Forum Tokio Hotel
Forum o zespole Tokio Hotel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Sen na jawie // Do części 4.

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Opowiadania - wieloczęściówki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Anth92




Dołączył: 28 Wrz 2006
Posty: 492
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Poniedziałek 21-05-2007, 20:49    Temat postu: Sen na jawie // Do części 4.

Ponieważ nie mam pojęcia, czy na xad wrócimy, a jak już wrócimy, to kiedy, więc dodaję to opowiadanie i tu. Miałam zamiar się wstrzymać i poczekać na 'xad come back', jednak już nie wyrabiam. Mam nową część, kończę kolejną.
Narazie daję to, co było tam, nowości niedługo, tylko sprawdzę błędy.



Prolog.

Czy myślicie, że możliwym jest z dnia na dzień stanie się gwiazdą? Tak nagle, niespodziewanie? Wyobrażacie sobie jednego dnia być nikim, a następnego kolejną z najbardziej popularnych osób Europy? Co tam Europy! Całej wschodniej półkuli ziemskiej!
Widzicie to?
Może wam się to wydawać rzeczą niewyobrażalną. Bądź niewyobrażalnie trudną. Jednak możliwą. Dla chcącego nic trudnego.
Można wywołać mały skandal (lub duży – do woli), można mieć znajomości wśród innych gwiazd albo jakiejkolwiek części światka show-biznesu (układy są przecież przydatne!). W tych czasach można kupić wszystko. Jeżeli zapłacisz, dostaniesz bierzmowanie w przyspieszonym tempie, bez żadnych ceregieli, mszy, przygotowań. Jeżeli zapłacisz, możesz dostać wiele. Nawet karierę.
Ale jest przecież inny sposób – ciężka praca.
Godziny siedzenia w garażach czy piwnicach; ignorowanie sprawdzianów i szkoły, ogólnie, bo przecież właśnie w tej chwili następuje przełom, tej nocy księżyc będzie w fazie piątej, jest to pełnia, tak więc twoja energia wewnętrzna skupia się w centrum mózgu, czego skutkiem są te dwa wersy pierwszej w życiu piosenki. A nawet setki wyrzeczeń, chociażby odkładanie kieszonkowego, zwykle przeznaczanego na gazety i czekoladki, tym razem inwestowane w nową gitarę elektryczną.
Ciężką pracą jednak nie wszędzie dojdziemy. Ha! Czyli jednak – sam talent nie wystarczy. Przecież na Ziemi jest tyle utalentowanych osób. Osób, które nawet nie zdają sobie z tego sprawy, myśląc, iż są dnem.
Układy. Wszędzie najlepiej je mieć.
Lecz moja historia jest inna.
Ciężka praca? – Tak!
Wpływowi znajomi babci, dziadka, cioci, córki, wnuczka, syna, sprzątaczki? – Nie!

Dzień. Zwykły dzień. Ciepły, bo czerwcowy, chociaż słońce dzisiaj aż tak nie prażyło. Wiał lekki, przyjemny wietrzyk, chłodzący gorące ciało. Tego zwykłego (przynajmniej na początku tak myślałam!) dnia nie miałam żadnych lekcji. Nasza wychowawczyni zgodziła się byśmy tego nie wyjątkowego, na pozór, dnia, wybrali się do parku, by odbyć „zajęcia w terenie”, potocznie zwanymi wyścigami na rolkach, rowerach i wygłupach na placu zabaw. Nie obyło się od wpadnięcia do małego stawu, w tym również ja ucierpiałam, chociaż... Czy ja ucierpiałam? Na koniec wskoczyliśmy wszyscy, a nauczycielka stojąc na brzegu i patrząc na nas zamoczonych do kolan w jeziorku, krzyczała, iż się potopimy. Zabawna kobieta. Trochę nadopiekuńcza, jak moja mama.
Po udanym popołudniu wróciłam do domu. Cóż mogłam robić innego, ociekając wodą? Na dodatek bluzka mi prześwitywała.
Miałam zamiar przemknąć się w domu niepostrzeżenie, jednak oko rodzica czujne jest! Rodzicielka dorwała mnie tuż przy drzwiach do mojego pokoju, wręczając jakiś list. Nie obyło się bez kazania, że zamiast chodzić do szkoły, włóczę się niewiadomo gdzie, z niewiadomo kim. Przebrałam się w suche ciuchy, a po chwili nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
List.
Kawałek kartki pobazgrany niestarannie długopisem, jakiś nieczytelny, zamaszysty podpis, do tego koperta, znaczek pocztowy i pieczątka. A jednak te kilka gram makulatury może znaczyć dla człowieka tak wiele… Uwierzylibyście, że może zmienić życie?
Skakałam pod sam sufit. Moja radość nie miała końca.
Rozmowa z mamą, z tatą, objaśnienie, trach, trach, i po sprawie.
Wykręcenie numeru, drżące dłonie, cichy, niespokojny głosik, na przekór sobie przesłodzony.
Tak to było. To w ten sposób drzwi do kariery otworzyły się przede mną. Z wypiekami na twarzy pojechałam do stolicy, wparowałam do studia i zawstydzona stanęłam przed mikrofonem. Szybkie kompletowanie zespołu i czas na wydanie pierwszej płyty.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy, oczy błyszczały. Niektórzy mówili, że są w nich magiczne ogniki. A ja wierzyłam.
Dwa dni po wydaniu debiutanckiego krążka, zabłysnęłam. Rozpoznawana, rozchwytywana. Nie mogłam odpędzić się od reporterów, fanów, fanek… Od tych wszystkich ludzi, których oglądać mogłam dotychczas tylko w telewizji.
Świat stanął przede mną otworem. Mogłam błyszczeć na tle innych, bo byłam nowym towarem, świeżym. Byłam lepsza, miałam w sobie coś, co przykuwało wzrok – tak mówiono.
Moje życie było bajką. Wywiady, sesje, reportaże, okładki gazet, tysiące listów, e-mailów, cotygodniowe zmiany numeru komórki… I nie męczyło mnie to.


Pragnęłam od zawsze zaistnieć. Chciałam śpiewać, grać, być znaną. Chciałam swoimi tekstami pomóc ludziom, bo wbrew temu co mówiono – że jestem młoda – dość dużo wiedziałam i rozumiałam. I to właśnie ta cecha wyróżniła mnie spośród setek tysięcy innych zgłoszeń do dziesiątek firm fonograficznych.
Udało się.
A to, do czego zmierzam i o czym chcę napisać, miało swój początek we Francji, po wyjątkowo udanym koncercie i po zakończeniu trasy odbywanej w Europie.
To nie prawda, że pieniądze szczęścia nie dają. Jednak później mogłam się przekonać, i nie tylko ja, że owe pieniądze nie zawsze mogą pomóc.




Część pierwsza.

- Boże, Anka! – Do pokoju hotelowego wpadł mój menager, mocno mnie szturchając. – Wstawaj! Szybciej, ruszaj się! Wiem, że życie nastoletniej gwiazdy nie jest ciągle usłane różami, ale wstawaj! – Otworzyłam zaspane oczy. Ja rozumiem – budzić mnie. Ale dlaczego o tak nieludzkiej porze, w tak nieludzki sposób?! – Przecież oboje dobrze wiemy, że jesteś gwiazdką. Wspaniałą, na dodatek! – Rozpoczął swój monolog, ostro gestykulując rękoma. To oznacza, że mam jeszcze co najmniej pół godziny spania. – Ja wiem! Wiem! Nie musisz mi tego mówić – jesteś zmęczona. Ja to do prawdy rozumiem! Przecież ile to razy tak wcześnie wstawałaś! Ale przypomnij sobie, były też dni, rzadko, ale były!, kiedy spałaś do późnego popołudnia! Ja również rozumiem, że kładłaś się późno. Męczyłem cię, no dobra! Zgadzam się z tobą, nie dałem ci pospać w nocy, bo chciałem wszystko ustalić! Ale zrozum, ja już taki jestem! – mówił tak szybko, jakby ktoś go nakręcił. Usłyszał mój niewyraźny pomruk. Spałam. – Anne, do cholery!
- Czego? – zapytałam niezbyt uprzejmie, zakrywając twarz poduszką.
- O manierach porozmawiamy innym razem, nie minie cię to! A teraz ruszaj tłuste dupsko i zasuwaj do łazienki, ale mi już! – Z mojej strony usłyszał tylko cichy jęk niezadowolenia, a po chwili zauważył, jak szczelniej okrywam się pościelą.
- Powiedziałem, natychmiast! – wrzasnął ściągając ze mnie kołdrę, przez co wylądowałam na podłodze z obitym tyłkiem.
- O co ci chodzi człowieku? – warknęłam masując obolałe miejsce.
- O to, że zaspaliśmy! – Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
- Jak to? – zapytałam głupio, spoglądając na niego z dołu. – Ross, powiedz, że żartujesz.
- Niestety nie. – jęknął ze zrezygnowaniem. – Wstawaj, masz piętnaście minut. Śniadanie zjemy w samolocie.
Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, na szczęście bardzo cicho, wcześniej upewniając się, czy przypadkiem nie położyłam się z powrotem spać, wstałam. Poszłam do łazienki, załatwiając w niej wszystkie poranne czynności poza makijażem. Oh, jak ja nie lubię się malować!
Ubrałam na siebie wcześniej przygotowane ubrania, trampki i takie różne duperele, po czym w podskokach i z walizką w dłoni (która wbrew pozorom, przecież uważano mnie za gwiazdę, nie była wielka) pognałam do holu głównego, znajdującego się na parterze hotelu.
Nim się zorientowałam, już biegłam przez parking lotniska, obwieszona w najróżniejsze torby i torebki, co chwilę pośpieszana przez Rossa.
Raz, dwa, raz, dwa, a po chwili stałam w długiej kolejce przed wejściem do rękawa, prowadzącego do samolotu, ciężko dysząc. Zgięłam się w pół, opierając dłonie na kolanach, a wszystkie paczki kładąc na ziemi, by nabrać spokojnie oddechu i uspokoić rytm serca po wycieńczającym biegu. Nachylona w ten sposób usłyszałam z lewej strony krzyk jakiegoś mężczyzny. Odwróciłam głowę, by zobaczyć z kim też los uszykował mi podróż, gdy zamarłam wpatrzona w pewnego chłopaka jak w obrazek.
Dlaczego Ross mi nie powiedział, że lecimy do USA z innymi gwiazdami?! Najchętniej powyrywałabym mu w tej chwili te czarne kudły, wcześniej zadając mu dodatkowy ból psychiczny – potargałabym go! A jeszcze potem podmieniłabym mu kredkę do oczu! Zamiast zrobić sobie delikatne, czarne obwódki wokół oczu z brązowymi źrenicami, zrobiłby sobie jakieś różowe! Albo nie! Różowego cienia to on i tak używa... czasami. Niebieskiego! On nie lubi niebieskiego! Sknera jedna! Tak po za tym to ja niedawno się dowiedziałam, że on za młodu (w sumie taki stary nie jest, ma zaledwie 26 lat) mieszkał w Chicago!
Nie powiedział mi! Nie powiedział z kim lecimy!
- Wow. – szepnęłam do siebie, lustrując go. – Znam cię. – zaśmiałam się pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Trzy metry ode mnie, dosłownie na wyciągnięcie dłoni, stał jeden z moich ulubionych zespołów – Panic! At The Disco, a zaraz obok Fall Out Boy. Moim obiektem westchnień był oczywiście Brendon Urie.
Zapewne rozmyślałabym o wiele dłużej, gdyby nie wpadł na mnie ktoś z tyłu. Wyprostowałam się natychmiast jak struna, i czym prędzej odwróciłam się, by spojrzeć co to za osobnik. Przed moimi oczami spoczywała klatka piersiowa jakiegoś chłopaka w czarnej koszulce, a jej właściciel coś bulgotał pod nosem po niemiecku. Z tego co zrozumiałam, a rozumiałam nie wiele, to wyglądało jak: „Uważaj… idziesz”. Chodziło zapewne o: „Uważaj jak chodzisz” lub coś podobnego… Gdy delikatnie podniosłam głowę ujrzałam Georga Listinga ze znanego w całej Europie zespołu – Tokio Hotel. Zmarszczyłam gniewnie nos, choć tak naprawdę miałam ochotę poprosić o autograf. Chłopak widząc moją rozłoszczoną twarz, uśmiechnął się przyjaźnie wciskając mi w dłoń flamaster. Spojrzałam na niego zaskoczona, odsuwając się o krok w tył. Już po chwili, tuż przed moim nosem śmigała okładka (oryginalna!) mojej (oryginalnej!) płyty, a po kolejnej chwili na opakowaniu owej płyty znalazł się mój podpis.
Chłopaczek myślał, że się wywinie.
Chwyciłam go za rękę, tym razem wciskając mu płytę Tokio Hotel. Jakież było jego zdziwienie. No wiecie – w końcu jam jest wielki star.
Złożył na płycie jakieś bazgroły i odszedł dumny jak paw. Nie wiem tylko, czy dlatego, że zdobył mój autograf, czy dlatego, że mi go dał.
Ross pociągnął mnie za rękę, zmuszając tym samym, bym przesunęła się w kolejce.
Nie minęła minuta, a obok mnie śmignęła wysoka, chuda postać, która ulokowała się wraz z pozostałą częścią Tokio Hotel, gdzieś na przedzie kolejki. Wiodłam za nią wzrokiem, aż mój spotkał się ze wzrokiem bliźniaka tamtego chłopaka. Konkretnie mówiąc, napotkałam wpatrzone we mnie ślepia Billa.
Uśmiechnęłam się delikatnie, spuszczając głowę w dół. Czułam, że się czerwienię. Dlaczego zawsze reaguję w ten sam, głupi sposób?!
I w tej właśnie chwili zdałam sobie sprawę, że ja się w ogóle nie uczesałam. Szybko wygrzebałam grzebień i małe lusterko z plecaka, by doprowadzić się do porządku. Przeczesałam moje blond włosy, poprawiając delikatnie sklejone, czerwone końcówki. Widocznie musiałam niedokładnie spłukać szampon. Swoją drogą – dobrze, że nie malowałam się. Upał był tak niesamowicie nie do zniesienia, że od tej wysokiej temperatury spłynęłoby mi wszystko po policzkach. Wiem co mówię! Za mną stoi kobieta, która zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, w jakim jest stanie. Jeżeli chodzi o wygląd, oczywiście.
Rozglądałam się, nudziłam, wpatrywałam w ludzi, oglądałam ich ubrania i buty, wyszukiwałam ciekawych fryzur, uśmiechałam się i przewracałam oczyma na głupie komentarze menagera, który co chwilę wskazywał na kogoś i mówił, że wpadłam mu w oko. Zajęło mi to trochę ponad czterdzieści minut, gdy wreszcie mogliśmy wejść do samolotu. Na szczęście włączono klimatyzację. Chociaż przyznać muszę – o mało nie doznałam szoku termicznego! Różnica piętnastu stopi, o ile nie większa! Uh! Zimno mi teraz!
Ubrałam cienką bluzę i usiadłam na swoim miejscu. Miałam zajęte dwa siedzenia, jedno obok drugiego, a mój menager również dwa, ale gdzieś w innej części samolotu. To tak dla wygody – można położyć obok siebie jakiegoś laptopa – cokolwiek. A przy okazji nie muszę się cisnąć z nieznajomą osobą lub Rossem.
Wszystko świetnie, ale nie rozumiem jednego! Dlaczego, gdy samolot startował, on nie siedział obok mnie?! Mówiłam mu, że panicznie boję się wzbijania do góry i lądowania. Zabiję go, gdy tylko będę mogła wstać z siedzenia.

Siedzę właśnie z przymkniętymi powiekami, ze słuchawkami, podłączonymi do mp3, w uszach oraz z myślą, że bolą mnie pośladki, jednak jeżeli się ruszę, już nie znajdę dogodnej pozycji. Ross oczywiście stwierdził, że zapomniał być przy mnie podczas startu, ale jak widzi, świetnie sobie poradziłam.
Jasne.
Znużyła mnie mozolna podróż, bo toż to nawet za okno nie mogłam patrzyć! Wszędzie woda, woda, woda, woda! Niesamowite.
Już prawie, prawie spałam, gdy poczułam na moim nosie i policzku coś miękkiego, gilgoczącego i pachnącego szamponem brzoskwiniowym. Pewna, że owe zjawisko to zapewne Ross nachylający się nad moim uchem, który za chwilę wyda z siebie jakiś nieprzyjemny krzyk, typu: „Już jesteśmy!”, pociągnęłam go za pasmo włosów.
- Ała! – Zabulgoczało mi coś nad głową. I to zdecydowanie nie był głos mojego menagera! Po za tym – on nie ma długich włosów! No – przynajmniej nie aż tak długich. Wyobraziłam sobie biedną stuardessę, która w tej chwili poprawia idealnie proste, rude włosy. Jednak ta wizja mnie nie przekonała, stwierdziłam, że będę udawała iż śpię. Zamlaskałam cicho, by sytuacja wyglądała o wiele bardziej przekonująco, uśmiechając się delikatnie.
- Hallo. – mruknęło mi coś nad uchem. Gwałtownie otworzyłam oczy, bo to nie był ani Ross, ani owa ruda stuardessa! Przed moją twarzą zwisały czyjeś czarne włosy, z delikatnymi blond pasemkami. Zamrugałam szybko, po czym odskoczyłam do przodu jak oparzona.
Co ujrzałam?!
Słynnych bliźniaków Kaulitz wiszących na oparciu moich foteli. A owa czupryna, która zakłóciła mi spokój, to czupryna Billa.
- Cześć. – odpowiedziałam po angielsku, udając, że nic takiego się nie stało. A po niemiecku nie miałam zamiaru mówić! Przecież słowa z siebie nie wyduszę!
- Cześć. – odpowiedział Tom, zniewalająco się uśmiechając. Oj, nie ze mną te numery. – Jestem Tom.
- Anne. – Przedstawiłam się, podając mu rękę.
- Bill. – dopowiedział wiadomo kto.
- Usiądźcie chłopcy. – poprosiła uprzejmie jakaś kobiecina, uśmiechając się przesłodko i wymuszenie. Ugh – zadźgać ją!
W zamian za jej przesłodzony ton, Kaulitz-Twins coś odburknęli i zniknęli mi z pola widzenia.
Ja to mam szczęście – siedzą za mną dwie istoty rodzaju ludzkiego, które zapewne nudzą się niesamowicie. I zapewne będą mi przeszkadzać przez resztę drogi.
Rozkoszując się chwilowym spokojem, słuchałam dalej muzyki, wpatrując się w cudowne chmury pod nami.
Nie minęło kilka minut, a poczułam ostre kopnięcie w moje siedzenie, a za chwilę z prawej strony pojawiła się głowa Billa.
- Mogę? – zapytał wskazując palcem na laptopa. Zrobiłam wielkie oczy. Nie usłyszałam co powiedział, ale po ruchu dłoni mogłam się domyślać, czego jego dusza pragnie. Stwierdziłam: co mi szkodzi? Niech weźmie ten komputer – przecież nie ucieknie i nie ukradnie.
- Pewnie. – Chwycił owego laptopa, ale zamiast z nim odejść, położył mi go na kolanach, a sam usadowił się obok. Zrobiłam zdziwioną minę, wyjmując słuchawki z uszu.
- Znam cię. – powiedział radośnie, wskazując na jakąś gazetę niesioną przez stuardessę.
- I ja ciebie, ale co tu robisz?
- Chciałem porozmawiać. Tom zasnął i się nudzę.
- Zasnął w kilka minut?! – Ja czułam, wiedziałam, że on coś kręci!
- Minęło dwadzieścia! Ale był zmęczony, nie spał w nocy. – Uśmiechnął się słodko, puszczając do mnie oczko. O matko, czego on ode mnie chce skoro nie laptopa?!
- To masz, pograj sobie! – Wcisnęłam mu w dłonie przedmiot, który jednak mi ciążył.
- Nie, dzięki. – Wepchnął mi go z powrotem, przez co myślałam, że go zaraz zwale na podłogę. Powstrzymałam się i schowałam komputer do małej walizeczki.
Siedzieliśmy w ciszy, nie wiedząc zupełnie o czym rozmawiać. Po za tym, chyba oboje obawialiśmy się naszego angielskiego.
- Co u ciebie? – zapytałam mrużąc oczy. Widziałam, jak Bill dusi się ze śmiechu.
Trzy sprawy.
Pierwsza – jestem cholernie głupia! Tylko ja umiem wymyślić taki temat. Nawet człowieka nie znam! Tylko palnąć sobie w łeb.
Druga – Niech on coś wymyśli, ja nie dam rady. Swoją drogą, to on chciał rozmawiać.
Trzecia – dlaczego on się robi sinopurpurowy na twarzy?!
Bill zaczął się dławić, jak się później okazało, gumą do żucia. Kilka mocnych ciosów w plecy, kilka wylanych przez niego łez, trochę rozmazanego tuszu do rzęs i guma wylądowała na podłodze, na środku przejścia. Czarnowłosy otarł kroplę potu, która właśnie spływała po jego skroni, by po sekundzie przyjmować ostre słowa od jakiegoś mężczyzny, usadowionego trzy siedzenia przed nami.
Jacy ci ludzie są dziwni. Chłopak się o mało nie udusił, a jeszcze się na niego krzyczy.
Czarnowłosy pokiwał tylko głową, i chyba podobnie jak ja i obudzony już Tom, nic nie zrozumiał.
Facet odszedł, a Bill zaczerwienił się niesamowicie, przez co wydawał mi się taki niewinny.

Ross musiał sobie o mnie prędzej czy później przypomnieć. Przyszedł wezwany przez stuardessę, skarżącą się na moje i Kaulitza zachowanie. Jego menager, David, też do nas zawitał.
- Anka, ja wiem, że hormony buzują, że cię ciągnie do chłopców, masz całkiem dobry gust… - stwierdził lustrując mało dyskretnie Billa - …ale dziewczyno, zachowuj się porządnie! Wstyd nam przynosisz! Wstyd i hańba, rozumiesz?! – I znowu zaczął. Jest moim menagerem, jednocześnie dobrym, a nawet najlepszym, przyjacielem, ale gdy próbuje zachowywać się jak dorosły, mam go serdecznie dość! – I nie chcę więcej słyszeć narzekań na twoje zachowanie, zrozumiano? I bardzo dobrze. – Już miał odchodzić, gdy nagle odwrócił się z powrotem do mnie przodem. – Jesteście parą? – Uśmiechnął się głupawo, szybko mrugając. – Oby się prasa nie dowiedziała… - szeptał pod nosem i zniknął za drzwiami do łazienki.
Czułam, że tym razem ja się czerwienię. Lecz gdy spojrzałam na Billa, zrozumiałam, że nie tylko mój menager ma coś z głową. David uścisnął mi rękę, szczerząc zęby na wszystkie strony.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię.
Bill przesiadł się z powrotem do Toma i miałam spokój do końca lotu. Wpatrując się w okno zasnęłam, a na mojej twarzy widniał błogi uśmiech.




Część druga.

Bill przesiadł się z powrotem do Toma i miałam spokój do końca lotu. Wpatrując się w okno zasnęłam, a na mojej twarzy widniał błogi uśmiech.

-Czy ty, Anno, bierzesz sobie Brendona za męża? – zapytał ksiądz, patrząc na mnie wyczekująco.
- Tak. – odpowiedziałam, wcześniej spoglądając na twarz mojego wybranka.
- Czy ty, Brendonie, bierzesz sobie Annę za żonę?
- Tak. – powiedział bez wahania, patrząc mi głęboko w oczy.
- Jeżeli jest ktoś, kto zna powód, dla którego tych dwoje nie powinno zostać połączonych świętym węzłem małżeńskim, niech powie to teraz lub zamilknie na zawsze. – ogłosił ksiądz, mimo że w pomieszczeniu znajdowała się tylko nasza trójka.
- Nie zgadzam się! – w małym, drewnianym kościele rozległ się głośny krzyk. Do kaplicy wpadła ruda stuardessa, ciężko dysząc. – Nie zgadzam się! – powtórzyła. – Ślub musi zostać przełożony! Wpadliśmy w turbulencję…[i]

- Wpadliśmy w turbulencję, proszę wszystkich o zapięcie pasów! – krzyczała kobieta z obsługi do mikrofonu. Jej zdenerwowany głos sączył się z głośnika i wybudził mnie ze słodkiego letargu, podsycając zdenerwowanie u reszty pasażerów. Otworzyły się klapki w suficie, a z ukrytych komór wypadły na wszystkich maski tlenowe.
Siedziałam wciśnięta w wygodny fotel, z nogami mocno przywartymi do podłogi. Rękoma otuliłam kolana z całej siły, czując ból ściskanych żeber. Ciężko dyszałam, próbując unormować oddech. Starałam się zacisnąć powieki jeszcze mocniej, co nie było możliwe, a wszystkie mięśnie twarzy szybko zdrętwiały, przez ciągłe zaciskanie zębów. Te ułamki sekund wydawały się wiecznością. W duchu modliłam się, by to był już koniec. Jeżeli jest dane mi umrzeć tu i teraz, to niech to się po prostu stanie.
Słyszałam dookoła szloch, zrozpaczone głosy błagające o pomoc, nastolatkę, nawołującą matkę, ludzi gorączkowo odmawiających „Ojcze nasz”; słyszałam piski, krzyki, dławienie się łzami i zwykłe jęki rozpaczy. Nagle wszystko ustąpiło, w samolocie zapanowała cisza, przerywana wesołymi śmiechami. Otworzyłam delikatnie powieki, chcąc zobaczyć co się dzieje. Wszyscy, których wcześniej ogarnęła panika, teraz siedzieli spokojnie, niektórzy patrząc dziwnie na moją skuloną postać. Tak jak na początku panował w samolocie mrok, ponieważ zapadał wieczór, tak teraz słońce bardzo ostro prażyło. Jakaś starsza kobiecina zamieniła się z mężem miejscami, by móc chociaż odrobinę opalić bladą skórę. Wystrój wnętrza samolotu zmienił się diametralnie. Chłodne barwy zamieniły się w ciepłe kolory, gdzieniegdzie ciemniejsze, tworzące z jasnymi idealny kontrast. Granatową podłogę zastąpił czerwony dywan, błękitne oparcia siedzeń zmieniły się w lekki, jednak śliczny róż. W całym samolocie panował spokój i harmonia, nie licząc niektórych wybryków pasażerów.
Wtem rozbrzmiały rytmiczne brawa, przyspieszające z każdym ułamkiem sekundy. Co niektóre osoby wydały z siebie przeciągły gwizd, po chwili klaszcząc znowu. Gdzieś ze strony łazienek włączono piosenkę o dobrze znanej mi melodii i chociaż usilnie próbowałam, nie mogłam sobie przypomnieć co to za utwór. Skierowałam wzrok tam, gdzie inni. Otóż właśnie w tej chwili zza bordowych drzwi toalety wymaszerował uśmiechnięty od ucha do ucha Pete Wentz z zespołu Fall Out Boy, ubrany jedynie w strój włochatego, różowego króliczka, z wielkim, puszystym ogonkiem i długimi uszami, zakończonymi piórkami.
- Sto lat, sto lat… - śpiewał, zbliżając się w moją stroną. Już po chwili każdy pasażer podchwycił słowa i melodię, dorównując mu kroku. Pete usiadł na siedzeniu obok mnie, wcześniej robiąc cudny obrót, a po chwili kładąc swoje nogi na moje. Oczy rozszerzyły mi się niesamowicie; niczym biedakowi, który od tygodnia nie miał w ustach nawet chleba, a teraz stał przed suto zastawionym stołem. Ale ja nie mam dzisiaj urodzin, przemknęło mi przez myśl. Czułam, że za chwilę kolor mojej skóry zmieni barwę, a wcale nie chciałam upodobniać się do otoczenia. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to ucieczka z tego przeklętego miejsca, w którym nie wiadomo co się stało, nie wiadomo jak oraz kiedy.

x-x-x

Niewysoka blondynka siedziała wciśnięta w fotel, patrząc z przerażoną miną na słynnego basistę zespołu Fall Out Boy. Ten uśmiechał się do niej, co chwilę puszczając niedyskretne oczka. Starała się odwzajemnić gest, chociaż wyszło to dość blado. Rozbawiony tłum nie przejmował się jednak jej zażenowaniem zaistniałą sytuacją. Jej jedno mrugnięcie sprawiło, że cały samolot zamienił się w salę prób z hotelu, w którym ostatniej nocy smacznie spała. Jednak w tej chwili panowała tam wielka dyskoteka, a rozbawiony tłum kotlił się na niecałych dwudziestu metrach kwadratowych. Co chwilę ktoś do niej podchodził, składając jej życzenia – raz z okazji Nowego Roku, za chwilę z okazji Świąt Bożego Narodzenia, wręczając jej uśmiechniętego, czekoladowego gwiazdora, a po chwili z okazji pierwszego dnia wiosny. Każdy uśmiechał się do niej uprzejmie, a ona podawała im rękę, którą mężczyźni z wielką gracją całowali, a kobiety gięły się do samej ziemi, składając pochwalne ukłony. Nie miała pojęcia jak i kiedy dyskotekowe ubrania zmieniły się w długie suknie i eleganckie fraki. Z głośników nowoczesnej wieży sączyła się muzyka idealna do walca. Na chwilę ustała, a przez środek tłumu przebiegł Ross, menager Anne, przebrany za dworskiego klauna. Uśmiechał się, skacząc i fikając koziołki. Zerwała się na równe nogi, podbiegając do chłopaka i ciągnąc za rękę na balkon. Nie miała pojęcia skąd wie, że balkon znajduje się właśnie tam, ale tak podpowiadała jej kobieca intuicja. Zresztą – zdążyła zauważyć, że w ciągu ostatnich zadziwiających dziesięciu minut postarzała się o co najmniej dziesięć lat. Przez salę przeszła fala oburzenia. Nikt nie krył się z szeptaniem o księżnej i zwykłej marionetce, służącej dworzanom.
- Wasza wysokość, co pani robi? – zapytał, kłaniając się do ziemi.
- Ross, zamknij się! – wrzasnęła, o on spojrzał na nią, lekko unosząc głowę.
- Ależ pani, to dla mnie zaszczyt móc tu stać z waszą wysokością i rozkoszować się tą chwilą.
- Posłuchaj! Jeżeli za chwilę nie dowiem się, co tu się dzieje, obiecuję, że urwę ci ja… coś! – warknęła mrużąc oczy.
- Ależ wasza najświętsza wysokość, to dla mnie zaszczyt! Tak wielki zaszczyt móc poświęcić życie za panią!
- Ross! Czy ty mnie słyszysz? – ryknęła. Czuła, że wszystko w jej wnętrzu się burzy, a ją samą zalewa wielka fala gorąca. – Muszę zapalić. – szepnęła i drżącymi rękoma rozpoczęła poszukiwania odrobiny tytoniu i zapalniczki. – Papierosy, papierosy, papierosy… Patrz co ty ze mną robisz! Nigdy nie paliłam! Boże, gdzie tu jest jakaś kieszeń? Papierosy…

x-x-x

- Anne, jakie do cholery papierosy?! – wrzasnął mi ktoś do ucha. Zerwałam się na równe nogi, wodząc zaspanym wzrokiem po pokoju hotelowym. – Dobrze wiesz, że nie toleruję palenia!
- Ross! – jęknęłam rzucając się przyjacielowi na szyję. – Wróciłeś! Błagam, nie błaźnij się więcej przede mną! – załkałam chwytając go za ręce.
- Nie próbuj mnie udobruchać. Mówiłaś coś o jakiś papierosach. O co chodziło? – Nie widząc jednak żadnej reakcji na swoje słowa, podrapał się po głowie. – Ale o czym ty mówiłaś? Jeżeli o wczorajszym występie…
- Właśnie o tym! I błagam – nigdy więcej ze mnie nie żartuj.
- Przecież zawsze sama się z siebie śmiejesz. Mogłaś powiedzieć, to przestałbym.
- Mówiłam! – pokiwałam głową, odsuwając się od niego.
- Nic nie mówiłaś. Swoją drogą, jak ty cokolwiek pamiętasz? Tyle wypiłaś, że nawet ja nie wiedziałbym co robiłem. Podziwiam.
- Co? – zapytałam, szybko mrugając powiekami. – Nie rozumiem.
- Ah, pamięć zawodzi. Po wczorajszej imprezie…
- Imprezie?! Błagam, daj spokój. Tańczenie walca to dla ciebie impreza?
- Walc? Przecież nie umiesz walca. Ja zresztą też nie. Nie ważne… W każdym razie – po wczorajszej imprezie pokoncertowej tak się spiłaś, że nie wiedziałaś jak się nazywasz.
- Ale wytłumacz mi coś, dobrze? Co się stało z samolotem?
- Samolotem? Coś ci się śniło. – zapewnił mnie menager, z celem opuszczenia mojego pokoju. Przeszedł przez ekskluzywny apartament, dochodząc wreszcie do ogromnych drzwi.
- Jeszcze nie skończyłam! Nic z tego nie rozumiem. A co z Kaulitazmi? Co z turbulencją? Co z bankietem, królestwem i dyskoteką? – pytałam z wielką ciekawością, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Żądałam natychmiastowej odpowiedzi.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział całkowicie rozbawiony mój przyjaciel, wychodząc na korytarz. – Za dziesięć minut w stołówce, nie spóźnij się.
- Dobra! – krzyknęłam za nim. – Musimy ustalić wersję wydarzeń, okay? – zapytałam, wrzeszcząc. – Okay?! – powtórzyłam, gdy nie usłyszałam odpowiedzi. Jakiś mężczyzna wysunął głowę z apartamentu obok, grożąc mi palcem.
Ten świat jest pokręcony.
Albo to ja…




Część trzecia.

- Naprawdę byłem błaznem? – zapytał rozbawiony Ross, zajadając się jajecznicą.
- Nie nabijaj się, dobrze? – odpowiedziałam zawiedzionym głosem. Czułam łzy zbierające się pod powiekami – jestem tak cholernie żałosna, że mnie to zraniło. Spuściłam głowę, nie chcąc okazywać słabości.
[i]Kap.
- Jedna łza.
Zacisnęłam powieki.
Kap. - Druga łza.
Szeroko otworzyłam oczy.
Kap. – Trzecia łza.
Przetarłam rękawem policzek.
Kap. – Czwarta łza.
Jedwabista kropla opadła na białą bluzkę.
Kap. – Piąta łza.
Ross zauważył.
- Boże, Anne! Płaczesz? – zapytał spokojnie, podnosząc dłonią moją twarz za brodę. – Płaczesz. – stwierdził, zaglądając głęboko w moje zaszklone oczy. – Nie płacz. To przeze mnie, prawda? – W odpowiedzi usłyszał cichy wybuch płaczu i podciąganie nosem. – Przepraszam. – dodał, przytulając mnie ostrożnie do piersi. Wtuliłam się w jego ciepłe ciało ufnie, mocno zaciskając pięści na bluzie chłopaka. Głaskał moje puszyste włosy, kołysząc się delikatnie na boki. Czułam się taka mała i bezbronna. To nie było uczucie, jakby był moim ojcem, pragnącym przytulić córkę w rozpaczy; to nie był gest brata, martwiącego się o siostrę – to było coś o wiele bliższego. Pewnego rodzaju więź, mocniejsza niż zwykła przyjaźń. Coś jak związek partnerski – z dodatkową pewnością, że z dnia na dzień Ross mnie nie porzuci, zostawiając małą, zwiniętą karteczkę, pobazgrany liścik, z krótką informacją o przyczynie wyjazdu i rozstania. Tu, w tej konkretnej chwili, miałam pewność, że musiałoby się stać coś naprawdę strasznego, byśmy zakończyli znajomość.
- No już, już dobrze. Ciii. – szeptał mi delikatnie do ucha, uspakajając nerwy, dając poczucie bezpieczeństwa. Wszystko było tak idealne… Była przy mnie osoba najważniejsza w moim życiu; osoba, przed którą niczego bym się nie wstydziła; osoba, ufająca mi i której ja ufam; osoba, za którą oddałabym życie i w której ręce nie bałabym się tego życia powierzyć.
- Już? – zapytał, słysząc iż szloch ustał, a pozostał po nim jedynie katar.
- Już. – uśmiechnęłam się, wyswobadzając się z jego objęć. Patrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, taksując każdy milimetr twarzy. Nagle, tak zupełnie niespodziewanie pocałował mnie w policzek. Ot zwykły, przyjacielski gest, jednak we mnie wszystko zawrzało. I przyznam szczerze – chciałam stamtąd wyjść. Bałam się, że jakimś niekontrolowanym ruchem dam mu znać o czymś, czego nie ma; lub że po prostu mnie źle zrozumie. Ale on zachowywał się normalnie. Jak zwykle… Głupieję na stare lata, stwierdziłam w myślach, śmiejąc się do siebie.
- Więc jak było naprawdę? – zapytałam po krępującej, bynajmniej dla mnie, chwili milczenia.
- Szczerze: naprawdę nie wiesz? – zmarszczył zabawnie brwi, jak miał w zwyczaju.
- Przysięgam, że nie mam pojęcia! – krzyknęłam, prawą ręką dotykając lewej piersi, a lewą unosząc do góry.
- Była impreza po koncercie, położyliśmy się spać i cię obudziłem. Ot, cała filozofia.
- Tylko tyle? Tę imprezę pamiętam, ale… ale ten sen był tak realistyczny, że nie odróżniam fikcji od rzeczywistości. Może proroczy, co?
- Jasne. Jeżeli liczysz, że będę twoim królewskim klaunem, to od razu wyślę cię do psychiatryka. – roześmiał się, wstając od stołu.
- A ty gdzie? – zapytałam, patrząc na niego z dołu.
- Zadzwonić. – odpowiedział całkiem poważnie.
- Do psychiatryka?! – Przeraziłam się. Jego wyraz twarzy, słowa… to nie wyglądało na żart.
- Tak, już lecę i dzwonię. – odparł z przekąsem i wyczuwalnym sarkazmem. – Idę zadzwonić do kolegi z Paryża, by zarezerwował nam hotel i sprawdził jak idą poczynania na sali. Bądź grzeczna, nie oddalaj się i nie zapomnij komórki gdybyś wychodziła. – wydusił na jednym tchu, odwracając się plecami. – I najpierw masz mnie powiadomić! – dodał na odchodnym.
Jednak ja nie miałam ochoty włóczyć się po nieznajomym mi mieście, które zwiedziłam już wczoraj, przed koncertem. Siedziałam w hotelowej stołówce, dłubiąc widelcem w omlecie. Co jakiś czas podchodził zaniepokojony mym zachowaniem kelner, myśląc, iż w jajecznicy zauważyłam włos, muchę, czy innego rodzaju nieprzydatne „coś”. A ja odprawiałam go delikatnym uśmiechem, zapewniając, że wszystko jest dobrze. Oparłam twarz na dłoni, podpartej na łokciu, i rozmyślałam nad dzisiejszym dniem. Za niedługo wyjedziemy do stolicy Francji, by tam wystąpić w programie telewizyjnym, by zagrać jeden z większych koncertów w mojej krótkiej karierze, by iść na rozdanie nagród i później odpocząć przez tydzień od zgiełku. Ta opcja mi się podobała, bo chociaż uwielbiałam podróżować, uwielbiałam zgiełk, wielkie miasta i ciągły szum, to również potrzebowałam chwili relaksu, wewnętrznego wypoczynku i fizycznego spokoju.
Bo ile można fikać na scenie?!
Ziewnęłam przeciągle, ukazując wszystkim zawartość mojej buzi, czyli zmieloną papkę z chleba i jajek. Wstałam od stołu, dziękując uprzejmie za wyśmienity posiłek, który właściwie ledwo napoczęłam i podreptałam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku, czytając książkę „Romeo i Julia”, jak na prawdziwą romantyczkę przystało.

x-x-x

Śliczna blondynka stała na balkonie wysokiego wieżowca, na piątym piętrze, skubiąc doniczkowego kwiatka i powtarzając „jestem najlepsza, nie jestem najlepsza, jestem najlepsza, nie jestem najlepsza” przy każdym kolejnym oberwaniu listka. Wtem pod budynek podjechał czerwony kabriolet, z którego wysiadł wysoki chłopak, ubrany w skórzaną kurtkę. Spojrzał na nią, wyjmując zza pleców gigantycznych rozmiarów bukiet czerwonych róż. Uśmiechnęła się promieniście.
- Julio! Kochana! – krzyknął unosząc dłoń w górę. Jaka, do cholery, Julio?, przemknęło jej przez myśl.
Nim się obejrzała, ktoś pukał do drzwi jej apartamentu. Gdy je otworzyła, ujrzała klęczącego chłopaka, z wyciągniętym w jej stronę małym pudełeczkiem.
- Julio, moja droga Julio… Wyjdziesz za mnie? – zapytał, podnosząc wieko. Jej oczom ukazał się cudowny, złoty pierścionek ze ślicznym rubinem. Niesamowicie odbijał światło padające z korytarza. Nie tylko jej oczy zaszły łzami. – Julio? – zapytał chłopak, nie widząc reakcji ze strony dziewczyny. Zwróciła wzrok w jego stronę i nagle oprzytomniała.
Po pierwsze: jaka znowu Julio?!
Po drugie: co on u niej robi?
Ona go znała i on pewnie ją również. Dwie gwiazdki stojące w drzwiach luksusowego apartamentu, w jednym z najbardziej luksusowych hoteli. Cudowny widok, brakowało tylko stada paparazzi.
- Bill, ale co ty robisz? – zapytała, odsuwając się od niego. Cała magiczna aura znikła, a szczęście czerpane z tej niespodziewanej chwili prysło.
- Nie wiem. – odpowiedział patrząc krzywo najpierw na bukiet kwiatów, po chwili na mały kryształek w pierścionku zaręczynowym, po chwili na siebie, a po kolejnej chwili na „wybrankę”. – W ogóle jak ja się tu znalazłem? – wstał, otrzepując spodnie i wciskając jej w dłonie róże. – Potrzymaj. – dodał.
- Przyjechałeś.
- Aha. To widocznie jakaś pomyłka, ja cię nawet nie znam. – mruknął odbierając jej kwiaty i zwracając się z powrotem w stronę wind. – Albo wiesz co? Zatrzymaj je i tak nie mam co z nimi zrobić. – powiedział wręczając jej bukiet lekko zmaltretowanych badyli. – Miłego dnia.

x-x-x

- Anne! Śpiochu! Wstawaj! – krzyczał Ross, widząc przyjaciółkę zwiniętą na łóżku, owiniętą szczelnie kołdrą, z książką leżącą na podłodze. – No już, ruszaj się.
- Co? – jęknęła. Dręczyło ją to wszystko. Sny dawały do myślenia: czy są tylko zwykłymi snami, czy też może czymś, co wydarzy się za niedługo. Nie rozumiała siebie i tego, skąd one się biorą. Tak po prostu jej umysł robi mix z rzeczy, które ostatnio widziały jej oczy?
- Ross… Obiecaj, że mnie nie wyśmiejesz. – szepnęła, zawijając się znowu w kołdrę. W odpowiedzi kiwną potakująco głową. Westchnęła głośno, po chwili wciągając świeży zapach lawendy, bez wątpienia pochodzący z płynu, w którym została wyprana pościel. – Dlaczego śnią mi się takie głupoty? – zapytała, patrząc na niego ufnie.
To był jeden z momentów, kiedy Ross nie grał roli menagera, czy zwykłego przyjaciela. To był moment, w którym wcielał się w rolę ojca, tłumaczącego córce trudne zagadnienie matematyczne, czy powtarzający po raz setny wzór z dziedziny fizyki na obliczanie mocy. Tyle, że w tej konkretnej chwili musiał wcielić się w ojca, mającego zaufanie do swojej córki; ojca, który wysłucha i spróbuje pomóc; jednocześnie ojca, który nie będzie nad wyraz inteligentny. I trzeba było przyznać, że Ross nadawał się do tej roli idealnie.
- Znowu miałaś jakiś sen? Taki dziwny, jak ten ostatni? Wiesz, rzadko się zdarza, że komuś wszystko tak się miesza i układa w całość. Często bywa, że miejsca i osoby się zmieniają, ale nie zachowuje to logiki… - Spokojnie położył się obok niej. – Mówiłaś, że w tym śnie były turbulencje, był samolot… Może to dlatego, że gdy ochroniarz, Todd, cię przenosił do łóżka, musiał biegać z tobą po schodach, bo windy się zepsuły? Może te ciepłe barwy i spokój później powstały w twojej wyobraźni, bo zawinęliśmy cię w kołdrę? Może mózg utworzył ten obraz podświadomie? Ta dyskoteka… Może to po prostu wspomnienie sprzed kilku chwil, a bankiet… Bankiet… Może po prostu widziałaś go w jakimś filmie? Albo marzenie?
- Może… - mruknęłam patrząc w jego oczy. – Śniło mi się, że byłam Julią i przyjechał po mnie Romeo w czerwonym kabriolecie. A potem poszedł, tak po prostu… - załkałam wtulając się w jego ciepły tors. – Jestem beznadziejna, prawda?
- Nie jesteś. – odpowiedział głaszcząc moje włosy. – Masz po prostu bujną wyobraźnię. – zaśmiał się cicho, a ja razem z nim. Znowu był przyjacielem, prawdziwym, od serca. A podobno przyjaźń damsko-męska nie istnieje…
- Dziękuję. – szepnęłam, robiąc palcem kółka na brzuchu Rossa.
- Jezu! Zapomniałem! Posłuchaj! W związku z tym, że twoje płyty zaczęły dorównywać w ilości sprzedanych egzemplarzy płycie Tokio Hotel, ten program w Paryżu będzie waszym wspólnym programem. Podyskutujecie trochę, porozmawiacie – dla nas to będzie dobra reklama, dla nich kolejne show…
- A ich fanki mnie rozszarpią. Jeżeli chcesz się mnie pozbyć, powiedz po prostu, odejdę na bok. – mruknęłam z przekąsem, rzucając w niego poduszką.
- Żadnych wygłupów. Teraz najważniejsze: redaktorka wymyśliła, że ty zaśpiewasz piosenkę Tokio Hotel, a ich wokalista, o ile kojarzę – Bill, zaśpiewa którąś z twojej płyty. Wiesz co to oznacza?
- Próby do białego… rana. – stęknęłam rzucając się na łóżko. – Kiedy zaczynamy?
- Natychmiast!

Stałam na scenie, śpiewając po raz setny „Durch den Monsun”. Ross zastanawiał się, czy może jednak nie zaśpiewać „Schrei”, ale ja twardo upierałam się, że nie dam rady. Ostatecznie chwyciłam nową płytę Tokio Hotel, by wybrać coś ze świeższych utworów. Już po chwili wiedziałam, że piosenką, którą zaśpiewam będzie „Totgeliebt”. Właściwie znałam ją z radia.
- A może „Reden”? – zapytał mój menager.
- Tak szczerze, to wolałabym coś po angielsku. Nie umiem niemieckiego, wyśmieją mnie. – jęknęłam, siadając na podłodze.
- Wyobraź sobie, że Bill będzie śpiewał po angielsku. A bo on to umie?
- Ale jego fanki będą zachwycone i nawet jeżeli coś pomyli, im się będzie podobać. Mój występ nie…
- Daj spokój. – wtrącił. – Nie wierzyłaś w swoje możliwości i co? Teraz królujesz na listach przebojów! Zobaczysz, będzie dobrze! – Ross pocieszał mnie jak mógł. Mimo moich obaw w głębi czułam, że nie wyjdzie to najgorzej, tym bardziej, że śpiewałam całkiem-całkiem.
Nie miałam pojęcia ile czasu minęło, ale na dworze zapadł już zmrok. I to chyba dość dawno.
W tej chwili stoję na balkonie, podziwiając księżyc chowający się za chmurami. Jasne gwiazdy mrugały do mnie co chwilę, a ciemne niebo przecinały światła samolotu. Patrząc na sklepienie i słuchając koncertu świerszczy oraz cykad, wspaniale współgrających z koncertem ptaków nocnych, zapomniałam o świecie, o stresie… Liczyła się ta chwila, ten cudny wieczór, a może już noc, bo księżyc powoli zbliżał się ku zachodowi. Często w takich chwilach myślałam o życiu, o naszym pochodzeniu, o tym, że gdzieś tam daleko znajdują się inne świecące gwiazdy, wyglądem przypominające nasze Słońce; że gdzieś tam są planety; że może istnieje bliźniacza planeta Ziemi, na której rozwijają się inne istoty myślące. Może my tak naprawdę jesteśmy zacofani? Albo ten cały kosmos… Może to zwykły eksperyment naukowy osobników mieszkających pięćdziesiąt milionów lat świetlnych od nas, potocznie zwanych UFO?
W pełnej fascynacji wyciągnęłam rękę w stronę migoczącego punkciku, wychylając się przez barierkę. Na mej twarzy gościł uśmiech radości, a w oczach odbijały się miliony gwiazd. Okręciłam się wokół własnej osi, tak jak robi to każda z planet. Chciałam czuć się wolna jak ptak.
Chciałam być wolna jak ptak!
I postanowiłam, że mi się uda.
Wybiegłam z hotelu, nie zwracając uwagi na okrzyki ochroniarza, że jak Ross się dowie to coś tam… Jestem gwiazdą, do cholery, mogę wszystko, o! Chociaż raz miałam zamiar wykorzystać w pełni moje gwiazdorstwo. Ileż razy mówi się, że gwiazda może wszystko? Bo ma pieniądze, bo ma sławę…
Wpadłam do parku przez wielką, robioną na styl barokowy, bramę. Zaskrzypiała cicho, wywołując na moich plecach dreszcze. Gdzieś po prawej stronie zahuczała sowa, a po lewej kot przebiegł pomiędzy drzewami. Ale ja się nie przejmowałam – szłam dalej, radośnie, ciemną alejką parkową, którą oświetlały jedynie blade latarnie. Rozłożyłam ręce na boki i śmiejąc się do siebie pognałam do przodu. Wskoczyłam na ławkę, by chwilę się na niej pokręcić, a następnie pobiec dalej.
Spojrzałam w rozgwieżdżone niebo. Jedna spadająca gwiazda weszła w atmosferę ziemską, tworząc jasną kreskę na sklepieniu. Przymknęłam oczy, niech wszystko się uda, zamarzyłam.
Czy to nie za wiele?
Usiadłam na środku chodnika, by po chwili rozłożyć się całą powierzchnią ciała na nim. Liczyłam gwiazdy, oglądałam księżyc, nucąc nieznaną nawet mi melodię. Na bieżąco wymyślałam do niej słowa, cicho mrucząc pod nosem. Naszła mnie wena, nawiedził mnie idealny pomysł. Pomysł na utwór mówiący o nadziei i wierze w marzenia.




Część czwarta.

Moje powieki powoli uniosły się, a ja sama zmusiłam ciało, by postawić je do pionu. Rozejrzałam się po pokoju, w którym się znajdowałam.
- Jeszcze śpię. – stwierdziłam, taksując jakąś dziewczynę stojącą w kącie. Z impetem padłam na niewygodne łóżko, lub raczej rozwalony materac, zasypiając bez problemu.
- Budzisz się! – wrzasnął mi do ucha nieznajomy głos.
- Spadaaaj… - jęknęłam, szukając poduszki, by zakryć nią głowę.
- Jak mówię, że się budzisz, to to robisz. Jasne? – krzyczała jakaś uparta dziewucha. Podniosłam się mozolnie, taksując jej twarz, położoną zaledwie dziesięć centymetrów od mojej. – Jasne?! – wydarła się.
- Fee! Oplułaś mnie, uważaj! – Starłam ręką pozostałości jej śliny, wycierając to później w bluzę.
- Jak będę miała ochotę, to będziesz musiała zlizywać moją ślinę z tej podłogi! – Wskazała dłonią na najbrudniejszy kąt, gdzieś w okolicach klozetu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu… Jak na sen, było to bardzo realne złudzenie.
Bo to przecież był sen, prawda?
Musiał być.
Na pewno był!
Wpadłam w panikę. Siedzę w jakimś brudnym czymś, z kratami zamiast jednej ściany. Na przeciwnej znajdowało się małe, również zakratowane okienko, przez które wpadało tu odrobinę światła. Smród był nie do opisania, co spowodował prawdopodobnie brak jakiejkolwiek ściany odgradzające „pokój” od „ubikacji”.
- Gdzie ja jestem? – zapytałam z przerażeniem.
- Znaleziono cię w nocy w parku. Chlało się, co? – zapytała inna dziewczyna, śmiejąc się głupkowato.
Miałam dość. Nie mówcie mi, że to więzienie. Przecież ja nie mogę, jestem niepełnoletnia!
- Chcę stąd wyjść! – krzyknęłam podbiegając do krat. – Jest tam ktoś?
- Oh, zamknij się! Nie jesteś jedyną, którą przetrzymują na czterdzieści osiem godzin.
- Ile?! – Doskoczyłam do dziewczyny, jasnej blondynki, która mnie obudziła. Zrobiłam groźną minę, w środku się gotując.
- Czterdzieści osiem. Dwa dni. A cooo? – zapytała głupkowato, śmiejąc się znowu.
- F*ck! Chcę zadzwonić! – krzyknęłam znowu, podbiegając do krat. Zaczęłam je szarpać, krzyczeć, piszczeć i tupać. Nie mogę tu siedzieć tyle czasu! Nie chodzi o samą higienę i towarzystwo, bo odsiadka w więzieniu to dla mnie nowe, ciekawe zjawisko, tym bardziej, że mam pewność, że mnie stąd za niedługo wypuszczą. Ale, do cholery, ja mam występ w Paryżu!

- Gdyby nie fakt, że pojutrze mamy ten występ, siedziałabyś tam dalej. – warknął Ross, idąc przede mną.
- No wielkie dzięki! – krzyknęłam, stając w miejscu.
- Chodź natychmiast i mnie nie denerwuj. – Nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem… drań! – Czy ty wiesz, coś narobiła? Znikasz w środku nocy, niewiadomo gdzie, niewiadomo po co, do kogo i na ile. Obdzwoniłem wszystkie szpitale! Jak mogłaś dać się złapać? Co żeś zrobiła? – stanął, wbijając mi palec w klatkę piersiową, nie krępując się nawet faktem, że obie moje piersi znajdują się kilka centymetrów od jego dłoni. – Szlag mnie zaraz trafi!
- Nic nie zrobiłam! – warknęłam, rozkładając ręce i wyprzedzając go.
- Nie? To czemu cię zamknęli? Policjant mówił, że spałaś w parku! Co, w hotelu niewygodnie?
- Oj, odczep się, dobra?! Chciałam iść do parku i zasnęłam. Tyle.
- Na środku chodnika?! – Zbulwersował się, znowu podnosząc głos. Jego twarz z każdym oddechem robiła się coraz bardziej purpurowa, coraz bardziej wrzał, a ja coraz bardziej się go bałam.
- Okay, przesadziłam. Kropka, zakończmy temat.
- Jasne, zakończmy. Wisisz mi za kaucję.
- Ile?
- Potrącę przy kieszonkowym. Już ty się nie martw. – mruknął, chwytając mnie za rękę. – A teraz mów, jak było? – Uśmiechnął się słodko, taksując moją twarz. Zdziwiłam się niesamowicie. Jak można mieć takie wahania nastrojów? Co on jest – kobieta w ciąży?!
- Gdzie było? – zapytałam, szybko mrugając powiekami. Musiałam mieć bardzo dziwny wyraz twarzy, skoro roześmiał się ciepło.
- Jak nocka?
- Nijak. Jakaś idiotka mnie opluła przy pobudce. – jęknęłam, potykając się na krawężniku.
- Uważaj, dziewczyno! Z kim ja się zadaję, Boże przenajświętszy!

Cały dzień minął mi na próbach. Przez ciągłe powtarzanie „Totgeliebt”, po godzinie cały tekst znałam na pamięć. Ross oczywiście był zadowolony, jednak zawsze może być lepiej. Zadzwoniono do nas wieczorem, byśmy już rano jechali do Francji. Im szybciej tym lepiej, ponieważ musimy obejrzeć scenę oraz dowiedzieć się jak to wszystko będzie wyglądać.
O co tyle zachodu? Doprawdy nie rozumiem…
Dodatkowo mój wspaniały menager stwierdził, że musi mnie zaznajomić z maszynami lotniczymi, więc do Paryża dostaniemy się innym środkiem lokomocji – uwaga, uwaga – samolotem! No idiota skończony! Jeżeli on myśli, że ja wsiądę do tego piekielnego urządzenia, które śniło mi się w tak tragicznych okolicznościach, to się facet myli!

- Ross, patrz, patrz! Boooże, jakie małe okienko! Ross, patrz jak wysoko! Ross, mówię do ciebie, patrz na mnie! Boże, nie mogę uwierzyć. Aaaa! Lecę, Jezu, lecę! I sruuu, lecimy. Rozumiesz Ross?! My lecimy. Aha-aha. Juhuu. Mana mana, tatatarara, mana mana, tararara… Odbija mi. – piszczałam, zwijając się na fotelu. Ross siedział obok, prosząc właśnie kobitkę z obsługi, by znalazła dla niego wolne miejsce. Oj, nie ze mną te numery!
- Dla mnie też! – krzyknęłam, przez jego ramię.
Ah, no tak. Ale ze mnie gapa. Wypadałoby zaznajomić wszystkich z sytuacją.
Otóż.
Lecimy właśnie samolotem do Paryża. Dosłownie półgodziny temu wzbiliśmy się w powietrze, a wszystko jest takie puci-puci. Kto leciał, ten wie.
Ależ się cieszę, jeju, jak się cieszę!

Po męczącej, długiej podróży i biadoleniu Rossa, bym wreszcie zamknęła jadaczkę, usnęłam.
Było mi cholernie niewygodnie, bo jak może być wygodnie, gdy koło ucha twój najlepszy przyjaciel podrywa stuardessy, gdy jakaś babcia dwa siedzenia za tobą chrapie, gdy inna z kolei babcia czyta wnuczkowi bajkę, a ten zamiast owej bajki słuchać, słucha discmana na cały regulator… I jeszcze siedzenia są jakieś nie takie, bo nie mogę się wygodnie rozłożyć na leżąco. Czemu? Facet za mną jest tak spasły, że oparcie fotela ma kąt mniejszy niż dziewięćdziesiąt stopni, co do miejsca na usadowienie pośladków.

x-x-x

- A pierwsze miejsce, za najszybciej sprzedający się nakład płyt, otrzymuje, powiem, że piosenkarka… - Przez salę przeszła fala okrzyków i wiwatów, bo każdy wiedział, kto otrzyma główną nagrodę. Wiedziała to również blondynka, siedząca na krzesełku wśród innych gwiazd, mocno ściskająca dłoń swojego menagera. Ten, chociaż nie mógł już wytrzymać, nie powiedział, że za chwilę z kości dłoni zostanie mu miazga, a do palcy nie dochodzi krew. Modlił się jedynie o wynik, a jego twarz coraz bardziej siniała. Gdy wreszcie padł pseudonim artystyczny jego podopiecznej, a ta wydała z siebie głuchy, stłumiony rękoma pisk, by za chwilę zerwać się z siedzenia i rzucić ochroniarzowi na plecy, poczuł dumę. Jego przyjaciółka, która nigdy w siebie nie wierzyła, wreszcie została doceniona. O sukcesie nie powinno się mówić, bo sukces odniosła już dawno. Odniosła go z dniem, gdy stanęła po raz pierwszy w studiu nagrań, by zaśpiewać tekst swojej pierwszej, samodzielnie napisanej piosenki. Śmiała się teraz radośnie, w dłoni trzymając kartkę z przemówieniem, które pisała własnoręcznie. Wiedziała, że jeżeli wygra, nie będzie w stanie wydusić z siebie poprawnie sklejonego zdania, a mała ściąga się przyda i nikomu nie zawadzi.
Chwyciła w dłonie błyszczącą, szklaną kulę ze złotymi wykończeniami oraz wygrawerowanym imieniem. Uśmiechała się promiennie, rozmazując łzami i pocieraniem dłonią idealnie zrobiony makijaż, nad którym specjalistka męczyła się około godziny. Stanęła na pewnego rodzaju mównicy, rozkładając ze spokojem mały zeszycik z notatkami. Pierwszym dźwiękiem, jaki usłyszała publiczność było ciche westchnienie radości, głośno wypuszczony świst powietrza… Drugim dźwiękiem był cichy szept: „To nie ta kartka” i głośne plasknięcie, spowodowane bliskim spotkaniem ręki z czołem. Spojrzała wystraszonym wzrokiem na ważniejsze osobistości…
- Eee… - mruknęła. – To dla mnie na… naprawdę wielki… zaszczyt. – jęknęła ostatni wyraz, spuszczając głowę. – Zaszczyt, że mogłam być tu z państwem… z wami! – poprawiła się, czerwieniejąc z każdym kolejnym oddechem. – Dziękuję wszystkim za… za… zaaaa… - obejrzała się spłoszona po sali. – Za to, że byliście ze mną! – wrzasnęła, próbując jakoś wybrnąć z sytuacji. – Chcę podziękować mojemu menagerowi, Ronowi… Rossowi! – Załkała delikatnie. – Do cholery, nie umiem przemawiać! – wydarła się, mierząc uśmiechniętą kobiecinę, znaną z okładek gazet. – Dziękuję przyjacielowi, za jego wsparcie i fanom, którzy przy mnie byli. Tyle. – warknęła schodząc ze sceny. Nie wróciła na miejsce, pobiegła do łazienki, by ze spokojem wypłakać się do lustra i wyrzucić z siebie wszystkie smutki. Zdawała sobie sprawę, że zniszczyła własną karierę oraz przyszłość. Zresztą, nie tylko swoją…

x-x-x

Obudziłam się z wrzaskiem, podskakując spocona na fotelu.
- To tylko sen, to tylko sen. – szeptałam przymykając oczy. Nie mam pojęcia jak i dlaczego, ale samolot nagle zaczął się trząść, a ja w dość ciekawych okolicznościach zostałam zapięta przez Rossa pasami.
Pełna paniki zasłoniłam dłońmi oczy. Trwało to, przynajmniej tak mi się zdawało, dość długą chwilę, gdy nagle maszyna stanęła w miejscu. Rozsunęłam ręce, patrząc po twarzach, dziwne taksujących mnie ludzi.
A pfff! To sobie już pokrzyczeć ze strachu nie można gdy samolot ląduje?!


* * *

Za błędy przepraszam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Opowiadania - wieloczęściówki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin