Forum Tokio Hotel
Forum o zespole Tokio Hotel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zawsze pamiętałem. Ale ty przywróciłaś mi wspomnienia.+

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Opowiadania Archiv
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
_Kaś_




Dołączył: 07 Cze 2006
Posty: 98
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ha, chcielibyście wiedzieć xP

PostWysłany: Wtorek 10-10-2006, 19:05    Temat postu: Zawsze pamiętałem. Ale ty przywróciłaś mi wspomnienia.+

Heem... Długo nie pisałam jednopartówek. Fakt.
Tę dedykuję Kami, Dianie, Sam, Goś i Ani.
Po prostu


Jestem gotowa na pomidory... Grey_Light_Colorz_PDT_37
_______
Jesienne, chłodne powietrze omiatało twarze zgromadzonych tłumnie ludzie na placu przed siedzibą niemieckiej telewizji muzycznej. Ostatnie promienie zachodzącego już słońca, delikatnie ogrzewały twarze, dając do zrozumienia, że to już jedno z ostatnich spotkań przed falami nawałnicowych deszczy i wichur.

Uwagę starszych, dystyngowanych biznesmanów zwracały rozpiszczane dziewczyny, które przepychały się i starały dostać jak najbliżej metalowych barierek, oddzielających ulicę od pustego, szarego chodnika. Każda z nich miała na sobie osobliwe ubrania. Osobliwe dla tych, którzy nie znali tego kultu, jak często dziennikarze określali rockową subkulturę bądź zwykłe zainteresowanie pewnym niemieckim kwartetem.
Dziewczęta, niewątpliwie fanki, ubrane były w ciemne ubrania, tak naprawdę nie dlatego, że je lubiły, dobrze się w nich czuły lub po prostu tak im się podobało. Nie. One chciały po prostu przypodobać się swoim idolom, udać, że są równie mroczne i buntownicze jak oni.
- Niedługo powinni być – szepnęła drobna blondynka, która na co dzień nosiła różowe ubrania, do swojej przyjaciółki.
Wszystkie zgromadzone oczekiwały na swój ukochany zespół, który w niedługim czasie miał pojawić się przed owym budynkiem, by w jego wnętrzu móc udzielić pięciominutowego wywiadu w programie na żywo. Gdyby wiedzieli, ile znaczą te krótkie chwile dla tych wszystkich osób. Gdyby wiedzieli… Oczywiście, zdawali sobie sprawę z ogromu popularności, jaki osiągnęli w tak krótkim czasie, ale jednak wciąż nie byli w stanie ogarnąć tego wszystkiego, co zmieniło się wokół nich.
Już nie zauważali tego, jak bardzo się zmienili od początków swej kariery, jak bardzo zaniedbali dawniej ważne dla nich osoby – przyjaciół, rodzinę. Teraz wszystko kręciło się dookoła ich sukcesów, popularności. Tego, by zadbali o jakiś skandal, by Bill nadal pozostawał kontrowersyjnym, a jego brat nie zmienił swojej plakietki wielkiego podrywacza. Nawet pomimo tego, jaką cenę mogło przyjść im za to zapłacić. Zatracenie własnych osobowości, własnych pasji, które niewątpliwie oprócz muzyki posiadali. Zaniedbanie przyjaciół, rodziny. Bo czym są jedynie krótkie wiadomości elektroniczne lub rozmowy telefoniczne, nieustannie przerywane przez wściekłego menadżera lub bandę natarczywych fanek, nie zdających sobie sprawy, że ich idol może mieć również życie osobiste, prywatne, jak najbardziej intymne.

I'm tired of being what you want me to be
Feeling so faithless lost under the surface
Don't know what you're expecting of me


Czasem nie zauważa się, kiedy nadchodzi zatracenie, destrukcja, wyniszczenie. Jest się maszyną, zabawką w czyjejś obcej, nieznanej ręce. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo się zmieniamy, jak bardzo tracimy własne Ja. Zaprzepaszczamy szansę na miłość, prawdziwą miłość, przyjaźnie powoli umierają. A co jest w tym najsmutniejsze? To, że nawet nie wiemy o tym, zasłonięci niewidzialną, ale bardzo grubą powłoką, która ma nas chronić. Powłoką spłodzoną przez naszych opiekunów. Tych, którzy chcą dla nas dobrze.

Pojawili się. Bożyszcza. Wzory. Obiekty platonicznej, namiętnej czasem miłości. Idole. Wrzask przybrał na sile, dziewczęta wyciągały ręce, chcąc choć przez chwilę poczuć miękkość materiału bluz, aksamit jasnej skóry, chłód metalowej obrączki. Chłopcy, ukrywając zmęczone spojrzenia przekrwionych oczu, przywołali na swoje twarze serdeczne uśmiechy, jakby naprawdę przyzwyczaili się do codziennego wstawania wczesnym rankiem, całodziennych podróży przez zatłoczone ulice i szczerzenia się na zawołanie.
- Bill, kocham cię!
- Gustav, jesteś moim marzeniem!
Klnąc w duchu, a mówiąc miłe słowa na głos, zaczęli rozdawać autografy. Szarpani za ręce, pchani przez ochroniarzy, zagadywali nawet do niektórych dziewczyn. Tom taksował je wzrokiem, wyszukując coraz to krótszej spódniczki, by nie pomyśleli, że nagle złagodniał.
Bill obdarowywał wszystkich rozmarzonym spojrzeniem i przybierał coraz to nowe pozy do zdjęć.
Gustav i Georg jak zwykle trzymali się nieco z boku, bo przecież tak kazał im menadżer. Nie mogli pozwolić sobie na to, by sławą i sympatią fanów przebić słynnych bliźniaków.
Przyglądając się temu wszystkiemu okiem obiektywnego, nie znającego zespołu obserwatora, można byłoby stwierdzić, że to wszystko wręcz ocieka sztucznością, a pycha, która jest synonimem oddania wielbicieli, powoli rozwijały swe długie macki i okrążała ciała oraz serca członków zespołu. Ale dla tych wszystkich ludzi to nie było nawet w najmniejszym stopniu sztuczne. Spełniali swe marzenia, stojąc naprzeciw tych chłopaków z Tokio Hotel. Zamieniając kilka słów, choć najbardziej absurdalnych zdań, cieszyli się jak dzieci.

Jeśli widzisz coś, czego skrycie pragniesz, co kochasz, czemu oddany jesteś całym swym małym i pustym sercem, nie zauważasz.
Nie widzisz aktorskiej gry, nie zauważasz wyuczonych min, kiedy w gruncie ten ktoś ma dość bycia idealnym, podziwianym i rozchwytywanym. Czasem nawet ośmieszanym. Może on po prostu chce robić to, co kocha bez tabunu opiekuńczych ludzi. Może on chciałby po prostu grać koncert dla tych tysięcy, które szanowałyby go za muzykę, nie za wygląd.


Bill Kaulitz, siedemnastoletni już frontman jednego z najpopularniejszych w Europie zespołu, stał przed co najmniej setkę dziewcząt. Mógłby zaproponować randkę każdej, a na pewno wszystkie zgodziłyby się bez wahania, porzucając nawet swoich ówczesnych partnerów, pałając wielką nadzieją, że naprawdę pokochał właśnie ją. Czarnowłosy doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział o tym.
Cóż więc mógł poradzić na to, że szukał miłości prawdziwej? Dziewczyny, którą spotkałby w sklepie, nie na koncercie wśród tłumu innych ludzi.
To marzenie o szczerym i wielkim uczuciu było jedną z niewielu prawd, jakie znała o nim cała ta społeczność.
Podpisywał kolejną, nie wiedział już, którą, kartkę papieru swoim imieniem, błogosławiąc w myślach matkę, że nie ochrzciła go inaczej. Te cztery litery przynajmniej nie były męczące do pisania i nie bolała go tak ręka. A gdyby nazywał się… Alexander? Podpisanie setki świstków, powydzieranych z zeszytów, pamiętników albo notatników graniczyłoby z cudem.
- Dla kogo? – uśmiechnął się. Sztucznie. Czasem już nie wiedział, co robi naprawdę, a co tylko udaje. Bo przecież już nie mógł dam myśleć, sam wyrażać swojego zdania. Był zdany na łaskę i niełaskę innych, całkiem obcych mu osób. Chciał czasem po prostu usiąść w McDonaldzie i pić colę razem ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi. Nie mógł tego zrobić. Pomimo całej miłości, jaką darzył muzykę, koncerty, chciał czasem odpocząć, nabrać oddechu.

Odwrócił na chwilę głowę, bo powiedzieć coś bratu. Zamiast tego, jego uwagę przykuła samotna osoba po drugiej stronie ulicy. Niska brunetka o błyszczących, szarych oczach i delikatnym i ujmującym uśmiechu na twarzy. Delikatnie stawiała na betonowych płytach stopy przyodziane w czarne, sportowe buty. Przez ramię przewiesiła sztruksową torbę, ozdobioną przeróżnymi koralikami, przypinkami i naszywkami. Była ubrana w powycierane dżinsy z grubym łańcuchem u boku, czarną koszulkę Metallicy. Słuchawki w uszach dawały do zrozumienia, że dziewczyna jest we własnym świecie, do którego nikt nie ma dostępu. Ciemny makijaż dodawał tylko uroku.
I on wiedział. Bill Kaulitz wiedział, że ta dziewczyna naprawdę kocha to, co robi, to, czego słucha, to, jak się ubiera. Poczuł do niej ogromną sympatię i szacunek. Natomiast obrzydzenie przyszło mu na myśl, że wszystkie jego fanki są tak sztuczne. Tak strasznie, przeraźliwie nieprawdziwe.
Ciemnowłosa spojrzała na niego i pokręciła głową, nadal się uśmiechając. Powiódł za nią wzrokiem.
- Bill, podpiszesz mi się?
- Jasne – wyciągnął dłoń z przyozdobionymi pierścieniami palcami i złożył kolejny podpis. Wydało mu się, że ta dziewczyna jest mu dziwnie bliska. Nie wiedział jednak, skąd ją zna.

Złudzenia. Zatarte wspomnienia. Niepewne myśli.
Ile razy nachodzą nas, kiedy zobaczymy jakiś przelotny obraz?
Ile razy mamy wrażenie, że coś się stało, że kogoś znaliśmy, a to zaprzepaściliśmy?
Tak bywa, jeśli nasz umysł zaprzątnie coś innego, coś… ważniejszego. Coś, co kochamy, co jest dla nas istotne.
Dlaczego więc przyjaciele mają być odstawieni na boczny tor?
Czy warto zatracać się na rzecz czegoś ulotnego, niepewnego, niestałego?
O nie, Moi Drodzy, na pewno nie. Ale niestety nie wszyscy to rozumieją. Nie wszyscy…


You’re too important for anyone
There’s something wrong with everything you see
But I, I know who you really are
You’re the one who cries when you’re alone


Zobaczyła go wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewała. Ale w gruncie rzeczy przecież wiedziała, że on tam wtedy będzie; że oni tam będą. Dlaczego więc wybrała tę drogę, skoro chciała się uwolnić od nich, od jego, od wspomnień? Dlaczego to zrobiła? Czy chciała sama sobie zadać ból?
Odetchnęła głęboko, przystając na chwilę i obserwując dwóch pijaków, spierających się o butelkę taniego wina. Nie, nie bała się. Już nie. W końcu to on nauczył ją, by eliminować strach przed tym, co tak naprawdę nie może zrobić żadnej krzywdy.
Mimowolnie zaczęła przywoływać przed oczy sceny z przeszłości, sprzed dziesięciu lat, kiedy to jako małe dzieci bawili się w ogrodzie. We dwójkę, bo przecież Toma nigdy z nimi nie było. Nie chciał. Uważał, że to zbyt dziecinne. Tak, zabawa dla Toma Kaulitza była zawsze za mało poważna. Ale to właśnie z nim najczęściej rozmawiała o strachu, o bólu, w jego ramię płakała, kiedy zdechł jej chomik. Czuła się z nim związana, był jej przyjacielem, prawdziwym przyjacielem, ale to Bill był jej bratnią duszą, jej cieniem. Właściwie to jest nadal. W głębi duszy wiedziała, że on się nie zmienił, pozostał, jakim był.
Dokładnie pamiętała to popołudnie na placu zabaw. Zbliżał się koniec lipca, słońce jeszcze mocno świeciło, a oni bawili się na huśtawkach. Mieli może po trzynaście, czternaście lat. Rozmawiali sobie o przyszłości, planach na następny weekend. Obsunęła się i spadła na szorstki beton. Rozcięła sobie kolano i krople bordowej krwi zaczęły opadać na podłoże. Syknęła z bólu, a zaraz obok pojawił się on. Przyłożył do rany chusteczkę, mówiąc, że do wesela się zagoi. Uśmiechnął się, a jej zrobiło się cieplej, lepiej. Wtedy zajrzała w te onieśmielająco orzechowe tęczówki po raz pierwszy tak naprawdę, dogłębnie, sięgnęła wszelkich zakamarków. Serce przez chwilę zabiło mocniej, pot wystąpił na skronie, a dłoń, leżąca na jego ręce, nieznacznie zadrżała. To było po raz pierwszy i wtedy nie wiedziała, co to jest to, co czuje. Nie wiedziała. Nikt jej nigdy nie mówił o miłości, nie uczył, nie przedstawiał jej niezwykłego piękna.

Odetchnęła ponownie i ruszyła dalej, nie oglądając się za siebie i starając się nie słyszeć głośnego skandowania nazwy zespołu. Nie chciała słyszeć.
Kiedy wreszcie zdała sobie sprawę, że to, co czuje jest Miłością, było za późno. Spóźniła się z wyznaniem, z rozmową.
Zaczęła się kariera, robienie muzyki, wyjazdy. Ona miała innego chłopaka.
Teraz była wręcz pewna, iż czarnowłosy nie miał pojęcia, że kilka lat temu byli przyjaciółmi. I ten fakt przyprawiał ją o niebywały smutek. Otarła łzę z policzka i podążyła do szkoły na dodatkowe zajęcia z rysunku.
Postanowiła, że już więcej nie pomyśli o panu Kaulitzie jako miłości. I naprawdę udawało jej się dotrzymać słowa. Do czasu.

You don't remember, me but I remember you.
I lie awake and try so hard not to think of you.
But who can decide what they dream?
And dream I do...

I believe in you.
I'll give up everything just to find you.
I have to be with you to live to breathe.
You're taking over me.


***
Spacerował po oświetlonym dziedzińcu Politechniki Berlińskiej, w jednej ręce trzymając plik notatek, a drugą wystukując treść krótkiej wiadomości do brata na temat tego, że wróci do mieszkania nieco później, niż zazwyczaj.

Usiadł na ławce i rozłożył kartki na kolanach. Udał, że zatapia się w lekturze, choć w rzeczywistości myśli błądziły mu wokół czegoś kompletnie nie związanego z wykładami z psychologii osobowości.
Bill Kaulitz miał już 24 lata, był studentem psychologii jednego z czterech uniwersytetów Berlina. Ustatkował się, zamieszkał z bratem w centrum miasta.
Gdyby ktoś na niego spojrzał, nigdy nie pomyślałby, że jeszcze kilka lat temu był gwiazdą muzyki, a jego płyty sprzedawały się w milionowych nakładach.
Zapomnieli o Tokio Hotel, które rozpadło się rok po wydaniu ich drugiego krążka. Słuch o nich zaginął, przyszła moda na inne zespoliki, które łykały sławy tak łapczywie, jak człowiek przebywający zbyt długo pod wodą chwyta powietrze w płuca.
Żałował? Może trochę. Żałował tego, że teraz, zamiast potężnej publiczności, mógł liczyć jedynie na gości małej kawiarenki, w której razem z bratem dawał kameralne koncerty. Cieszył się jednak, że jest wreszcie sobą, nie musi nic udawać i może żyć własnym, spokojnym życiem – bez pośpiechu, fanek, ciągłej gry i udawania.
Był szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy.
Z uśmiechem na ustach wracał do wspomnień z przeszłości, czasem przesłuchiwał stare płyty, oglądał zdjęcia z sesji zdjęciowych.
I nie mógł powstrzymać często powracającego obrazu dziewczyny. Tej naturalnej, obojętnej wobec niego młodej damy. Pamiętał, jakby to było wczoraj. Wszystko.

Zatarte wspomnienia. Była już o tym mowa, prawda? Ale są też wspomnienia wyraźne, nadzwyczaj rzeczywiste, realne. Takie, które powracają ciągle. Takie, których nie możemy się pozbyć za żadnym skarbem. Nie możemy i nie chcemy. Bo te wspomnienia są piękne, napawają radością, szczęściem. I dają nadzieję. O tak, nadzieję.

Nadzieja to uczucie, które towarzyszy ludziom od zawsze. Kiedy nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma szczęścia, ona tkwi w nas nieprzerwanie – na zawsze. Utrzymuje nas przy życiu, tchnie powietrze w nasze płuca, oświetla ciemność, która znikąd nas ogarnia. Naprawia to, czego nie zdołaliśmy sami. Przywraca ład, daje szczęście. Bo nadzieja, moi Drodzy, zawsze umiera ostatnia. I choćby nie wiem, co się działo, ona zawsze jest obok. I swoimi ciepłymi ramionami otula nasze lodowate ciała, sprawiając, że zaczynami wierzyć. I to jest najpiękniejsze, bo wszystko zaczyna się od nowa…


- Pożyczyć ci te notatki? Okej. – niska brunetka, studentka drugiego roku psychologii z uśmiechem na ustach podała koleżance z roku plik kartek, zapisanych starannym pismem.
Odwróciła się i pomachała smukłą dłonią. Ruszyła w kierunku patio, w calu zajęcia miejsca na jednej z tych wspaniałych, drewnianych ławek, które ukochała już pierwszego dnia zajęć. Miała zamiar po prostu się zrelaksować z książką w dłoniach. Potrzebowała tego, bo przecież ostatnimi dniami jej jedyną lekturą były naukowe podręczniki.
Uśmiechnęła się sama do siebie, widząc gdzieś w oddali plac zabaw, po którym poruszały się maleńkie punkciki, jakimi były na pewno szczęśliwe, beztroskie dzieci.
I znów wróciło to wspomnienie.
Skarciła się w duchu, że dopuściła do takiej sytuacji!
Znów widziała jego uśmiech, czekoladowe oczy… Wiedziała dokładnie, że ich zespół upadł. Nawet ucieszyła się, miała wreszcie nadzieję, że on wróci. Zapuka do jej drzwi i uściśnie jak dawniej.

Przechodząc, zwróciła uwagę na chłopaka, siedzącego samotnie na jednej z jej ulubionych ławek. Miał półdługie, czarne włosy i zachowywał osobliwy styl. Doskonale wiedziała, kogo ma przed sobą. Serce wykonało jej dziki obrót, a uśpione dotychczas motylki rozbiegły się po jej żołądku.
Wstrzymała oddech, nie wiedząc, co robić. Podejść, czy nie? Właściwie, nie musiała, sam wstał i podszedł do niej. Śmieszne, że nawet nie zauważyła, jak się jej przyglądał.
- To może dziwne i banalne, ale skądś cię znam. Pójdziemy na kawę?
Zarumieniła się. Nie poznał jej. Nie poznał dziewczyny, z którą kiedyś spędzał każde popołudnie. Ale z drugiej strony… Ona też musiała go tysiąckrotnie mijać na korytarzu, a nawet nie zdała sobie sprawy, że on jest tak blisko.
- Szczerze mówiąc, wolałabym na plac zabaw.
Spojrzał na nią dziwnie, ale się uśmiechnął. Czyżby powróciły wspomnienia z dzieciństwa? Być może.

Przeszli w milczeniu odcinek drogi do owego Miejsca Przeznaczenia, jaki właśnie mieli osiągnąć. Dlaczego milczeli? W sercach i umysłach obydwojga rozgrywała się dzika wojna.
Jej serce rozrywało się, pękało, bo tak bardzo chciała wykrzyczeć mu, jak bardzo jest dla niej ważny, jak wiele ich łączyło. Chciała nim potrząsnąć, by przypomniał sobie. By przywołał wspomnienia jej najpiękniejszych chwil.
Jego umysł pogrążony był w gonitwie myśli. Te oczy… Chciał się im dokładnie przyjrzeć. Upewnić się, że właśnie spotkał Dziewczynę ze Wspomnienia. Szczęście go rozpierało, naprawdę – ogromna radość.

- Chodźmy się pohuśtać! – zaproponowała, czując, że to jedyna i ostatnia szansa. Usiedli obok siebie na szerokich deskach i objęli dłońmi grube łańcuchy. Chłopak zaśmiał się głośno, uświadamiając sobie, że niegdyś nosił coś podobnego na szyi.
- Co cię tak śmieszy? – zapytała podejrzliwie, unosząc lekko kąciki ust.
Spójrz na mnie, spójrz mi w oczy. Zobacz to, co widziałeś kiedyś, proszę.
- Nic, grałem kiedyś w takim zespole…
- Tokio Hotel?
- Poznałaś? – zaśmiał się sztucznie. Prawie tak, jak nauczyli go w przeszłości. Spojrzał jej w oczy. Przyjrzał się, poznał dokładnie każdy zakamarek jej szarych tęczówek.
Wiedział.
Ona uśmiechnęła się. Wiedział. Przypomniał sobie.
Poczuła niesamowitą euforię. Wrócił. Jej Przyjaciel Bill wrócił. Byli znów blisko, chcieli być blisko – wiedziała to.
- Przypomniałeś sobie… - szepnęła z uśmiechem.
- Zawsze pamiętałem. – odrzekł, ścierając samotną łzę z jej policzka – Ale ty przywróciłaś mi wspomnienia.

Szczęście. Ulga. Spełnienie.
To właśnie towarzyszyło naszym bohaterom. Odnaleźli siebie, czuli siebie. Marzenia, skrzętnie ukrywane gdzieś, w najdalszych zakamarkach serc, odżyły. On wiedział, że już nigdy więcej nie zaprzepaści tej szansy. Tej ostatniej, którą dał mu los, bo postawił ją na jego drodze.
Ona wiedziała, że nie da mu uciec, że będzie przy nim.
Wiedzieli, że już na zawsze będą Przyjaciółmi.
Bo zawsze byli. Pamiętali o sobie.
Trzeba było przywrócić tylko wspomnienia. Przywrócić życie, które w pewnym momencie dla obojga się zatrzymało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Areis




Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: niebo, schody, piekło... a ja mieszkam na tych schodach...

PostWysłany: Wtorek 10-10-2006, 19:09    Temat postu:

Kochany Budyńku

Ty wiesz, że od początku do końca podoba mi się każde słowo.
Że ujęłaś tu wszystkie moje przemyślenia.
Że zawarłaś tę cząstkę, która mnie kłuje i boli i złagodziłaś to cierpienie.
Za to Cie kocham.
I za to Cię wielbię.
I za to padam do stóp.


Gratuluję
~Twoja Chochelka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Samanthasoul




Dołączył: 28 Maj 2006
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wtorek 10-10-2006, 19:36    Temat postu:

Hmmm...
Na początku podziękuję za dedykejszon
Co do jednoczęściówki to... ogólnie mi się podobała. Nie znalazłam jakichś rażących błędów tylko w kilku momentach ja napisałabym inaczej. Ale kij.
Jedyne co troszkę mi się nie podoba to to że nie eksperymentujesz ze stylem. Twoje opa jedno i wieloczęściowe mają mniej więcej ten sam schemat (np. SWABU. Narracja w trzeciej osobie i wstawki "filozoficzne". Tu jest to samo). To nie jest złe, o nie! Tylko chodzi o to że ja lubię eksperymenty itp... Wink

Buźki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Me@n_G!rl




Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sobota 14-10-2006, 19:25    Temat postu:

Przepraszam!
Nie miałam siły przeczytać do końca.
Zrezygnowałam w połowie.
Ludzie prosze nie piszcie takich tasiemców!
Mam nadzieję że jeszcze kiedyś zobacze opowiadanie Twojego autorswa.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
_Kaś_




Dołączył: 07 Cze 2006
Posty: 98
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ha, chcielibyście wiedzieć xP

PostWysłany: Sobota 14-10-2006, 21:47    Temat postu:

Cóż, Me@n Girl, dziękuję za opinię Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Leb die sekunde




Dołączył: 25 Lip 2006
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z rzeczywistości, która nie istnieje

PostWysłany: Środa 18-10-2006, 21:08    Temat postu: Re: Zawsze pamiętałem. Ale ty przywróciłaś mi wspomnienia.

Przeczytałam to już kiedyś, ale nie miałam zbyt wiele czasu, żeby skomentować. To opowiadanie jak dla mnie jest zbyt dobre, żeby zostawić przy nim jedynie kilka słów. Mój koment będzie bez sensu, no ale... Może zacznę od tego,że bardzo mi saię podobała. Masz fajny styl. Fabóła była ciekawa i dobrze opisana. Świetnie ujęłaś te wszystkie zjaiwska sławy i te wspomnienia, a szczególnie podobało mi się ostatnie zdanie.

[quote="_Kaś_"] Dziewczęta, niewątpliwie fanki, ubrane były w ciemne ubrania, tak naprawdę nie dlatego, że je lubiły, dobrze się w nich czuły lub po prostu tak im się podobało. Nie. One chciały po prostu przypodobać się swoim idolom, udać, że są równie mroczne i buntownicze jak oni.
- Niedługo powinni być – szepnęła drobna blondynka, która na co dzień nosiła różowe ubrania, do swojej przyjaciółki.


To było najlepsze. Starsznie wkirzają mnie takie laski. Na codzień ubierają się normalnie, niektóre tak jak to ujęłaś w różowe ciuchy, a tu nagle na przyjście TH zmieniają się, żeby im się przypodobać. To bez sensu. Duży plus dla Ciebie, że to ujęłaś

Już nie zauważali tego, jak bardzo się zmienili od początków swej kariery, jak bardzo zaniedbali dawniej ważne dla nich osoby – przyjaciół, rodzinę. [b]Teraz wszystko kręciło się dookoła ich sukcesów, popularności. Tego, by zadbali o jakiś skandal, by Bill nadal pozostawał kontrowersyjnym, a jego brat nie zmienił swojej plakietki wielkiego podrywacza. Nawet pomimo tego, jaką cenę mogło przyjść im za to zapłacić. Zatracenie własnych osobowości, własnych pasji, które niewątpliwie oprócz muzyki posiadali.[b]

To również świetnie ujęłaś...

[b]Czasem nie zauważa się, kiedy nadchodzi zatracenie, destrukcja, wyniszczenie. Jest się maszyną, zabawką w czyjejś obcej, nieznanej ręce. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo się zmieniamy, jak bardzo tracimy własne Ja. Zaprzepaszczamy szansę na miłość, prawdziwą miłość, przyjaźnie powoli umierają. A co jest w tym najsmutniejsze? To, że nawet nie wiemy o tym, zasłonięci niewidzialną, ale bardzo grubą powłoką, która ma nas chronić. Powłoką spłodzoną przez naszych opiekunów. Tych, którzy chcą dla nas dobrze.


To był strzał w dziesiątkę. W ogóle wszystko co tu opisałaś to... tak jakbym ja to mówiła. Tak o tym myślę, a ty to opisałaś.

Pojawili się. Bożyszcza. Wzory. Obiekty platonicznej, namiętnej czasem miłości. Idole. Wrzask przybrał na sile, dziewczęta wyciągały ręce, chcąc choć przez chwilę poczuć miękkość materiału bluz, aksamit jasnej skóry, chłód metalowej obrączki. Chłopcy, ukrywając zmęczone spojrzenia przekrwionych oczu, przywołali na swoje twarze serdeczne uśmiechy, jakby naprawdę przyzwyczaili się do codziennego wstawania wczesnym rankiem, całodziennych podróży przez zatłoczone ulice i szczerzenia się na zawołanie.
- Bill, kocham cię!
- Gustav, jesteś moim marzeniem!
Klnąc w duchu, a mówiąc miłe słowa na głos, zaczęli rozdawać autografy. Szarpani za ręce, pchani przez ochroniarzy, zagadywali nawet do niektórych dziewczyn. Tom taksował je wzrokiem, wyszukując coraz to krótszej spódniczki, by nie pomyśleli, że nagle złagodniał.
Bill obdarowywał wszystkich rozmarzonym spojrzeniem i przybierał coraz to nowe pozy do zdjęć.
Gustav i Georg jak zwykle trzymali się nieco z boku, bo przecież tak kazał im menadżer. Nie mogli pozwolić sobie na to, by sławą i sympatią fanów przebić słynnych bliźniaków.


Tak to było mocne, ale po cząści prawdziwe, a moze nawet bardziej niż po części...

Przyglądając się temu wszystkiemu okiem obiektywnego, nie znającego zespołu obserwatora, można byłoby stwierdzić, że to wszystko wręcz ocieka sztucznością, a pycha, która jest synonimem oddania wielbicieli, powoli rozwijały swe długie macki i okrążała ciała oraz serca członków zespołu. Ale dla tych wszystkich ludzi to nie było nawet w najmniejszym stopniu sztuczne. Spełniali swe marzenia, stojąc naprzeciw tych chłopaków z Tokio Hotel. Zamieniając kilka słów, choć najbardziej absurdalnych zdań, cieszyli się jak dzieci.

Podziwiam Cię za to. Za to "obiektywne oko" Właśnie mi uświadomiłaś, że jestem w stosunku do tgo zespołu dość obiektywna. Bo dostrzegam tą sztuczność choć lubię ten zespół. Bardzo... Może z sentymentu?

Jeśli widzisz coś, czego skrycie pragniesz, co kochasz, czemu oddany jesteś całym swym małym i pustym sercem, nie zauważasz.
Nie widzisz aktorskiej gry, nie zauważasz wyuczonych min, kiedy w gruncie ten ktoś ma dość bycia idealnym, podziwianym i rozchwytywanym. Czasem nawet ośmieszanym. Może on po prostu chce robić to, co kocha bez tabunu opiekuńczych ludzi. Może on chciałby po prostu grać koncert dla tych tysięcy, które szanowałyby go za muzykę, nie za wygląd.


Podobają mi sie te wszystkie stwierdzenia. Naprawdę dobrze je opisujesz i sprawiasz, że wielu pewnie zastanowi się nad tym co napisałaś. Ja nie muszę, bo to wiem i zgadzam się z tym co opisałaś w tym opowiadaniu.

Bill Kaulitz, siedemnastoletni już frontman jednego z najpopularniejszych w Europie zespołu, stał przed co najmniej setkę dziewcząt. Mógłby zaproponować randkę każdej, a na pewno wszystkie zgodziłyby się bez wahania, porzucając nawet swoich ówczesnych partnerów, pałając wielką nadzieją, że naprawdę pokochał właśnie ją. Czarnowłosy doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział o tym.
Cóż więc mógł poradzić na to, że szukał miłości prawdziwej? Dziewczyny, którą spotkałby w sklepie, nie na koncercie wśród tłumu innych ludzi.
To marzenie o szczerym i wielkim uczuciu było jedną z niewielu prawd, jakie znała o nim cała ta społeczność.


To jest po prostu cudowne. Mi już po prostu brak słów. Kolejne fragmenty, które tu przytaczam to właściwie całe opowiadanie. Wink Wiem, że to bez sensu, ale ja nie mogę zostawić tego obojętnie.

Podpisywał kolejną, nie wiedział już, którą, kartkę papieru swoim imieniem, błogosławiąc w myślach matkę, że nie ochrzciła go inaczej. Te cztery litery przynajmniej nie były męczące do pisania i nie bolała go tak ręka. A gdyby nazywał się… Alexander? Podpisanie setki świstków, powydzieranych z zeszytów, pamiętników albo notatników graniczyłoby z cudem.
- Dla kogo? – uśmiechnął się. Sztucznie. Czasem już nie wiedział, co robi naprawdę, a co tylko udaje. Bo przecież już nie mógł dam myśleć, sam wyrażać swojego zdania. Był zdany na łaskę i niełaskę innych, całkiem obcych mu osób. Chciał czasem po prostu usiąść w McDonaldzie i pić colę razem ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi. Nie mógł tego zrobić. Pomimo całej miłości, jaką darzył muzykę, koncerty, chciał czasem odpocząć, nabrać oddechu.

Złudzenia. Zatarte wspomnienia. Niepewne myśli.
Ile razy nachodzą nas, kiedy zobaczymy jakiś przelotny obraz?
Ile razy mamy wrażenie, że coś się stało, że kogoś znaliśmy, a to zaprzepaściliśmy?
Tak bywa, jeśli nasz umysł zaprzątnie coś innego, coś… ważniejszego. Coś, co kochamy, co jest dla nas istotne.
Dlaczego więc przyjaciele mają być odstawieni na boczny tor?
Czy warto zatracać się na rzecz czegoś ulotnego, niepewnego, niestałego?
O nie, Moi Drodzy, na pewno nie. Ale niestety nie wszyscy to rozumieją. Nie wszyscy…


To stwierdzenie też mi się podobało. Poprzedni fragment o sztucznym uśmiechu i zwykłym zyciu urzekł mnie chyba najbardziej ze wszystkich.


Zatarte wspomnienia. Była już o tym mowa, prawda? Ale są też wspomnienia wyraźne, nadzwyczaj rzeczywiste, realne. Takie, które powracają ciągle. Takie, których nie możemy się pozbyć za żadnym skarbem. Nie możemy i nie chcemy. Bo te wspomnienia są piękne, napawają radością, szczęściem. I dają nadzieję. O tak, nadzieję.

Nadzieja to uczucie, które towarzyszy ludziom od zawsze. Kiedy nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma szczęścia, ona tkwi w nas nieprzerwanie – na zawsze. Utrzymuje nas przy życiu, tchnie powietrze w nasze płuca, oświetla ciemność, która znikąd nas ogarnia. Naprawia to, czego nie zdołaliśmy sami. Przywraca ład, daje szczęście. Bo nadzieja, moi Drodzy, zawsze umiera ostatnia. I choćby nie wiem, co się działo, ona zawsze jest obok. I swoimi ciepłymi ramionami otula nasze lodowate ciała, sprawiając, że zaczynami wierzyć. I to jest najpiękniejsze, bo wszystko zaczyna się od nowa…


Po prostu...niesamowite


- Zawsze pamiętałem. – odrzekł, ścierając samotną łzę z jej policzka – Ale ty przywróciłaś mi wspomnienia.

To było najpiękniejsze zdanie w całym tekście. Po prostu cudne.

Szczęście. Ulga. Spełnienie.
To właśnie towarzyszyło naszym bohaterom. Odnaleźli siebie, czuli siebie. Marzenia, skrzętnie ukrywane gdzieś, w najdalszych zakamarkach serc, odżyły. On wiedział, że już nigdy więcej nie zaprzepaści tej szansy. Tej ostatniej, którą dał mu los, bo postawił ją na jego drodze.
Ona wiedziała, że nie da mu uciec, że będzie przy nim.
Wiedzieli, że już na zawsze będą Przyjaciółmi.
Bo zawsze byli. Pamiętali o sobie.
Trzeba było przywrócić tylko wspomnienia. Przywrócić życie, które w pewnym momencie dla obojga się zatrzymało.


No i wspaniale zakończenie. Pewnie zastanawiasz się po co ja to wszystko tu powypisywałam? No cóż. Może nie czytałam bardzi wielu opowiadań. Ale czytałam wystarczająco wiele , żeby wśród nich wybrać te które najbardziej mnie poruszają. To co zawarłaś tutaj to wszystko o czym czasem myślę. Opisałaś to tak jakbyś czytała w moich myślach. Po prostu piękne. Jeszcze nie czytałam lepszej jednoczęściówki. Pozdrawiam i życzę weny na kolejne tak świetne opowiadania. Na pewno przeczytam.
Buźka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Przywrócony_id:(3099)




Dołączył: 22 Gru 2005
Posty: 1285
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Środa 18-10-2006, 22:27    Temat postu:

Bardzo fajny, pomysł, ale... <- no właśnie, zawsze jest "ale".
Trochę za długie.
Jednak podobało mi się. Bardzo.
Mimo tego, że omijałam niektóre fragmenty i dalej wszystko rozumiałam.
Dreamer.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
_Kaś_




Dołączył: 07 Cze 2006
Posty: 98
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ha, chcielibyście wiedzieć xP

PostWysłany: Piątek 20-10-2006, 17:21    Temat postu:

Wow.
ArrowLeb die Sekunde, co mogę powiedzieć? Jeszcze nigdy nie czytałam takiego komentarza. Dziękuję Ci bardzo
Arrowdreamer, wiem, że długie. Jednak to opowiadanie ma jeszcze jedno przeznaczenie, oprócz publikacji tu - na forum. Mimo to, dziękuję Ci bardzo

Pozdrawiam Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Opowiadania Archiv Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin