiona do życia? - rozpoczął rozmowę za co, miałam ochotę zrobić mu coś złego.
- Nie, tylko do ciebie. Możesz czuć się wyróżniony.
- Heh…jesteś niemożliwa
- A ty nie mile widziany. – mój głos nabrał, jakiegoś niewytłumaczalnego syku. Niczym u węża. Zdecydowanie nie podobało mi się to.
- Czy ja ci coś zrobiłem, że mnie tak traktujesz? – Spytał, przystawiając przed ulicą.
- Czekaj, niech pomyślę. Natarczywie się na mnie gapiłeś zeszłej nocy, do tego nawet nie raczyłeś odejść, kiedy cię o to prosiłam…
- Ty?? Mnie prosiłaś?? – Wtrącił nieco zaskoczony
- Nie przerywaj, jak mówię!! A dzisiaj, chociaż wcale tego nie chciałam, pozbierałeś moje zakupy i teraz jestem skazana na twoje towarzystwo.
- No wiesz, niektóre by się cieszyły.
- No to wybacz, ale ja jestem jakaś inna. Wymierający gatunek dziewczyny, której nie przypadłeś do gustu. Musisz się z tym pogodzić. I proszę, nie skacz z najbliższego mostu. – dodałam, zakładając włosy, za ucho i przechodząc przez ulicę.
- Nie miałem takiego zamiaru. Rozumiem, że przeprowadziłaś się tutaj wcale tego nie chcąc…- dopiero po chwili, zorientował się, że sygnalizacja zmieniła kolor.
- Uuu…brawo Einsteinie. – skwitowałam, kiedy mnie dogonił.
- Nie przerywaj jak mówię…- uśmiechnął się zadziornie, na co ja zmrużyłam niebezpiecznie oczy - Ale to nie znaczy, że tutaj nie możesz zawrzeć nowych znajomości. Przecież trzeba żyć dalej i wierzyć, że będzie lepiej.
- Jak może być lepiej, skoro wszystkie moje plany, marzenia zostały tam w Polsce. Moi przyjaciele również. Osoby mi bliskie, jak własna matka. Do tego muszę, tutaj, Ciebie znosić oraz natarczywe oczy jakiś gapiów, czego już kompletnie nie rozumiem - stanął i patrzył na mnie jakbym była z innej planety. Trochę to komicznie wyglądało, jednak po pewnym czasie, który dla mnie wydawał się wiecznością, pokręcił głową śmiejąc się przy tym i ruszył dalej.
- No i z czego?? – ja naprawdę go nie rozumiałam. Nawet przeszło mi przez myśl, że może jest jakimś psychopatą, który uciekł ze szpitala i stąd, ta nieustannie krążąca myśl, iż gdzieś do już widziałam. Pewnie zaprowadzi mnie do jakiegoś, ciemnego miejsca, wykorzysta, a potem spali moje ciało w piecu, na którym będzie smażył tosty.
- Znowu z Ciebie.
- Jesteś okropny.
- A ty to niby nie?
- Ja…ja jestem raczej desperatką, dla której każde drzewo i większy budynek, stanowi szansę na zakończenie tego beznadziejnego życia.
- Oho…to chyba musze ci opaskę na oczy założyć, abyś żadnego nie widziała…Dlaczego tak mówisz…przecież życie jest piękne.
- Też tak myślałam. Zanim tutaj trafiłam. – miałam wrażenie, że gdyby chciał, to by z bezsilności puścił moje zakupy. Tego na górze błagałam, żeby tak się nie stało.
- Uważasz, że w Niemczech, nie może być tak jak w Polsce? – nie dawał za wygraną, co robiło się z lekka irytujące. Skręciliśmy w jakąś uliczkę. Tym razem już kompletnie nie wiedziałam, gdzie jestem. Zresztą, nawet mnie to za bardzo nie obchodziło. Gdzieś przecież dojdziemy. Myśl o psychopatycznym zabójcy, odeszła w siną dal.
- Wiesz, jak by się tak głębiej zastanowić…Tak…chyba tak uważam.
Jego śmiech było słychać chyba w całym kraju. Ja starałam się go spławić, a on natarczywie starał się zaprzyjaźnić. I chyba za to powinnam mu podziękować, bo gdyby nie on, nie miałabym, do kogo buzi otworzyć, nawet, jeżeli z niej leciał sam sarkazm. A wizja pozostania jakąś pustelnicą, żyjącą z dala od cywilizacji, była nie do przyjęcia. W końcu jak kogoś lubię to gadam jak najęta. Nie raz mieliście mnie dość. Gadałam trzy po trzy. Mogłam zagadać go na śmierć. To byłby dobry pomysł. Dotarliśmy w końcu pod bramę mojego domu. Nie wiem, jak i kiedy, ale byłam pod moim domem. Zapadła dość długa cisza. No cóż, w takich sytuacjach człowiek nie za bardzo wie, co powiedzieć. Zanudzenie nie wchodziło w tym przypadku w rachubę. Miałam dwie inne opcje do wyboru. Po pierwsze wziąć od niego zakupy i pójść sobie, tym samym, być narażona na kolejne spotkanie, bądź zaprosić go do środka, w chwili jego nieuwagi, rąbnąć w łeb siekierą i zakopać w ogródku pod krzakiem róży.
- Może wejdziesz? - druga opcja, wydawała mi się jak najbardziej odpowiednia.
Chyba właśnie na to czekał. Uśmiechnął się i skinął głową. Zaprosiłam go do środka. W kuchni położyliśmy torby na blacie, a z jednej wyjęłam dwie puszki Coli. Jedną podałam temu Natarczywemu, a drugą sama otworzyłam, siadając naprzeciwko niego.
- Dzięki - odpowiedział i wziął potężny łyk.
Na chwile o niczym nie myślałam i patrzyłam się…cholera, patrzyłam się na niego, a konkretnie w jego oczy. Czemu musiał mieć tak ładne oczy i do tego zielone? Bóg kocha robić figle.
- Dlaczego się tak patrzysz na mnie?- spytał.
- Nie patrzę się na ciebie, tylko na przestrzeń za tobą. – odpowiedziałam, nie zastanawiając się, czy to, co mówię, ma sens.
- A, co tam widzisz?
- Wielkiego, żółtego ptaka z ulicy Sezamkowej, który trzyma w ręku zakrwawioną piłę mechaniczną, a na jego piórach wypisane jest „Śmierć wszystkim, zielonookim, długowłosym mężczyznom”- odpowiedziałam beztrosko.
- Znasz jakiegoś - znowu się uśmiechnął. A może powinnam wybić mu wszystkie zęby? Wtedy by się tak nie szczerzył.
- Tak, nawet siedzi tutaj i jest męczący - wstałam i zaczęłam rozpakowywać zakupy, nie zwracając na niego uwagi. Tak po prostu. On chyba zrozumiał aluzję, bo wstał i udał się w kierunku wyjścia:
- To ja będę już szedł. Jestem umówiony z kolegami.
- Hmm…szerokiej drogi. – rzuciłam mimochodem, chowając do szafki płatki śniadaniowe.
Był już przy drzwiach, kiedy stanął i zawrócił.
- Wiesz, że nawet nie znam twojego imienia?
- Nie wydaje mi się, aby było to ci do czegoś potrzebne.
- Do szczęścia?
- Kto nie zazna szczęścia na ziemi, zazna je w niebie.
- A jednak chciałbym wiedzieć. – Osioł chyba jest mniej uparty od niego.
- To, co zwiemy różą pod inną nazwą równie pięknie by pachniało. – stwierdziłam, bardzo mądrze. I pomyśleć, że Szekspir, jednak do czegoś się przydaje.
- No to powiesz, czy nie. – kolejne, głębokie zastanowienie. Jak powiem, to będzie jeszcze bardziej natarczywy. Jak nie powiem, będzie mnie o to męczyć. Ale ja będę górą, gdyż to on, będzie błagać na kolanach.
- A, co z tego będę miała?
- Moje imię?
- Raczej nie skorzystam.
- No powiedz. Przecież jakieś musisz mieć.
- Jasne. Jestem Bezimienna
- Jak powiesz to stąd wyjdę. Im dłużej będziesz zwlekać, tym dłużej będziesz skazana na moje towarzystwo.
Przegryzłam dolną wargę. Często tak robię jak nad czymś myślę. Po tym, zawsze wiedziałaś, że moja głowa coś kombinuje. Spojrzałam jeszcze raz na tego chłopaka. Na tę dziwnie znajomą mi twarz. Jednak pokusa była silniejsza. A może odezwało się moje alter ego?
- Nie powiem ci.
- Proszę.
- Spadaj. – powoli traciłam cierpliwość. Nawet żałowałam, że nie mam jakiegoś, wielkiego psa obronnego. Oczami wyobraźni, widziałam, jak ucieka w popłochu, goniony przez czarną bestię. Mimochodem, uśmiechnęłam się.
- No, ale proszę.
- To proś sobie dalej. Powiem, jak będę chciała.
- To znaczy, że kiedyś powiesz - jego wyraz twarzy przypominał buzię kilkuletniego dziecka, któremu obiecało się gwiazdkę z nieba. Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się śmiać. Pierwszy raz, od kiedy tutaj jestem, moje usta wykrzywiły się w tym właśnie grymasie…A wszystko przez Natarczywego.
- Masz śliczny uśmiech.
- Spadaj, bo ci jeszcze uwierzę.
- Ale naprawdę.
- Czy nie byłeś umówiony z kolegami. – myślałam, że to zdanie, będzie dla mnie zbawienne.
- Byłem. – skinął głową i oparł się o ciemną framugę.
- No to wynocha z domu, bo cię pogonię.
- Nie powiesz??
- Nawet na to nie licz.
Zrezygnował z dalszych prób. Widocznie zauważył, że ja również jestem uparta jak osioł. W drzwiach jeszcze raz się odwrócił.
- A ja jestem Georg. – wypalił niczym Filip z konopi. Spojrzałam na niego nieco dziwnie i w głębi pamięci, poszukiwałam oznak jakiegokolwiek Georg’a. Coś świeciło, ale nie w tym oknie.
- Wiem, że powiedziałeś to specjalnie, abym była ci coś winna.
- No…
- Jestem ci winna…kopa w tyłek. Idź już sobie.
- Na razie - odpowiedział trochę smutno. No cóż, poszłam do swojego pokoju i wyjęłam białą kartkę, na której napisałam drukowanymi literami: 1.KUPIĆ SIEKIERĘ. Niestety takowej nie miałam i nie mogłam wprowadzić w życie piekielnego planu, zabicia pana Georg’a. Kartkę przymocowałam do tablicy korkowej.
Dlaczego mu nie powiedziałam?? Szczerze to sama nie wiem. Przecież nic by mnie to nie kosztowało. Wyszłam tylnim wyjściem do ogrodu. Moim oczom, ukazał się dość sporych wymairów basen. Niestety, jeszcze pusty. Ogród, musiałam przyznać, był przepiękny. Wszystko tętniło życiem. Wydobywał się wspaniały zapach drzew owocowych, kwiatów, krzewów. Poszłam wzdłuż alejki, obsadzonej małymi niezapominajkami. Z boku domu było wspaniałe drzewo. Wierzba płacząca leniwie ruszała się pod naporem letniego wiatru, a jej długie gałęzie opadające na trawę, wydobywały z siebie cichy szelest, jakby chciały mi coś powiedzieć. Coś tajemniczego i niezwykłego było w tym właśnie miejscu. Już wiedziałam, jaki będzie kolejny punkt na mojej kartce: HUŚTAWKA. Kochałam huśtawki. A tutaj mogłam mieć własną. Wiesz, że nawet już nie czułam złości. Ulotniła się, i pozostało tylko uczucie żalu i tęsknota za Polską. Natarczywy miał rację. Cokolwiek się stanie, trzeba żyć dalej. Patrzeć jasno w przyszłość. W końcu, tutaj wcale nie musi być, aż tak źle. Wystarczy, że się postaram - chodź tyle mogłam zrobić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mada_116




Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 211
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Tychy

PostWysłany: Poniedziałek 11-09-2006, 21:56    Temat postu:

Podoba mi się Very Happy
Co prawda narazie przeczytałam tylko I część ale jutro nadrobię.
Przeraziła mnie długość... Rolling Eyes ale po przeczytaniu tej I części stwierdziłam, że im dłużej tym lepiej Smile
super piszesz Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Śmietnik Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin